75 lat temu pod Proszowicami
    Dzisiaj jest niedziela, 05 maja 2024 r.   (126 dzień roku) ; imieniny: Irydy, Tamary, Waldemara Dzień Europy    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   ludzie ZP   |   miejsca, obiekty itp.   |   felietony, opracowania   |   kącik twórców   |   miejscowości ZP   |   ulice Proszowic   |   pożółkłe łamy...   |   RP 1944   | 
 |   artykuły dodane ostatnio   |   postacie   |   miejsca   | 
 wydarzenia 
 |   opracowania   |   ślady ZP   | 

serwis IKP / Skarby Ziemi Proszowskiej / felietony, opracowania / wydarzenia / 75 lat temu pod Proszowicami
 pomóżcie!!! ;)  
Jeżeli posiadacie informacje, materiały dotyczące prezentowanych w Serwisie felietonów,
macie propozycję innych związanych z Ziemią Proszowską,
albo zauważyliście błędy w naszym materiale;
prosimy o kontakt!

skarby@24ikp.pl.

Inne kontakty z nami: TUTAJ!
Redakcja IKP
O G Ł O S Z E N I A
Money.pl - Serwis Finansowy nr 1
Kursy walut
NBP 2023-01-24
USD 4,3341 +0,23%
EUR 4,7073 -0,24%
CHF 4,7014 -0,22%
GBP 5,3443 -0,38%
Wspierane przez Money.pl


75 lat temu pod Proszowicami

częsty widok po potyczkach wrześniowych [na zdjęciu: Rozbity zaprzęg z polskiej baterii artylerii konnej (prawdopodobnie z 25 Dywizjonu Artylerii Ciężkiej 7 Pułku Artylerii przydzielonego do 25 Dywizji Piechoty z Armii Poznań) na drodze pod Młodzieszynem koło Sochaczewa (fot. tygodnik.onet.pl)

Biórków Mały, 8-09-2014

     Gdy 75 lat temu w nocy 6 czerwca 1939 do Proszowic wkraczali żołnierze 55 Dywizji pułkownika Stanisława Kalabińskiego z Sosnowca zostali ostrzelani przez Niemców. Polacy odpowiedzieli ogniem karabinów maszynowych, lekkiej artylerii zajęli pozycje obronne (W domach przy proszowickim Rynku ustawili ciężkie karabiny maszynowe, z których prowadzili ogień do wroga. Batalion żołnierzy z Rybnika wyruszył, aby zająć cmentarz. Obsadziła go pszczyńska kompania, inne oddziały usadowiły się na wzgórzu nad drogą ze Słomnik, a artylerzyści z 65. Pułku Artylerii Lekkiej rozstawili swoje działa i ostrzeliwali rejon, gdzie pojawiły się niemieckie czołgi... [fragment artykułu Mateusza Drożdża "Potyczka (bitwa) pod Proszowicami" całość TUTAJ]).

     Niestety kiedy nastał świt Niemcy niemieckie czołgi zaatakowały. Polacy ponieśli znaczne straty, wielu zginęło (118 żołnierzy, wielu dostało się do niewoli, Niemcy zdobyli także kilka dział).

     Te kilka dni początku wojny w naszych okolicach (także echa bitwy pod Proszowicami) możemy odnaleźć we wspomnieniach Edwarda Krawca "Moje światy" wydane w 2007 roku. Jako małe dziecko przeżywał te tragiczne chwile w swoim rodzinnym Biórkowie Małym (na "Wiktoryjce") i z tej właśnie perspektywy patrzył na zachodzące zmiany. Oto kilka cytatów:

red.   

(fot. libron.pl)
...Wyjazd policjantów wcale nie spowodował całkowitego opróżnienia naszej izby z gości. Dziś jeszcze więcej niż wczoraj zachodziło do nas uciekinierów z prośbą o sprzedaż czegoś do jedzenia lub napicia się, względnie poczęstunek. Szczególnie przykro było odmawiać matkom z małymi dziećmi.

W gęstniejącej rzece uchodźców coraz częściej widać było żołnierzy. Od rana ciągnęły oddziały taborowe, a od godzin południowych pojawiła się piechota. (...)

O ile do tłumu uchodźców cywilnych jakoś szybko zdołałem się przyzwyczaić, o tyle już pierwsze cofające się pododdziały wojska zrobiły na mnie przygnębiające wrażenie. Sześć lat nauki w szkole wykształciło we mnie poczucie patriotyzmu i miłość do polskiego wojska, a właściwie nawet jego kult.

