Proszowice, moja młodość
    Dzisiaj jest piątek, 27 kwietnia 2024 r.   (117 dzień roku) ; imieniny: Sergiusza, Teofila, Zyty    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   struktura powiatu   |   nasze parafie   |   konkursy   |   prossoviana   |   zaduszki ZP   |   poszukujemy   |   okaż serce INNYM   |   różne RAS   |   porady, inf.   |   RAS-2   |   RAS-3   | 
 |   zapraszamy   | 
 on-line 
 |   monografie...   |   biografie...   |   albumy...   |   okazjonalne...   |   beletrystyka...   |   nasi twórcy   |   inne...   |   filmoteka   | 

serwis IKP / informacje / prossoviana / on-line / Proszowice, moja młodość / Proszowice, moja młodość
O G Ł O S Z E N I A
Money.pl - Serwis Finansowy nr 1
Kursy walut
NBP 2023-01-24
USD 4,3341 +0,23%
EUR 4,7073 -0,24%
CHF 4,7014 -0,22%
GBP 5,3443 -0,38%
Wspierane przez Money.pl


Proszowice, moja młodość
odc. 1

(fot. ikp)

Proszowice, 25-02-2022

Jak minął rok 1939/1940 w Dubnie
odcinek 1

Dubno ja z rodzicami 1938 r(fot. zbiory autora)
     Było to ponad 80 lat temu. Mieszkaliśmy w Dubnie na Wołyniu w dzielnicy Zabramie przy ulicy Zaułek Bezimienny. W 1938 roku ukończyłem piąty rok życia, edukację zacząłem od podstaw a mianowicie od przedszkola, do którego uczęszczałem z misiem Maryśką pod pachą. Najsilniejsze z niego wspomnienia to zapach rogalika i kakao na drugie śniadanie, podłogi wypastowanej na wiśniowo, oraz plasteliny z której lepiliśmy różne figurki.

     Pewnego dnia, jak to było w zwyczaju w rodzinie, wyszliśmy z Mamą do centrum miasta naprzeciw wracającemu z pracy Tacie. Zawsze zachodziliśmy wtedy do sklepiku, w którym kupowaliśmy chałkę i ulubione przeze mnie ciastka - gwiazdki posypane cukrem i cynamonem. Sytuacja w sklepiku nas zaskoczyła. Żyd, właściciel sklepu, stał odwrócony do ściany i płakał. Rodzice spytali go co się stało? Odpowiedział, że jego córeczka zachorowała na jakąś zakaźną chorobę, stan jest krytyczny i może ją uratować tylko nowoczesny w tym czasie zastrzyk, a ten jest bardzo drogi - 150 zł! Tu westchnął: "cały mój sklep nie jest tyle wart a moi nie chcą mi udzielić żadnej pomocy". Rodzice spojrzeli na siebie, Tato wyjął z portfela pieniądze, wręczył sklepikarzowi i powiedział: jak pan będzie mógł to mi odda, teraz niech pan idzie do apteki! Sklepikarz podziękował bardzo serdecznie i wypowiedział słowa, których znaczenie mieliśmy zrozumieć znacznie później. "Nie wie pan nawet jak ja się panu odwdzięczę". Córka została uratowana!

     W tym czasie Dubno nad rzeką Ikwą było miastem spokojnym, ale na początku 1939 roku coś się w nim zaczęło dziać o czym starsi wiedzieli a my dzieciarnia tylko wyczuwaliśmy, że jest jakoś inaczej niż zwykle. W świeżo zakupionym przez rodziców radioodbiorniku bateryjnym jakiś dziwny pan gwałtownym głosem przemawiał po niemiecku, rodzice słuchali transmisji z pogrzebu Papieża, a polskie audycje nadawane w końcu lata były dla mnie niezrozumiałe, powtarzały się jakieś dziwne słowa: "uwaga, uwaga koma dwa nadchodzi". Do domów przychodzili panie i panowie z LOPP i nalepiali na szyby w naszych domach kalkomanie z wizerunkiem samolotów i sum wpłaconych pieniędzy 50 albo 100 złotych.

     Pewnego dnia Mama wzięła mnie do śródmieścia i tam spotkaliśmy się ze znajomymi w siedzibie jakiegoś klubu, było tam pełno masek gazowych, wydawali je młodzi ludzie objaśniając jak je należy stosować. Wśród instruktorów wyróżniał się młody blondyn z wydatnym nosem, Mama przywitała się z nim jak z dobrym znajomym z sąsiedztwa, jak się dowiedziałem później nazywał się Stanisław Skalski, był to nasz sławny pilot z II wojny światowej, moi rodzice znali Skalskich, którzy mieszkali w Dubnie a on ich w tym czasie odwiedził. Obecnie Dubno znajduje się na Ukrainie ale miejscowe władze uszanowały rodzinny dom naszego bohatera utrzymując go w należytym stanie.

