Historia pewnego zegara, odc. 19
    Dzisiaj jest sobota, 27 kwietnia 2024 r.   (118 dzień roku) ; imieniny: Sergiusza, Teofila, Zyty    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   struktura powiatu   |   nasze parafie   |   konkursy   |   prossoviana   |   zaduszki ZP   |   poszukujemy   |   okaż serce INNYM   |   różne RAS   |   porady, inf.   |   RAS-2   |   RAS-3   | 
 |   zapraszamy   | 
 on-line 
 |   monografie...   |   biografie...   |   albumy...   |   okazjonalne...   |   beletrystyka...   |   nasi twórcy   |   inne...   |   filmoteka   | 

serwis IKP / informacje / prossoviana / on-line / Historia pewnego zegara / Historia pewnego zegara, odc. 19
O G Ł O S Z E N I A
Money.pl - Serwis Finansowy nr 1
Kursy walut
NBP 2023-01-24
USD 4,3341 +0,23%
EUR 4,7073 -0,24%
CHF 4,7014 -0,22%
GBP 5,3443 -0,38%
Wspierane przez Money.pl


Historia pewnego zegara, odc. 19

(fot. zbiory autora)

Donosy, 28-04-2016

Rozdział III, odcinek 19

     Chciałbym pomóc, ale jak. Nie byłem pszczelarzem, chociaż kilka razy pomagałem sekretarzowi przy wyjmowaniu ramek z miodem, to takiej ilości pszczół się bałem. Ponadto nie miałem żadnych narzędzi zabezpieczających jak kapelusz z siatką, czy dmuchawka. Zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć, to właściciel koni zdążył odczepić linę ze słupem i puścił konie wolno, a sam zaczął uciekać mając na sobie, na plecach, na głowie całe, że się tak wyrażę, kupy pszczół.

     Na szczęście z drugiej strony budynku, akurat tam gdzie ów nieszczęśnik pędził otwarła drzwi pani Nalepowa, żona poprzedniego sekretarza, ciekawa co się tam dzieje. W tym momencie Bronisław, bo tak było na imię właścicielowi koni wparował do niewielkiej sionki. Nalepowa niewiele myśląc złapała brzozową miotłę, którą miała pod ręką i zaczęła zmiatać te pszczoły z jego postaci, jednocześnie niszcząc je, ale co było w tym wypadku robić? Tym poczynaniem być może uratowała mu życie.

     Bronisław zostawiając konie pobiegł do domu, nie było to zbyt daleko, a stamtąd zaraz pojechał do lekarza. Jakiś czas chorował, ale wyszedł z tego cało. A co konie. Konie nie pobiegły daleko, gdyż zatrzymały się na rosnącym w pobliżu drzewie. Biegły tak, że jeden z jednej strony drzewa, a drugi z drugiej strony i zatrzymały ich rzemienne mocne tzw. krzyżowniki, którymi były połączone. Konie były bardzo niespokojne, nadal wierzgały, gryzły się wzajemnie, kwiczały, na ich sierści było pełno pszczół, a najwięcej w uszach, obraz tragedii.

przyjęcie u dziedzica w Donosach około 1906 roku, po lewej stronie grubych drzew w głębi widoczna polana (łączka), tam około sześćdziesiąt lat później stało w rzędzie czternaście uli z pszczołami, z prawej widoczny fragment oficyny dworskiej w której mieszkałem (fot. zbiory autora)

     Przyszedł po nie ktoś z domu Bronisława. Był z nimi obeznany, po jakimś czasie trochę je uspokoił usuwając z nich znaczną część pszczół, których dużo odleciało w miejsce gdzie leżały przewrócone ule i zdezorientowane krążyły nad nimi. Konie zostały zaprowadzone do stajni i tam skontaktowano się z lekarzem weterynarii, który zajął się ich leczeniem. Po jakimś czasie wyzdrowiały i jeszcze długie lata pracowały w polu. Jak doszło do tego zdarzenia?

     Otóż do niedaleko wybudowanego budynku doprowadzano energię elektryczną. W związku z tym trzeba było zbudować linię elektryczną z kilku słupów. W tym celu wynajęto Bronisława, gospodarza z Donos, aby te słupy w odpowiednie miejsca zaciągnął, a on zawsze chętny do pomocy innym, w takich przypadkach nie odmawiał i zgodził się swoimi końmi tę pracę wykonać. Na wykonanie tego zadania wybrał bardzo wczesny ranek, gdyż zdawał sobie sprawę, że w pobliżu są ule z pszczołami i o świcie nie będą jeszcze takie aktywne. Zamysł był dobry, ale wykonanie kiepskie, żeby nie powiedzieć, że całkiem nieostrożne.

     Kiedy zapiął tego słupa do liny, mógł go pociągnąć tak aby ominąć ule, a on zaplanował, że przeciągnie słupa pomiędzy dwoma ulami. Widocznie, kiedy popatrzył na taką możliwość ocenił, że konie zmieszczą się z powodzeniem, słup tym bardziej, ale nie pomyślał, że najszerzej w tym wypadku są rozstawione orczyki i tymi orczykami zaczepił dwa ule, jeden z lewej, drugi z prawej strony. I po ptokach. Ule runęły na ziemię, otwarły się i dalszą część już znamy. Po pewnym czasie przyjechał sekretarz Oleś, przy pomocy drugiej osoby postawili ule i zaczął to wszystko porządkować. Mówił, że matki są nienaruszone i może da się te dwa roje uratować i tak też się stało. Po jakimś czasie doprowadził je do dawnej świetności, a w następnych latach dawały tyle miodu co inne ule.