Żołnierz polski był dla mnie zawsze uosobieniem patriotyzmu i nawet czegoś więcej. Normalny wiejski chłopak. który tu, we wsi, niczym szczególnym nie odznaczał się, z chwilą gdy szedł do wojska i przywdziewał mundur, stawał się kimś innym, nieporównanie od wczorajszego "ja" ważniejszym, prawie tak ważnym jak pisarz w gminie, lokaj we dworze, a tylko nieco mniej niż nauczyciel. A jak żołnierz przyjechał na urlop - to wiadomo - był pan. (...)

Pierwsze, co mnie tego dnia w wyglądzie naszego wojska uderzyło, to może nawet nie tyle rzucające się w oczy zmęczenie, co raczej przygnębienie. Na żołnierskich twarzach nikt nie zobaczył dziś uśmiechu, nie było słychać głośnych rozmów, a o śpiewaniu lepiej nie mówić. Spod daszków polówek patrzały oczy zdradzające niewyspanie, wewnętrzny niepokój oraz coś więcej: determinację i upór.

Wtorek na Wiktoryjce minął pod znakiem stale zwiększającej się fali uchodźców cywilnych, wypieranej z szosy przez wycofujące się kolumny taborów wojskowych. Front zbliżał się do Krakowa, czego symptomem były coraz częściej pojawiające się nieprzyjacielskie samoloty lecące na średniej wysokości. W ten sposób nieprzyjaciel miał systematyczny i bezpośredni wgląd w sytuację panującą na szosie.

Maszerujących, jadących na wozach lub odpoczywających żołnierzy te zwiadowcze loty wrogich maszyn słusznie niepokoiły i denerwowały, bo mogły być zwiastunem zmasowanego nalotu większej liczby nieprzyjacielskich samolotów. I dlatego też gdzieś tak koło godziny 14 otworzyli samorzutnie ogień do wyjątkowo nisko lecącego samolotu. W odpowiedzi na tę niezorganizowaną palbę z broni ręcznej niemiecki pilot przechylił samolot na skrzydło i puścił kilka krótkich serii do strzelających. Strzały były niecelne, nikomu nic się nie stało, a samolot zwiększył tylko wysokość i spokojnie poleciał dalej na wschód. Do końca dnia pojawiło się jeszcze kilka niemieckich samolotów, ale do wymiany ognia już nie doszło. (...)

Nadciągający front budził we mnie coraz większy lęk...

Nadeszła środa 6 września. Znów słońce, znów zatłoczona szosa, ale dziś już zdecydowanie więcej na niej wojska niż cywilów. To już nie tabory zaplecza frontu, lecz elementy oddziałów walczących. Oczywiście dalej najwięcej jest wozów konnych, tych typowych wojskowych i tych w przeddzień wojny przez wojsko zaasenterowanych. Stoimy przy szosie: ja, moje siostry Gienia i Marysia, czwórka Wilczoków. No bo i co dziś robić? Krowie narwało się liści buraczanych, świniom dało się jeść, a tu na szosie tyle ciekawych dzieje się rzeczy, a w sercu taki niepokój. Kto by tam myślał o robocie, nawet o jedzeniu się zapomina. Oto po raz pierwszy widzimy trzy działa ciągnione między taborami. Zaprzodkowane, wydają się o wiele lżejsze od wozu, a ciągną je po dwie pary koni. Wszystko to wygląda bardzo bojowo. Żołnierze siedzą na nich, gdzie tylko się da, i drzemią. W kolumnie są też i takie małe wozy, na których umieszczone są karabiny maszynowe. Ale tych dział i tych karabinów - parę tylko. Za to piechoty dużo.

Żołnierze idą zmęczeni, jak tylko dla jakiegoś pododdziału padnie sygnał do odpoczynku - już wszyscy siedzą i pierwsze co robią - to zdejmują owijacze i buty. U wielu, po zdjęciu onuc, widać na nogach skutki odparzeń: bąble, starta skóra albo po prostu otwarte rany. Mimo takiego stanu nóg, żołnierze najczęściej nie zajmują się ich pielęgnacją, lecz po uwolnieniu ich od owijaczy, butów i onuc - kładą się i zasypiają. (...)

Wielu żołnierzy furmanów starało się wyciągnąć resztki wody z naszej studni, by napoić konie, a przy okazji i swoje zaspokoić pragnienie. Każdorazowe spuszczenie wiadra w głąb studni dawało coraz mniej wody - po prostu źródło się wyczerpywało.

