Część pierwsza - Wspomnienia z lat minionych odc. 5

(fot. ikp)

Proszowice, 20-04-2024

odcinek 5.
Lata 1932-1972, praca w Glanowie

     W dniu 3.04.1936 r. w przepisanym terminie zdaję egzamin praktyczny przed Państwową Komisją Egzaminacyjną i uzyskuję kwalifikacje zawodowe do ustalania w publicznych szkołach powszechnych.

     Coroczne, czy półroczne kontrakty były z jednej strony niewygodne, stwarzały niepewność pracy, że po skończeniu umowy nigdy nie wiadomo było, gdzie będzie następna służba, ale z drugiej strony były one okazją do poznawania nowych okolic, kolegów i nowych warunków pracy szkolnej. Mogę śmiało powiedzieć że nie z jednego pieca chleb jadłem. Byłem zadowolony z tego, że nie czekałem zbyt długo na posadę, że w tak trudnych, kryzysowych latach nie odbywałem bezpłatnej praktyki i bez przerwy zaliczałem pracę do wysługi lat czterdziestu. Z pracy i z miejsca pracy byłem zawsze zadowolony i prawie nigdzie nie było mi źle.

[30.01.1987 r. podaję do wiadomości nadzwyczajny komunikat meteorologiczny: dziś rano w mieszkaniu temperatura +200, za oknem -250, a na wschodzie -300. Sroga zima utrzymuje się w całym kraju, z różnicą wschód-zachód. Zaspy śnieżne utrudniają komunikację samochodową i kolejową. W usuwaniu śniegu pracują tysiące robotników i wojsko. W podróż wybierają się tylko ci co muszą. A jak dojedzie młodzież na kolonie zimowe?!]

     A teraz poprzez zaspy i w czasie zamieci myślą przebijam się do Glanowa. Rok szkolny w 1934 r. rozpoczął się, w drodze próby 16 sierpnia. Zajechałem końmi na miejsce służbowe i zamieszkałem w domu gospodarza Antoniego Zająca, który w zamian wydzierżawił 1ha pola szkolnego. Budynek szkoły mały, stary, kryty strzechą i pamiętający czasy Powstania Styczniowego. Za czasów pańskich mieszkał w nim kowal dworski. Na strychu znalazłem ślady narzędzi kowalskich. W tym budynku zmarł dziedzic, przywódca partyzantów okolicznych.

     Pozostał też w całości pałac, a budynki gospodarcze zostały spalone przez nieprzyjaciela. Majątek po upadku powstania został skonfiskowany i podarowany majorowi wojsk zwycięskich wraz z lasem "majorat". Po wyzwoleniu w 1918 r. majorat został rozparcelowany, a ośrodek dworski z pałacem i terenem leśnym zakupiony przez inżyniera rolnika Tadeusza Nowaka. Za moich czasów prowadził on gospodarkę nowoczesną, nasienną różnych roślin, na podstawie umowy z centralą nasienną z Frege w Krakowie, dokąd odwoził swoje plony. Jak już wspomniałem budynek szkolny to była stara chałupa, tyle że oszalowana. Była tylko jedna izba lekcyjna i małe mieszkanie dla nauczyciela, z którego zrezygnowałem z powodu słabego zabezpieczenia. Wolałem zamieszkać w mieszkaniu wynajętym, ciepłym, widnym i bezpiecznym.

     W szkole było około 100 uczniów uczęszczających do 4 klas; kilkoro chodziło dobrowolnie do sąsiedniej szkoły, wyżej zorganizowanej. Trudna to była robota prowadzić klasy łączone I z II i III z IV; różnych roczników do wymaganych 14 lat. Wzorów do nauki z oddziałami łączonymi, nauką głośną i cichą, z różnym rozwojem fizycznym i umysłowym uczniów, nie miałem i trzeba było szukać u sąsiadów i w czasopiśmie związkowym "Klasy łączone".

     Wpadłem na pomysł pomocników klasowych - zdolniejszych uczniów, którzy w czasie zajęć cichych kontrolowali swoich rówieśników. Muszę przyznać, że dzieci były znośne i grzeczne, jak również rodzice odnosili się do mnie z szacunkiem. Zrozumienie spraw szkolnych pogłębiło się, gdy moim staraniem powstało Koło Gospodyń, do którego często zaglądała instruktorka z Olkusza i organizowano kursy kroju i szycia, kurs gotowania i pieczenia oraz przygotowanie produktów na zimę. Do koła zapisywały się młode gospodynie-matki, a także starsze panienki.