Rozdział IV

     Gromadzka Rada w Donosach miała pod swoim zarządzaniem cegielnię w Skorczowie. Ponieważ dla Kazimierskich Zakładów Materiałów Budowlanych nie przynosiła zysków, czyli była nierentowna, przekazano ją Gromadzkiej Radzie, aby ona dokonała cudów i owa cegielnia stała się rentowną. Takie było myślenie nadrzędnych władz. Ale jak dają, to trzeba brać i przynajmniej spróbować. Zapotrzebowanie na materiały budowlane było w tamtym czasie ogromne. Zatrudniono kilku pracowników, a co najważniejsze kierownika, którym był Marian Minior z Odonowa i po dokonaniu konserwacji maszyn i sprzętu, produkcja ruszyła.

     Ta cegielnia, to bardzo prymitywny zakład. Glinę kopano ręcznie w tzw. gliniaku, który znajdował się w pobliżu głównego budynku cegielni. W tymże budynku była maszyna, która nazywała się szneka. Wagonik z gliną zwany kolibą był ciągnięty liną z wyrobiska, gdzie tę glinę kopano, po pochylni na której były tory w górę do mieszalnika, który wprowadzony w ruch obrotowy mieszał wsypaną tam glinę z której robiła się masa dość zagęszczona. Ta masa gliniana była wprowadzana do tzw. ustnika, gdzie była formowana cegła i po pocięciu na pojedyncze cegły trafiała do szopy zwanej suszarnią na odpowiednie półki, gdzie schła parę tygodni.

tu była kopalnia gliny do cegielni w Skorczowie (fot. zbiory autora)

     Szopy, to inaczej mówiąc wiaty zadaszone, przewiewne, z półkami, na których leżakowała mokra cegła, aż do całkowitego wyschnięcia. Następnie trafiała do pieca, gdzie została wypalana, a po wypaleniu stanowiła materiał budowlany. Piec, to była bardzo prymitywna, a zatem i prosta budowla. Dość grube mury w kształcie prostokąta, na nich zadaszenie skonstruowane na grubych drewnianych słupach, a wewnątrz pustka. Tam właśnie układało się surową cegłę w specyficzny sposób, jedna na drugiej, tworząc kratkę gdzie były puste miejsca pomiędzy tymi cegłami. W te wolne miejsca wsypywało się miał węglowy, który po załadowaniu całego pieca podpalano od dołu. Palący się wolno, a raczej żarzący się, miał tworzył wysoką temperaturę pod wpływem której wypalała się cegła.

    Taki proces trwał czterdzieści osiem godzin, czyli dwie doby. Po dwóch dobach ogień wyszedł do góry, a cegła została wypalona. Pomiędzy cegłami pozostał tylko popiół po wypalonym miale węglowym. Po kilku dniach, kiedy to cegła wystygła można było ją wytaczać z pieca i układać w specjalne kozły po dwieście sztuk w jednym. A potem do odbiorców. W roku bodajże 1964 zmienił się kierownik cegielni. Na miejsce Miniora zatrudniony został Stefan Gucał też z Odonowa, który miał doświadczenie w produkcji cegły, gdyż przez kilka lat pracował jako kierownik cegielni w Odonowie, z której cegła znana była w całej Polsce. W cegielni w Skorczowie pomimo prymitywnych warunków też produkowano niezłą cegłę. Odbiorców miała dużo, ale wydajność była bardzo mała.

     Jednakże nie splajtowała. Chociaż specjalnych zysków nie było, ale i strat też nie. Wystarczy, że bilans wyszedł na zero, to i tak się opłacało, bo robotnicy mieli zatrudnienie i dla ludzi budujących domy mieszkalne, czy budynki inwentarskie też w jakimś stopniu łagodziła zapotrzebowanie na materiały budowlane, które było bardzo duże. Cegielnię pod swoim zarządem Gromadzka Rada miała do końca roku 1968. Kiedy Gromadzka Rada została zlikwidowana, cegielnię przekazano pod zarząd Kółka Rolniczego w Kazimierzy Wielkiej. Z tą cegielnią związanych jest kilka przygód. Opiszę jedną z nich, a może dwie.

Pszczółka:

Maleńka pszczółka na kwiatku usiadła,
Lecz po chwili nagle z niego spadła,
Ale niebawem nań powróciła,
Gdyż odurzyła ją woń niezmiernie miła.

Uwija się, przeskakując z kwiatka na kwiatek,
Aby za wszelką cenę dotknąć każdy płatek.
Tak nieustannie pracuje biedna pszczoła,
Aż jej pot ciurkiem spływa z czoła.

Na darmo męczy się, pracując w udręce,
Gdyż kwiatki te są na kolorowej sukience.
A pod tymi kwiatkami, które ma sukienka,
Skrywa się piękna niebieskooka panienka.

To jej zapach zwabił zwinną pszczółkę małą,
Aby napełnić nektarem swoją paszczkę całą.
Bo kobieta jest od Boga darem,
A jej wnętrze wypełnione nektarem.

Zdzisław Kuliś; Donosy, sierpień 2009 r.

cdn.

Zdzisław Kuliś   



idź do góry powrót


 warto pomyśleć?  
Nie da się zobaczyć mózgu człowieka, ale widać kiedy go brakuje.
(internet)
kwiecień  27  sobota
kwiecień  28  niedziela
[5.00]   (Proszowice)
proszowickie giełdy: kwiatowa i niedzielna
[17.00]   (Proszowice)
spektakl komediowy Żona do adopcji
[17.00]   (Kraków)
koncert orkiestry dętej "Sygnał" z Biórkowa Wielkiego "na Szklanych Domach"
kwiecień  29  poniedziałek
kwiecień  30  wtorek
DŁUGOTERMINOWE:


PRZYJACIELE  Internetowego Kuriera Proszowskiego
strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