Trzech kucharzy ustawiło tuż przy naszej stodole jakieś metalowe rusztowanie, na którym zawiesili duży garnek, a pod nim beztrosko rozpalili ognisko. Ojciec przerażonym wzrokiem spoglądał na tę pożarową zbrodnię, bo zdawało się, że lada moment stodoła od tego ogniska zajmie się i spłonie. Nic jednak nie mówił, bo albo było mu w tej chwili obojętne, co stanie się ze stodołą, albo też jego myśli wokół innych spraw krążyły. A miało co zaprzątać uwagę ojca, sytuacja bowiem znów się zmieniała.

Oto nie dalej jak 30-40 metrów na południe od stodoły, samym szczytem wzniesienia przebiegającego od Pankowskiego przez Wilka i dalej przez nasze i Pałetki pole aż na Stoki, żołnierze przystąpili do przygotowywania sobie stanowisk ogniowych. Były to zwyczajne prowizoryczne stanowiska, których konstrukcja ograniczała się do wyrównania miejsca do leżenia dla strzelca i do usypania przed sobą, od strony południowej - Wronina i Czulic - kopczyka z ziemi, który miał służyć i jako podpórka przy strzelaniu z karabinu, i jako osłona przed ogniem karabinowym wroga. Odległość jednego od drugiego stanowiska wynosiła 25-30 metrów. Za niecałą godzinę miałem się przekonać, iż rozbudowa tych "transzei" poważnie zaważyła na naszym losie w ciągu najbliższych kilkunastu godzin.

Gdy tylko dowiedzieliśmy się, co żołnierze robią na pagórku za stodołą, pobiegliśmy tam, by to wszystko dokładnie zobaczyć. Ale szybko nas stamtąd przegnano, bo - jak nam wyjaśniono - nasza tam obecność mogła zdradzić nieprzyjacielowi przebieg linii oporu. Przepędzeni z "pozycji" wracamy pod dom, a tu ojciec z niezawodnym Ignacem roztrząsają kolejny problem z dziedziny taktyki wojskowej. Okazuje się, iż jednocześnie z budową okopów za naszą stodołą na pagórku - po drugiej stronie szosy, na Iwanowym polu, wykorzystując osłonę starych drzew jako najlepszy sposób maskowania, artylerzyści przystąpili do ustawiania dwóch dział o kołach podobnych do tych przy chłopskich wozach i o krótkich lufach. Lufy te skierowano wprost na nasz dom, co wzbudziło niepokój ojca i Ignacego Wilka.

Zjadłem właśnie otrzymaną porcję, kolejka ustawionych przy kotle żołnierzy kończyła się, a ja zachodziłem w głowę, jak tu do pana Stefana zagadać, żeby mi dolał repetę. Co prawda w kotle już pewnie zaczęło pokazywać się dno, ale tym, co tam jeszcze było, niejedną miskę można było napełnić. I nagle...

- Aaalaaarm!, aaalaaarm!, aaalaaarm! - rozległo się gdzieś z szosy od strony Baranka. Ten podrywający wszystkich na nogi krzyk nie był komendą dowodzącego wojskiem, to był sygnał ostrzegawczy podawany przez kogoś bardzo przestraszonego.

- Czołgi!, czołgi! - niosło się od szosy - czołgi idą od Proszowic - podawano z ust do ust - c z o ł g i!!! I w tym momencie skończył się obiad żołnierski. Co kto dotychczas zjadł - to było jego, resztę wylewał jednym machnięciem ręki na ziemię i pędził na wyznaczone mu miejsce. Artylerzyści obracają działa na Akulenkowym polu tym razem na wschód, ale okazuje się, że na przeszkodzie stoi stodoła Iwana i zabudowania Błaszkiewiczów; poprzez nie do czołgów nie będzie można strzelać, bo nic w tym kierunku nie widać. A tu już całkiem wyraźnie słychać chrzęst gąsienic i huk motorów. Gdy zobaczą czołgi, będzie za późno na strzelanie, bo wtedy będą one już o kilka metrów od dział. Co robić? Widzę, że obsługa zabiera tylko ręczne granaty i szybko posuwa się pod osłoną płotu w stronę, skąd słychać nadchodzące czołgi.

Tymczasem piechota zalega tam, gdzie kto się znajduje, i szukając jakiejkolwiek osłony lub z podręcznych materiałów budując ją, przygotowuje się do walki. Po upływie dwóch minut od ogłoszenia alarmu, gdy na wzniesieniu pod Barankiem ukazała się pierwsza tankietka, jedynymi postaciami, które obsługa mogła dojrzeć, była masa cywilów bez potrzeby i bez sensu biegająca z miejsca na miejsce.