     Poruszyłem też młodzież, która zorganizowała się w Kole Młodzieży Wiejskiej "Siew". Dla nich prowadziłem kurs rolniczy, poza tym przygotowywane były przedstawienia teatralne ("Żyd w beczce", "Posażna jedynaczka", "Wesele cygańskie", "Chata za wsią", "Na polanie leśnej") itp. Odbywały się wycieczki do Krakowa i Ojcowa, do fabryki naczyń emaliowanych w Olkuszu, do papierni w Kluczach i do miejsca, gdzie to baba zalała kopalnię srebra i ołowiu. Pozazdrościli gospodarze swoim kobietom i w porozumieniu z miejscowym panem T. Nowakiem - powiatowym prezesem Kółek Rolniczych, pod wodzą energicznego pana A. Zająca, Józefa Golary - radnego gminnego i powiatowego, starego sołtysa, powstało najczynniejsze Kółko Rolnicze. Naturalnie ja byłem sekretarzem zarządu.

     W planie trzyletnim sprowadzono kilkanaście sztuk rasowych owiec (świniarki) z poznańskiego, nową odmianę ziemniaków i żyta; założono sady przyzagrodowe (gospodarcze i handlowe); zaprowadzono doświadczalne poletka odmianowe i nawozowe, według wsi, po bokach budowanej szosy posadzono przed każdym gospodarstwem żywopłoty. Wspólnie organizowane prace gospodarcze zjednoczyły duży aktyw wiejski, ożywiany wspólnym działaniem. Na żadnym zebraniu nie brakowało nikogo.

     Wykorzystałem tę atmosferę jedności i na jednym z zebrań, zaproponowałem budowę szkoły. Wcześniej uzgodniłem tę sprawę z zarządem pozostałych organizacji i na zebraniu wiejskim powołano Komitet Budowy Szkoły i rozpoczęto zbieranie funduszy i sposobem szacunkowym gromadzić z miejscowego materiału wapno i betonowe pustaki. Pan poseł Nowak obiecał podarować ze swojego lasu drewno na dach. Architekt powiatowy sporządził plany i kosztorys i wystosowano podanie do Towarzystwa Budowy Szkół. Wybuch wojny wstrzymał całą robotę i dopiero mój następca, wysiedleniec, czy uciekinier, z materiałów tych, za okupacji dokonał dzieła. Byłem na otwarciu szkoły. Moim staraniem, w wakacje, na wsi organizowany był dzieciniec z fachową przedszkolanką z Częstochowy. Odstępowałem wtedy swoje mieszkanie dla prowadzącej panienki, a mamusie dostarczały prowianty i pomoc dożywiania.

     Do pracy społecznej zaliczam również zakładanie odbiorników radiowych. Około 30 aparatów i 30 anten, które były własnoręcznie zakładane na wsi, były z mojego postanowienia, ażeby w każdym domu było radio, naturalnie radio słuchawkowe, kupowane jako "detefony" na poczcie, ale i własnej konstrukcji - suwakowe, lub z wariantem na kryształek. Spinałem się po dachach i wierzchołkach drzew, po wysokich drabinach i bez, bo: "Tylko pan zrobi dobrze: założy uziemienie, przeprowadzi przewody od anteny i szafa gra". Do użytku miałem radio kryształkowe, ale później za lekcje religii kupiłem radio lampowe "Echo", a w końcu 4-rolampową superhetorydynę "Polonia" z Poznania.

     W czasie okupacji, na żądanie władz niemieckich oddałem do gminy tańsze "Echo", a "Polonia" została zakonspirowana w sąsiedniej wsi Zagórawa, w dyskretnym miejscu, u gospodarza Szopy. Tam odbywały się "seanse" polskich audycji z Londynu i Moskw, w ścisłej tajemnicy. Aparat ten doczekał się wyzwolenia i po wojnie przywiozłem go do Gutanowa i sprzedałem elektrykowi z Cukrowni Garbów. Muszę się też pochwalić ożywieniem konferencji rejonowych na terenie gminy Jangrot, w wygłaszaniu referatów pedagogicznych na różne tematy. Byłem przecież sekretarzem konferencji i trzeba było, gdy zabrakło dyskutantów, spisać w protokole głosy dyskusji i przesłać odpis do Inspektoratu w Miechowie. W uznaniu dostawałem od przewodniczącego pochwałę, a w części nieurzędowej większy kielich ("oranżady").