dom gen. Stanisława Skalskiego w Dubnie, wspólcz(fot. zbiory autora)

     Na wiosnę Tato jako podporucznik rezerwy został powołany na kilkutygodniowe ćwiczenia 43. pułku strzelców im. Bajończyków, który stacjonował w Dubnie. Wówczas odwiedziliśmy go z Mamą w koszarach , po powrocie z manewrów przyjechał w mundurze, który powiesił w szafie, a ja po kryjomu go oglądałem gdy w pokoju nie było nikogo, przymierzając czapkę, była za duża i opadała mi na uszy.

odznaka 43 Pułk Strzelców Legionów Bajończyków(fot. numimarket.pl)
     W końcu maja 1939 r. urodził się mój brat Andrzej, a na połowę sierpnia rodzice zaplanowali chrzciny. Rodzicami chrzestnymi mieli być ciocia Helena Szytkowa z Krośniewic, siostra Taty i jego brat stryjeczny Karol Zbieranowski ze Starych Koluszek. W pierwszych dniach sierpnia rodzice dostali jednak od nich listy, że z powodu niepewnej sytuacji nie przyjadą. Chrzest się jednak odbył w terminie, a ja i moja koleżanka Haneczka Grzymska, córeczka przyjaciół, trzymaliśmy go do chrztu w zastępstwie nieobecnych. Przyjęcie rodzinne odbyło się miłej atmosferze z wyjątkiem tego, że maszyna do robienia lodów uległa uszkodzeniu i sól z lodu przeszła do masy śmietankowej ku rozpaczy młodzieży. Były to ostanie dni przed wojną!

     Następnego dnia, 16 sierpnia o świcie obudził nas silne pukanie w drzwi wejściowe, jakiś cywil i żandarm wręczyli Tacie czerwoną kartkę, którą musiał pokwitować, my z Mamą staliśmy na schodach werandy i patrzyliśmy jak Tato czyta, spojrzał na Mamę i powiedział "to już". Patrzyłem jak Tato wkłada mundur, przytula Mamę i nas z Andrzejem, odwraca się i wychodzi! Czułem, że dzieje się coś ważnego, byłem dumny i przerażony. Tato miał wtedy 34 lata, Mama 26, ja 6 i pół roku, a Andrzej 2 i pół miesiąca. Zostaliśmy z Mamą sami! Mieliśmy się spotkać dopiero po siedmiu latach.

     Druga połowa sierpnia i początek września obfitowały w nowe wydarzenia, najpierw pewnego dnia po południu przed nasz dom zajechał samochód osobowy i wysiadł z niego stryj Karol a wraz z nim jakiś pan i pani, byli zmęczeni podróżą i prosili o wodę do picia. Stryj, który prowadził samochód był ubrany w granatowy uniform, po latach dowiedziałem się, że był to jego strój służbowy Elektrowni Łódzkiej, towarzyszący mu państwo chyba należeli do jej zarządu, po odpoczynku pożegnali się i śpiesznie odjechali w stronę granicy z Węgrami. Stryj został tam internowany i powrócił do kraju dopiero w 1946 r. Kilka dni po nich pojawił się następny samochód prowadzony przez oficera, a w nim zmęczeni i spragnieni pasażerowie, dwie panie i syn w moim wieku.

     Gdy starsi odpoczywali w domu, ja starałem się dokładnie obejrzeć ich samochód, pamiętam, że miał w oknach firanki a silnik był bardzo gorący. Moje oględziny przerwał jednak chłopak mówiąc: "nic tu nie ruszaj bo na takich samochodach znają się tylko moi koledzy w Warszawie", ja mu powiedziałem, że u nas też się znają a tak w ogóle to mój Tato jest w wojsku oficerem. On mi na to odpowiedział, że jego tato jest na pewno ważniejszy bo właśnie jedzie szukać swojej jednostki w II oddziale. Ja mu na to odpowiedziałem, że mój Tato jest już na pewno w I oddziale bo jego pułk już dawno odjechał z koszar. Jak widać nasza znajomość organizacji Wojska Polskiego była niepełna.

     Goście, po krótkim wypoczynku odjechali a my pozostaliśmy sami. Nie na długo. Po kilku dniach gdy bawiliśmy się na podwórku pojawił się następny samochód, tym razem był to odkryty ciężarowy wóz wojskowy a na nim kilkunastu policjantów z karabinami i w hełmach. Zeskoczyli z wozu i zaczęli się rozkładać na trawie, jeden z nich podszedł do nas i spytał czy tu mieszka pani Zbieranowska? Mama poznała go i krzyknęła: Lutek! Co Ty tu robisz? Był to Lucjan Sarnecki jej brat cioteczny. Wraz z oddziałem ewakuowali się z okolic Radomia, gdzie służył w Policji Państwowej, na wschód, jak większość usiłowali się przedostać na Węgry. Mama znając jego przeżycia związane z bolszewikami, radziła mu żeby pozostał, chciała mu dać cywilne ubranie Taty - nie zgodził się mówiąc, że nie może pozostawić kolegów. Po kilku godzinach policjanci wsiedli na swój wóz i odjechali.