I w tym momencie, kiedy pierwsza tankietka pojawiła się na wzniesieniu szosy, ze wszystkich stron rozległy się głosy: - Nasi, nasze, nie strzelać!!!

Strach, popłoch i zamieszanie, panujące jeszcze przed minutą wokół naszego domu, zmieniły się teraz w ogólne odprężenie i radość. - Nie jest tak źle, jeśli na front suną trzy nasze czołgi - powtarzał ktoś głośno i z zadowoleniem.

Prawda, te trzy polskie tankietki, które najpierw narobiły tyle zamieszania, teraz stały się powodem nadziei, że może przy ich pomocy uda się zatrzymać Niemców. Ale ta środa 6 września była dniem, w którym sytuacja zmieniała się jak w żadnym poprzednim. Tym razem radość też długo nie trwała. Ledwo się jako tako po tym harmiderze z tankietkami uspokoiło, już widzę, jak do ojca zmierza z poważną miną łysiejący sierżant z polówką trzymaną w ręku.

- Ano, kochany gospodarzu, trzeba wam się stąd wynosić, widzicie, za stodołą macie pierwszą pozycję naszej obrony, wszystko wskazuje na to, że nad ranem tu będzie gorąco. I dla was, i dla nas będzie wtedy lepiej, jak was tu nie będzie. A w nocy to już za późno będzie uciekać, trzeba wam się teraz zbierać. Co chcecie, to zabierajcie i na wschód. Z całą rodziną. Dobrze radzę! (...)

Było ciepło, bezwietrznie. W mijanych wsiach życie wyglądało dziś inaczej niż na Wiktoryjce: tu jakby nie było wojny. Żadnych uciekinierów, nie było wojska, w obejściach krzątały się dzieci i kobiety. Większość mężczyzn przezornie wcześniej jednak poszła na wschód. Obserwując mijane po drodze domy, otoczone ukwieconymi o tej porze ogródkami, w których najbardziej widoczne były wysmukłe malwy, ten spokój i to niby normalne, tylko w zwolnionym tempie toczące się życie mieszkańców, człowiek odczuwał jakieś straszne przygnębienie, żal, że to wszystko już zaraz, już jutro może się skończyć. Świadomość, że nadciąga walec wojny, towarzyszyła nam w każdej chwili.

I teraz, gdy znaleźliśmy się w miejscu, skąd najlepiej było widać całą wieś będącą siedzibą naszej gminy, jakżeż wyraźnie dostrzegliśmy większy fragment rzeczywistości "przed bitwą". Wokół stawu obramowanego topolami, w dworskim sadzie, a przede wszystkim na przeciwległym wzniesieniu - wszędzie pełno wojska, które szykuje okopy.

A więc i tu będzie linia obrony. Czyli że po przejściu paru kilometrów znaleźliśmy się z deszczu pod rynną. Nie pozostało nic innego, jak tylko przyspieszyć kroku, by jak najszybciej znaleźć się z drugiej strony Wierzbna. (...)

Wieczorem dotarliśmy do Żębocina, wsi położonej około 3 km na południe od Proszowic i zatrzymaliśmy się u dalekiego krewnego Ignaca. Ostatnie kilometry przejechaliśmy już o zmroku, ale spały tylko Marysia i Ignacowa Danka. Wszyscy pozostali w milczeniu i z niepokojem obserwowali olbrzymią łunę w kierunku południowo-wschodnim. Wyglądało na to, że front dociera już nie tylko do Bochni, ale i do Tarnowa. A więc Niemiec nie tylko od zachodu nas atakuje.

Rozlokowaniem nas nikt się specjalnie nie przejmował. Bez mycia i bez kolacji, a tylko po zmówieniu obowiązkowego pacierza, my, dzieci, zostaliśmy położeni do spania w stodole. Dorośli pozostali na dworze, palili, rozmawiali z gospodarzami. Nas natychmiast zmógł sen.

Było jeszcze dość ciemno, gdy obudził nas potężny huk. Wystraszeni wybiegliśmy przed stodołę i tam od dorosłych dowiedzieliśmy się, że właśnie Niemcy ostrzeliwują Proszowice. Mimo rozwidniania się, od północy, w miarę przeciągania się ostrzału miasta, najpierw widoczna była łuna, a później potężny słup dymu.