     Pod koniec lat 1938-1939 w czasie przeprowadzania wyborów Zarządu Kółka Rolniczego, a zwłaszcza w czasie wyborów Gromadzkiej Rady wsi i sołtysa jedność się rozdwoiła i powstały dwa wrogie obozy" Stefan Gąsior i Antoni Zając. Przeciwnicy Zająca założyli bardziej rządową organizację "Strzelca" i odeszli z Kółka Rolniczego. Powstałą również niezgoda babska i koła młodzieży. Antagonizm ten spotęgował się jeszcze bardziej za okupacji, w różnicy poglądów, w organizacji partyzantów, chłopców z lasu. Moje położenie stało się krytyczne; z żalem musiałem opuścić Glanów i pójść w świat. Na "podziękowanie" za moją pracę, złodziej pod moją nieobecność, zabrał mi ubrania z szafy kożuch, kołdrę i poduszkę, oraz kilka par butów, pozostawiając tylko nietkniętą część szafy - bieliźniarkę, której nie mógł otworzyć. Później przyjaciele przyłapali złodzieja na gorącym uczynku i oddali w ręce sprawiedliwości.

     Zanim jednak przyszły te złe czasy, na swoim rowerze jeździłem po całej okolicy. Po obiedzie sprawdziłem światłą i hamulce i jazda w teren. Pamiętałem zawsze inspektora Fr. Niżyńskiego, że daje mi ten Glanów i te piękne ojcowskie szkoły, żeby poruszyć babiniec okoliczny i niech się panienki z sąsiedztwa nie mądrzą. Korzystałem więc z zezwolenia i pocieszałem swoje panie. Kiedyś późnym popołudniem zajechałem do koleżanki Kokoszki w Olkuszu i nie zauważyłem, że dom został odgrodzony, poprzewracane parkany, została tylko żelazna brama. Ulokowałem pojazd w komórce i zaszedłem do mieszkania. Gadu, gadu, nie słyszałem że coś tam chrobocze za ścianą. Dopiero, gdy się pożegnałem z domownikami, mam odjeżdżać, a tu roweru brak. A to wszystko przez te płoty i "sławojki", utraciłem nowy rower "Łucznik". Odżałowałem wkrótce przygodę i kupiłem jeszcze lepszy bicykl, a o stracie zawiadomiłem posterunek policji w Olkuszu.

     I przyszła wojna. Do pomocy w szkole przyszła z nakazem pracy kol. mgr. Janina Karkosówna, profesorka gimnazjum od łaciny i francuskiego, stara panna, ale życiowa babka. Chętna do pracy, wkrótce złapała dryg i była zadowolona. Często wypuszczała się przez "zieloną granicę" do swojego Olkusza po sprawunki do swoich znajomych, którym dowoziła produkty żywnościowe, a przywoziła do "Generalgubernatorstwa" zegarki niemieckie, skarpetki, pończochy, rękawiczki i inne "syldekosy" i dorabiała.

     Wieczorem razem z kol. Marianem Banysiem (studentem czwartego roku medycyny) pocieszaliśmy się "monopolową" i wzajemnie uczyliśmy się solidnie na podstawie podręczników języka francuskiego i niemieckiego, do tego stopnia, że dość dobrze mogliśmy się porozumiewać w konwersacji w tych dwóch językach. Po jakimś czasie przybyła nam jeszcze jedna koleżanka Zosia Czarnecka z siostrą Olą i już było bardzo dobrze, gdy doszedł jeszcze kolega Mikołaj Gorczyca z sąsiedztwa z Imbramowic. Ale skończyła się sielanka z dniem 31 marca 1942 r., zostałem zwolniony przez władze niemieckie i niepostrzeżenie zlikwidowałem swoją obecność na tym terenie i przeniosłem się w rodzinne strony.

cdn.

Bolesław Kobierski   

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/info/prossoviana/online/kobierski_wspomnienia/20240420_glanow/art.php