Prześladowania nowobrzeskich Żydów
    Dzisiaj jest niedziela, 05 maja 2024 r.   (126 dzień roku) ; imieniny: Irydy, Tamary, Waldemara Dzień Europy    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   ludzie ZP   |   miejsca, obiekty itp.   |   felietony, opracowania   |   kącik twórców   |   miejscowości ZP   |   ulice Proszowic   |   pożółkłe łamy...   |   RP 1944   | 
 |   artykuły dodane ostatnio   |   postacie   |   miejsca   | 
 wydarzenia 
 |   opracowania   |   ślady ZP   | 

serwis IKP / Skarby Ziemi Proszowskiej / felietony, opracowania / wydarzenia / Prześladowania nowobrzeskich Żydów
 pomóżcie!!! ;)  
Jeżeli posiadacie informacje, materiały dotyczące prezentowanych w Serwisie felietonów,
macie propozycję innych związanych z Ziemią Proszowską,
albo zauważyliście błędy w naszym materiale;
prosimy o kontakt!

skarby@24ikp.pl.

Inne kontakty z nami: TUTAJ!
Redakcja IKP
O G Ł O S Z E N I A
Money.pl - Serwis Finansowy nr 1
Kursy walut
NBP 2023-01-24
USD 4,3341 +0,23%
EUR 4,7073 -0,24%
CHF 4,7014 -0,22%
GBP 5,3443 -0,38%
Wspierane przez Money.pl


Prześladowania nowobrzeskich Żydów

Stanisław Cęckiewicz (fot. Arkadiusz Fularski)

Nowe Brzesko, 21-04-2012

     W ostatni czwartek (19 kwietnia) w proszowickim Centrum Kultury i Wypoczynku obyła się promocja książki Bernarda Trauba "Przebłyski czarnej nocy", w której autor wspomina kilka trudnych okupacyjnych lat spędzonych w Proszowicach. Z tym bardzo ciekawym spotkaniem z historią proszowickich Żydów współgrają zamieszczone poniżej wspomnienia Stanisława Cęckiewicza.

red.   

     W dalszym ciągu jestem myślami w roku 1942. Trwa największa wojna w historii świata. Toczy się na wielu frontach. Przeklęte szwaby na razie są niepokonani. Zwyciężają i w Afryce i w Europie. W Rosji wbijają się klinem w ten olbrzymi kraj i nie ma siły, która by ich zatrzymała. Wszędzie niosą śmierć i zniszczenia, ale największe prześladowania odczuwają synowie i córki Izraela. "Oczyścili" z nich miasta, stworzyli getta i obozy śmierci a teraz przeprowadzają czystkę i w małych miasteczkach. Zabierają ich z niewielkimi węzełkami i wywożą w nieznane. Podobnie czynią z naszymi rodakami bolszewicy w Rosji i na Ukrainie. Przeklęty czas Apokalipsy. W skrócie opiszę jak przebiegała "akcja ostatecznego rozwiązania" przez hitlerowskich morderców.

     Pod koniec października przyjechało kilku gestapowców do żyda Szmulewicza w Nowym Brzesku, poważnego kupca prowadzącego od wielu lat duży handel artykułów różnych we własnym domu oraz skład tarcicy na wieloarowym zapleczu. Wyprowadzili go z córką na podwórko i z krzykiem do niego - pokaż miejsce gdzie ukryłeś złoto i dolary, które zdeponowali u ciebie hurtownicy krakowscy. Odpowiedział im oczywiście, że żadnego złota nie posiada i wówczas na jego oczach zastrzelili mu córkę i przyprowadzili drugą oraz syna (rodzina wielodzietna) i chcieli z nimi uczynić to samo jeżeli nie wskaże. Tym razem pokazał im miejsce i sprzętem, który mieli ze sobą wykopali ukryty skarb. Zmuszali go by wskazał dalsze skrytki, lecz on milczał i zemdlał. Widząc, że już nic z niego nie wyciągną, dali mu spokój i przystąpili do dalszych czynności. Przeprowadzili gruntowną rewizję strychu i pomieszczeń na zapleczu i stwierdzili, że na strychu wykonany został mur, za którym ukryty był towar w dużych ilościach. Samochód ciężarowy, który przyjechał z gestapowcami kilka razy robił kurs Nowe Brzesko - Kraków, wywożąc ukryte zapasy hurtowników krakowskich.

