Z nostalgią o Proszowicach...

Marian Makarski
pióro, klawiatura... - proza

(fot. marian-makarski.pl)
(fot. marian-makarski.pl)
Proszowice, 10-05-2015

     Przez kilka lat w Proszowicach mieszkał Marian Makarski - architekt, artysta plastyk, literat. Jako paroletnie dziecko żył wraz z rodziną w naszym mieście, wprawdzie tylko przez 3 lata (od 1934 roku) jednak wywarło ono na niego wielkie niezapomniane wrażenie. Często, metaforycznie lub dosłownie jest ono obecne w jego twórczości malarskiej i literackiej.

     O jego ciepłym stosunku do Proszowic (pomimo licznych przykrych wydarzeń, które łączyły się z pobytem rodziny p. Mariana u nas) świadczy krótkie opowiadanie pisarza.

     Biogram artysty, gdzie można dowiedzieć się więcej o nim i jego pobycie w Proszowicach, znajduje się TUTAJ.

     Poniższy tekst jest przedrukiem opowiadania, które ukazało się w 7 numerze MEDIATEKI, magazynu kulturalnego wydawanego przez proszowicką bibliotekę. A teraz, zapraszam już do lektury:

red.   

Powrót

Motto:

Ziemię, która pachniała jak narcyz
Porzucisz i czoła nie zwrócisz,
Lecz ziemię, z którą głodowałeś pospołu,
Przenigdy już nie porzucisz.


Włodzimierz Majakowski

Spotkanie z miastem, [1993] (fot. marian-makarski.pl)

     O powrocie do tego miasta myślałem od dawna, może jeszcze od czasu, kiedy opuszczałem to miasto. Kiedy ze starym Pomykałą na jednokonnym wozie jechaliśmy bocznymi ulicami tego miasta do stacji wąskotorowej kolejki, która poniosła mnie w daleki świat. Jeszcze do dziś pamiętam ten odjazd, to sapanie lokomotywy, stukot kół i przeciągły gwizd, który budził to śpiące już miasto, pogrążone w ciemnościach, bo tylko gdzieś w rynku z samotnej ulicznej lampy zwisała smuga wąskiej poświaty.

     Myśląc teraz o tym powrocie, bałem się jednocześnie tego powrotu, bo wiedziałem, że będzie to już inne miasto, obce temu z czasów mego dzieciństwa, które ocalało już tylko w mojej pamięci, którego widok noszę w zakamarkach powiek. Mimo tych obaw, chęć powrotu dominowała w moich myślach, narastała ciekawość zetknięcia tego miasta zachowanego w mojej pamięci z rzeczywistością.

     Toteż kiedy zjawiłem się w tym moim mieście, kiedy wysiadałem z autokaru i stanąłem na bruku rynku okolonego domami, doznałem ulgi spełnienia. I choć te domy, z oknami wiszącymi tuż nad trotuarem, wydały się małe, przycupnięte do ziemi, to były mi bliskie, przytulne, jakie zapamiętałem z dzieciństwa.

     Spojrzałem teraz na kościelne wieże, co górowały nad miastem, i choć nie odezwał się dzwon żaden, nawet ten mały z sygnaturki, to mimo to zatkałem rękami uszy w przekonaniu, że słyszę to dzwonienie, które przed laty napawało mnie lękiem. Spojrzałem na błękit nieba, po którym wiatr pędzi białe obłoki i wiedziałem już, że takie niebo jest tylko tu, że nie istnieje gdzie indziej.

     Oswojony już nieco z tym miastem czułem, że odnalazłem tamten czas, co przetrwał utajony w wąskich uliczkach, w sędziwych domach krytych gontem, bo to co nowe, co narosło przez lata, było niczym obcy akord wplątany w swojską melodię. Tak więc, czując się jak tubylec bądź pielgrzym, co powrócił z dalekiej podróży pobiegłem uliczką spadającą w dolinę rzeki. Stanąłem na spadzistym brzegu wpatrując się w łagodny nurt. Rzeka na grzbiecie wody niosła zeschłe liście trawy, wirowała pianą w zakolu.