     Po kilku latach dowiedzieliśmy się z publikowanych wiadomości, że wujek dostał się do sowieckiej niewoli i jak wielu innych zginął w Miednoje wraz z kolegami!      Karol Zbieranowski i Lucjan Sarnecki mieli swój czynny udział zarówno w wydarzeniach pierwszej jak i drugiej wojny światowej, różne były ich losy, ale każdy jest wart opisania.

Wojna!

     We wrześniu wybuchła wojna!! Zapanował ogólny niepokój, sąsiedzi byli przerażeni, budowali przy domach schrony i gromadzili żywność, sklepy były pozamykane. Na początku września przy naszym domu spadła niemiecka bomba, była wkopana pod chodnikiem, na szczęście nie wybuchła, jak nam po wojnie opowiadali spotkani sąsiedzi, niewybuch wyjęli z ziemi dopiero niemieccy saperzy gdy weszli w czerwcu 1941 r do Dubna.

     W tych warunkach dalsze mieszkanie na Zabramiu stawało się dla nas niebezpieczne, ktoś się usiłował do nas w nocy włamać, w tej sytuacji przyjaciele rodziców namówili nas do przeprowadzenia się do nich do śródmieścia, bliżej znajomych. Tak zamieszkaliśmy w dużym wielorodzinnym domu z jednym dużym wspólnym pokojem i kilku mniejszymi, w których mieszkały trzy rodziny: jeden zajmowali gospodarze pp Grzymscy z córką Haneczką, w drugim my z Mamą i Babcią, a w trzecim pani Goldblat z córeczką, żona lekarza z Łodzi, który miał do nich dojechać, gdy tylko zakończy się wojna, która miała trwać dwa tygodnie.

     Mieszkające w sąsiednim domu panie Dobrowolskie zaprosiły mnie i kilkoro dzieciaków do siebie, chciały odciążyć trochę rodziców, którzy mieli w tym czasie wiele innych zajęć. Starsza pani Dobrowolska miała dwie córki - Irenę [Renia], która pracowała w jakimś urzędzie i Konstancję [Kocia], która udzielała starszym uczniom korepetycji z języka francuskiego, nas traktowała jako gości częstując nawet konfiturami. Jedynym obowiązkiem jaki mieliśmy było nauczenie się dziennie kilku francuskich słówek. Kocia władała tym językiem bardzo dobrze, ponieważ tuż przed rewolucją ukończyła w Petersburgu instytut dla dobrze urodzonych panien. Fakt ten miał znaczący wpływ na jej dalsze losy. W czasie okupacji Niemcy wywieźli ją na roboty do Rzeszy, przetrwała tam do wyzwolenia przez Anglików i do Polski już nie powróciła.

     Misja cesarza Abisynii Hajle Syllasje, wśród powojennych emigrantów poszukiwała w tym czasie osób o kwalifikacjach pożądanych na dworze cesarskim - Kocia została przyjęta bez trudu. Po wojnie nawiązała kontakt z siostrą Renią oraz moimi rodzicami, pisała że pracuje w gronie osób, które wychowują dzieci cesarza - byli to następca tronu i jego siostry. Kiedyś przysłała Reni dywanik ze skór jakichś zwierzaków oraz ukryty w puszce Neski duży samorodek złota, celnicy go nie zauważyli. W późniejszych latach, w szkole lubiłem się chwalić tym, że ja i następca tronu Abisynii mieliśmy tą samą nauczycielkę. Niestety moja znajomość języka francuskiego nadmiernie się przez to nie rozwinęła. Jak widać na naukę języków obcych byłem uodporniony. Kocia po latach zmarła i spoczywa na cmentarzu w Addis Abebie. Bardzo daleko od Polski.

cdn.

Włodzimierz Zbieranowski   



idź do góry powrót


 warto pomyśleć?  
Nie da się zobaczyć mózgu człowieka, ale widać kiedy go brakuje.
(internet)
kwiecień  27  sobota
kwiecień  28  niedziela
[5.00]   (Proszowice)
proszowickie giełdy: kwiatowa i niedzielna
[17.00]   (Proszowice)
spektakl komediowy Żona do adopcji
[17.00]   (Kraków)
koncert orkiestry dętej "Sygnał" z Biórkowa Wielkiego "na Szklanych Domach"
kwiecień  29  poniedziałek
kwiecień  30  wtorek
DŁUGOTERMINOWE:


PRZYJACIELE  Internetowego Kuriera Proszowskiego
strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