     Wieść w małym miasteczku rozprzestrzeniła się błyskawicznie i wiedzieliśmy co się dzieje u Szmulewicza. Byliśmy cały dzień w napięciu. Doniesiono nam bowiem, że jeden z tak zwanych ciemnych typów komentował całe zdarzenie do podobnych żuli przed restauracją w Nowym Rynku mówiąc na cały głos: powinni takie splądrowanie przeprowadzić u Cynckowej na Starym Rynku, oj to by się tam obłowili. Baliśmy się czy czasem któryś z nierobów co nie ma nic do stracenia, bo ma tylko jedne portki na tyłku, nie pójdzie do zbrodniarzy i nie podpowie im co mają robić. Przez zazdrość i anonimy ginęli wspaniali ludzie w czasie tej przeklętej wojny.

     Za jakieś kilka dni po tragedii Szmulewiczów, ukazały się obwieszczenia w wielu punktach miasteczka wzywające wszystkich Żydów w oznaczonym dniu i godzinie do stawienia się w Nowym Rynku. Można było jedynie zabrać z sobą ręczny bagaż. Na ten dzień zmobilizowano również nakazem, wszystkich członków Ochotniczej Straży Pożarnej. Nakazano również wójtowi podstawić określoną ilość podwód (zaprzęgów konnych), które ustawiły się na poboczu drogi Lubelskiej za miasteczkiem, aż do szczytu wzniesienia w stronę Kolonii Hebdowskiej.

     I zaczęła się akcja. Zgromadzeni nieszczęśliwcy (całe rodziny) z Nowego Rynku ruszyli z tobołkami do podwód a policjanci granatowi z żołnierzami wermachtu, gestapowcami i strażakami kontrolowali jedno po drugim mieszkania żydowskie. Gestapowcy wskazywali meble i sprzęt, który należy załadować na samochód ciężarowy, którym przyjechali i zawieść do magazynu (w dawnej cerkwi), opróżnionego ze zboża na ten dzień. Czynności za i wyładunkowe należały do obowiązku strażaków.

     Nie obeszło się bez ofiar śmiertelnych. W Nowym Rynku (znany mi przed wojenny piekarz o nazwisku Birbaum) spakowany siedział na walizkach ze swą rodziną, to jest z żoną i dwójką dzieci. Gdy przyszli oprawcy kontrolujący żydowskie mieszkania oświadczył im, że nigdzie nie pójdzie. Oczywiście wszystkich zastrzelono a walizki zabrano. Co za determinacja, co za walka wewnętrzna nim targała zanim wybrał takie rozwiązanie a może i lepsze niż śmierć głodowa lub zagazowanie. I była jeszcze jedna ofiara o czym dowiedziałem się od strażaka, przymusowego świadka. Na Starym Rynku w jednej ze stodół schował się młody, trzydziestoletni krawiec. Znalazł się Judasz, który poinformował o tym kontrolującego szwaba a ten kazał go odnaleźć strażakom. Kiedy strażacy po pobieżnej kontroli stwierdzili, że nikogo nie ma i wychodzili ze stodoły, chowający się nie wytrzymał nerwowo, odrzucił snopki słomy i wyskoczył na klepisko stodoły. Niemiec rozkazał mu by wyszedł przed stodołę i dwoma strzałami w plecy pozbawił go życia. Akcja przebiegała prawie do wieczora, a biedni wygnańcy czekali skuleni na furmankach na rozkaz odjazdu (prawdopodobnie do getta w Krakowie). Przed zakończeniem akcji mamusia przywołała mnie i mówi: nie mogę przestać myśleć o tym biednym Szmulewiczu. Przez kilka lat konkurowaliśmy ze sobą, ale był to solidny handlowiec a teraz zabrali mu cały majątek, zabili córkę i może głodny siedzi tam na podwodzie z rodziną i małymi tobołkami. I za co? To przerażające! Spakowałam świeży chleb i masło, zanieś im to. To symboliczny gest, że im współczujemy, ale nic nie możemy więcej zrobić.- Zabrałem pod pachę duży bochen chleba (własnego wypieku) zapakowany w białe płótno i do ręki osełkę masła owiniętą w biały papier i poszedłem. Odczuwałem to co nasza matka, współczucie dla tych wszystkich nieszczęśników, przerażenie co za niesprawiedliwość dzieje się na naszych oczach, - a może jutro nas popędzą i nasze miejsce zajmą kolonizatorzy z Niemiec. Znalazłem podwodę z rodziną Szmulewiczów daleko od Brzeska na wzniesieniu drogi, skinąłem głową, położyłem to co przyniosłem u nóg starego Szmulewicza i jeszcze raz ukłon ze słowami "żegnajcie z Bogiem!". Odszedłem, a łzy same bez płaczu spływały mi po twarzy.