Miasto moje, [1996] (fot. marian-makarski.pl)

     Oto Szreniawa, rzeka płynąca przez proszowickie czarnoziemy. Znad Szreniawy widać Tatry, bladosine pasemko gór wiszące nad horyzontem niczym pustynna fatamorgana. Tę frazę, wydobytą z dalekiej pamięci, powtarzałem teraz wpatrzony w szarą mgłę wiszącą nad doliną, przy-słaniając daleki horyzont. Krzaczaste wierzby wiotkimi gałązkami zwisały nad wodą.

     Wróciłem do rynku, uliczką wychodzącą z naroża poszedłem jak ongiś w kierunku szkoły. Już z daleka poznałem ceglany budynek. Wszystko tu było jak dawniej, jedynie kasztany otaczające szkołę wyrosły ponad dach. Nagle spostrzegłem gromadkę dzieci z tornistrami na plecach. Zbliżyłem się do nich, chcąc w ich twarzach rozpoznać rówieśników z mojego dzieciństwa, zapominając, że od tamtego czasu dzielą mnie całe lata, że na mojej głowie posiwiały już włosy, że w oczach tych dzieci jestem starcem, który przyjechał tu nie wiedzieć skąd i po co.

     A przecież czułem, byłem pewny, że ożył we mnie czas mojego dzieciństwa, że znowu chodzę po tym mieście mojej młodości, że jak dawniej spoglądam na bruk porosły kępami trawy i nie jest to złudzenie, ale rzeczywistość, która zaistniała po moim tu powrocie.

     I choć napotkani ludzie mówili, że nie ma już tamtego miasta, ani kolejki wąskotorowej, bo to i szyny dawno rozebrano, to przecież słyszę jazgot wagonów i przeciągły gwizd lokomotywy odjeżdżającego pociągu, jak wtedy, kiedy odjeżdżał ojciec w świat, kiedy wychylił się z okna wagonu i powiedział do mnie prawie krzycząc: Ja tu wrócę, zabiorę cię stąd!

     A kiedy zostałem sam w tym mieście, to co dnia biegłem na stacyjkę oczekując przyjazdu ojca. A kiedy pociąg odjechał i wagony zniknęły za zakrętem, pełen niepewności pytałem kolejarza: Ojciec nie przyjechał? Nie widział Pan?

     Kolejarz nie odpowiedział, spojrzał na mnie litościwie, po czym smarknął, otarł palce o sukno spodni i odszedł. Zawiedziony, biegałem ulicami tego miasta krzycząc: List mam od ojca! - wymachując pustą kartką papieru. Ludzie patrzyli na mnie z politowaniem.

     To było wtedy, w tym mieście mojego dzieciństwa, w czasie, który teraz ożył we mnie i trwa. Toteż kiedy znalazłem się w miejscowym hotelu, w pokoiku na piętrze, spoglądając przez okno, spostrzegłem chłopca, który był do złudzenia podobny do mnie z tamtych lat, a właściwie był mną. Miał ciemne włosy uczesane z przedziałkiem, ubrany w granatowe spodenki i kraciastą koszulę, którą kupiła mi mama w sklepie bławatnym u pani Grubej.

     Potem nakazała, bym koszuli nie pobrudził, więc chodziłem sztywny, z czego śmiali się koledzy. Odszedłem od okna i przeskakując stopnie schodów zbiegłem na dół, otwierając hotelowe drzwi, ale chłopca nie było. Jedynie stary mężczyzna o siwych włosach zbliżał się do hotelu.

- Nie zauważył pan chłopca, biegł w tę stronę?
- Nie, nikogo nie widziałem, a może panu to tylko się zdawało, bywa tak. Pan tu przyjezdny, turysta?
- Nie, jestem tutejszy, tu się urodziłem, dlatego tu wracam myślami, pamięcią. Jestem tym miastem. O, słyszy Pan?
- Co?
- Gwizd lokomotywy.
- Nie, nic nie słyszę.
- A ja słyszę, kolejka odjeżdża.


Marian Makarski   

Pejzaż z miasteczka olej, płótno, [1965] (fot. marian-makarski.pl)

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/skarby/kacik/pioro_makarski/art.php