W samym Żębocinie nie działo się nic. Dopiero około 7 rano przez wieś w kierunku wschodnim zaczęły przemieszczać się mniejsze i większe grupy naszych żołnierzy. Wielu z nich było rannych, najczęściej w rękę lub w głowę, o czym świadczyły białe bandaże odcinające się od zieleni mundurów. I znów niewymowny żal ogarnął mnie na ich widok, a szczególnie na widok tych ciężko rannych, których wieziono na wozach. Niektórzy wyglądali strasznie.

Około godziny 9 przez Żębocin przeszła ostatnia grupa polskich żołnierzy. Znaleźliśmy się na ziemi niczyjej. Od wycofujących się po bitwie żołnierzy dowiedzieliśmy się, iż Niemcy o brzasku zaatakowali ogniem artylerii i czołgami Proszowice. Ale nie, jak się spodziewano, od zachodu lub południowego zachodu, lecz od Słomnik, z północnego zachodu. Zastosowany przez Niemców kierunek ataku był na pewno zaskoczeniem dla naszego dowództwa na tym odcinku, toteż jego skutki były dla nas tragiczne. Za kilka dni, gdy znalazłem się w Proszowicach, zobaczyłem, iż miejscowy cmentarz od strony miasta powiększył się o nową kolonię grobów, na których ustawiono krzyże, a na nich położono polskie hełmy bojowe.

Ilekroć później, podczas okupacji, przechodziłem koło tego cmentarza, łzy zawsze cisnęły mi się do oczu. Zarówno z żalu za tymi, którzy tu polegli, jak i na widok tych naszych hełmów, w tym miejscu mogących oficjalnie znajdować się na widoku publicznym. Mój żal był tym większy, że w centralnej części tego samego cmentarza spoczywał tylko jeden poległy w tej bitwie żołnierz Wehrmachtu. Czy był to efekt manipulacji zwycięzców, czy rzeczywista liczba ofiar poniesionych przez walczące strony - tego już nie wiem. Na tej pojedynczej mogile też był krzyż, a na nim hełm. Charakterystyczny, głęboki, z czarnym orłem... (...)

Gospodarze w Żębocinie ani nas nie zatrzymywali, ani nie wypędzali. Do godziny 10.30 czekaliśmy, co dalej nastąpi. Ale nie działo się nic. Nie pojawiali się ani polscy, ani niemieccy żołnierze. Tylko Proszowice paliły się. Czarny dym spowił całe miasteczko, a jego słup, bijący prostopadle w niebo, widoczny był w promieniu wielu kilometrów.

Przed 11 zapadła decyzja, że wracamy. Nie było sensu dłużej czekać. Każdego ciągnęło do domu. Dla większego bezpieczeństwa postanowiliśmy jechać bocznymi drogami przez Górkę Jaklińską i Siedliska. Jadąc wybraną trasą, żadnego wojska nie spotkaliśmy. Okazało się, że boczne drogi Niemców nie interesowały. Na "naszą" szosę wjechaliśmy dopiero koło Szopy. I tu też w tym momencie Niemców nie było. Tylko w rowie przy drodze do Łyszkowic siedział polski żołnierz ranny w nogę. Nie miał pasa ani broni. Nogę miał już opatrzoną. Prosił o papierosa. (...)

Stąd do naszego domu mamy tylko trzysta metrów. Sto metrów w górę i już go zobaczymy. Już widać czubki naszych drzew, już pokazuje się dach... i w tym momencie na szczycie wzniesienia widzimy dwóch niemieckich żołnierzy. Jadą obok siebie na gniadych, wypielęgnowanych koniach. O czymś wesoło rozmawiają. Na głowach furażerki, hełmy przytroczone do siodeł. Ich wygląd i zachowanie robią wrażenie, jakby jechali na polowanie albo raczej - z udanego polowania wracali.

Nas, wracających z pobliża piekła do najspokojniejszego w tej wojnie miejsca w Polsce, ci pierwsi napotkani przedstawiciele Herrenvolku nawet nie dostrzegli.



idź do góry powrót


 warto pomyśleć?  
Tańcz, zanim muzyka się skończy.
Żyj, zanim Twoje życie się skończy.
(cytaty bliskie sercu)
maj  5  niedziela
maj  6  poniedziałek
[10.00]   (Pałecznica)
koncert, dzień otwarty w pałecznickiej szkole muzycznej
maj  7  wtorek
maj  8  środa
[19.00]   (Proszowice)
Paweł Chałupka w programie Widzę to inaczej
DŁUGOTERMINOWE:


PRZYJACIELE  Internetowego Kuriera Proszowskiego
strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