     Ale nie wszyscy zgłosili się na wywózkę. Były wieści, że chorych i starców, którzy nie mieli sił by udać się do wyznaczonych punktów likwidowano. Ale ilu ich było, nie mając pewnych informacji podać nie mogę. Wiadomo, że ośmiu młodych Żydków (koledzy szkolni) nie zastosowało się do nakazu i skryli się w wiklinie nad Wisłą. Byli tam kilka dni a za nocne schronienie służyły im stodoły na obrzeżu błoni. To była z ich strony nierozważna decyzja, nie mająca żadnych szans na powodzenie. Późnym wieczorem przysłali swego przywódcę, Joska Birbauma (młodszy brat zabitego z rodziną w czasie opisanej wyżej akcji) do mojego brata Ludwika, błagając by przewiózł ich samochodem ciężarowym do krakowskiego getta. Ludwik był wstrząśnięty zaistniałą sytuacją. Przedsięwzięcie było śmiertelnie niebezpieczne, ale zawsze miał dobre serce społecznika, uległ prośbie i uzgodnił - Postaram się znaleźć kogoś kto przeprowadzi was przez bramę getta, muszę przygotować samochód do tego przewozu oraz wtajemniczyć magazyniera i jego pomocników. Przyjdź jutro wieczorem a powiem Ci czy zaryzykuję i ewentualnie ustalimy, kiedy i o której godzinie przyjdziecie do magazynów zboża.

     Lutek na drugi dzień, po rozładowaniu zboża w młynie na Wieczystej udał się do szwagra, Wacława Janczura, który ze swą żoną Izabellą mieszkał na ulicy Lubicz i uzgodnił z nim, że ten przywiezionych chłopaków w dzień schowa w swojej piwnicy, nagra z pilnującymi główną bramę, przepuszczenie ich w godzinach nocnych i powiadomi o akcji samorząd żydowski, który pomoże rozlokować ich u swoich krewnych. Przedsięwzięcie było bardzo ryzykowne dla wszystkich biorących w tym udział, jak również i dla mnie, który przez przypadek byłem świadkiem tego co opisuję.

     Lutek zamknął się w stodole i przygotował samochód. Wzmocnił borty, przybił boczne listwy, położył na nie ruchomą podłogę z desek i skrytkę wyścielił słomą. Na drugi dzień rano (jak zwykle w każdy czwartek) przyszedłem pod magazyn, aby zabrać się z Ludwikiem po zakupy do Krakowa. Samochód już miał odjeżdżać, zdążyłem w ostatniej chwili. Lutek gdy mnie zobaczył zdenerwowany, jakimś nieswoim głosem powiedział: dziś nie pojedziesz ze mną, zabierz się inną okazją, ja jak zwykle po rozładunku będę czekał na Małym Rynku. Czyś ty zwariował! Po co mam szukać innej okazji kiedy u ciebie szoferka wolna. I jeszcze kilka moich niepotrzebnych słów, Lutka machnięcie ręką - no to wsiadaj! i coś mruczy pod nosem. Wsiadam i jedziemy. Obserwuję go i myślę - co on taki zdenerwowany? - jakiś inny niż zwykle. Dlaczego dziś nie pojechał do Rynku i nie zabrał jak zwykle pasażerów na worki. Dojeżdżamy do Mogiły i wspinamy się na mostek, obok którego usytuowany był posterunek policji granatowej i niemieckiej. Z posterunku tego, często słysząc z daleka warkot samochodu, wychodził szwab by pobrać haracz od handlarzy żywnością z naszych stron, podróżujących na workach ze zbożem.

     I słyszę wówczas zdenerwowany głos Lutka. Mówiłem Ci abyś nie jechał, no ale teraz Boże miej nas w swej opiece! Pod zbożem jest ośmiu żydków nowobrzeskich, aby tylko jakiś szwab nie zechciał nas kontrolować. Byłem przerażony, poczułem że włosy stają mi dęba a czapka podnosi się do góry, bo szwab już czekał na mostku. Zatrzymujemy się - guten morgen, guten morgen, łebki nich? Lutek uśmiecha się, rozkłada ręce i auwiderseen - ruszamy,- nie można szybciej mówię szeptem, - daj spokój najgorsze przed nami, odpowiedział mi Lutek. Dojeżdżamy na ulicę Lubicz na wprost kamienicy, w której mieszkają Janczurowie, Wacław Janczur już czeka w bramie, perfekcyjnie wywiązał się ze swego zadania. Zatrzymujemy się na poboczu, na placu niezabudowanym z dzikimi krzakami, rozglądamy się - na ulicy dość spokojnie, otwieramy tylną klapę i Lutek odchodzi na bok, a ja stoję i mówię: "po jednemu". Wysuwa się pierwszy, zatacza się, łapie w płuca powietrze wskazuję mu bramę i stojącego Wacława, mówię zbierz siły i na drugą stronę ulicy. I tak po jednemu, obserwując jednocześnie co dzieje się na ulicy. Nie trwało to długo, choć wydawało mi się, że to się dłuży i że zwariuję ze strachu. Kiedy ósmy zniknął w bramie, Lutek wskoczył do samochodu, nawraca i do młyna. W młynie - co to dziś tylko 1 i ? tony, co to za konstrukcja? Wskazując na deski, - Przywieźliśmy trochę wspaniałych jabłek w skrzynkach i wymyśliliśmy jakby je bezpiecznie przywieźć do Krakowa. Jedziemy na plac postoju. Lutek powoli przychodzi do siebie a ja w kurs w poszukiwaniu towaru.

     To była przygoda, która zakończyła się szczęśliwie, dzięki temu, że akcja była przygotowana bardzo dobrze i że Opatrzność czuwała nad nami, za co Bogu dziękowaliśmy. Cud, że ze strachu nie osiwiały nam włosy. Po południu wracamy do domu. Zatrzymujemy się na skrzyżowaniu dróg przed Cłem widząc samochód osobowy na poboczu a przy nim kilka osób. W samochodzie zastrzelony kierowca a obok samochodu za rowem zastrzelona cała rodzina żydowska (rodzice i dwoje dzieci). Dowiedzieliśmy się od stojących w pobliżu miejscowych gospodarzy, że przed godziną przejeżdżający gestapowcy zatrzymali do kontroli samochód i wykonali egzekucję. Boże! Jakże Ci dziękujemy, że uchroniłeś nas od takiej strasznej śmierci jaka spotkała tych nieszczęśliwców.

     Na zakończenie dodam, że dowiedziałem się po wojnie od znanego kupca Szulima Strosberga, który z synem ukrywał się u gospodarzy w Grobli, że większa część tych chłopców przeżyła a z jednym z nich, kolegą szkolnym, przypadkowo spotkałem się w Krakowie.

Opisał: Stanisław Cęckiewicz; zbiory Arkadiusza Fularskiego   



idź do góry powrót


 warto pomyśleć?  
Tańcz, zanim muzyka się skończy.
Żyj, zanim Twoje życie się skończy.
(cytaty bliskie sercu)
maj  5  niedziela
maj  6  poniedziałek
[10.00]   (Pałecznica)
koncert, dzień otwarty w pałecznickiej szkole muzycznej
maj  7  wtorek
maj  8  środa
[19.00]   (Proszowice)
Paweł Chałupka w programie Widzę to inaczej
DŁUGOTERMINOWE:


PRZYJACIELE  Internetowego Kuriera Proszowskiego
strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