Rzeczpospolita Partyzancka 1944 okiem wroga

(fot. ikp)

RP 1944, 10-07-2018      Poniżej prezentujemy raport SS Oberrsturmführera, Oberleutnata Johanna Carla dowódcy 1 kompani Policyjnego Batalionu Wartowniczego XXI (stacjonującego w Krakowie), z dnia 1 sierpnia 1944 roku. Tłumaczenie dokumentu zostało zamieszczone w Informatorze SZŻAK Inspektoratu Rejonowego "Maria" nr 22.

     Straty naszych oddziałów i ich siły zostały przesadzone, pewnie w celu usprawiedliwienia porażki.

Andrzej Solarz   

Sprawozdanie z walki

Po przerzuceniu, dowodzonej przeze mnie kompanii w sile 60 ludzi, w okresie 24.07. godz. 20.30 do 25.07. godz. 20.00 do przeczesywania lasów i przeglądu wiosek, otrzymałem od kapitana Haaslera na posterunku żandarmerii w Miechowie, polecenie ściągnięcia pomocniczych posterunków wojskowych ze Skalbmierza, Koszyc, oraz Nowego Brzeska i skoncentrowania tych załóg na posterunku żandarmerii w Kazimierzy Wielkiej.

O godzinie 21.00 ściągnięty został pomocniczy posterunek wojskowy ze Skalbmierza, miejscowości już obsadzonej przez bandytów. Punkt pomocniczy Brzesko Nowe został ściągnięty w dniu 26.07. o godz. 4.00 a punkt pomocniczy Koszyce, o godz. 5.00.

Zakończenie wykonania zadania o godz. 6.00.

Dnia 26.07. o godz. 11.30 otrzymałem, za pośrednictwem obwodowego porucznika żandarmerii Kranzfeldera (posterunek żandarmerii w Kazimierzy Wielkiej) polecenie wyjazdu wraz z moimi ludźmi do Skalbmierza, celem spotkania się tam z 63 Zmotoryzowaną Kolumną Żandarmerii i udania się wraz z nimi w połączonej sile, do Działoszyc. Wyjechałem z Kazimierzy Wielkiej trzema samochodami MLKW w sile 2/58 około godz. 14.30. Kierunek jazdy Skalbmierz.

Wszystkie pojazdy znajdowały się w stanie gotowości ogniowej. Wyznaczony został odstęp minimum 100 m. Licząc się z możliwością obecności bandytów w Skalbmierzu, wybrałem, jako pierwszy etap jazdy, położoną mniej więcej 2 km na wschód od Skalbmierza, wioskę Sielec. Stamtąd miałem zamiar następować na Skalbmierz w szyku pieszym.

W momencie, gdy pierwszy mój pojazd znalazł się mniej więcej w odległości 200 m od wsi, około godziny 14.55 zostaliśmy zaatakowani przez bandytów silnym ogniem z przodu i obu boków. Kierowca pierwszego wozu, poległy st. wachm. rez. Kling, został trafiony w głowę. Samochód wjechał prawym przednim kołem w przydrożny rów.

Odpowiedzieliśmy natychmiast ogniem po części z wozu, a po części ze stanowisk ogniowych z obu stron szosy. Pierwszy pojazd znalazł się pod najsilniejszym ostrzałem. Bandyci strzelali z lekkich karabinów maszynowych i pistoletów maszynowych, zajmując dobrze zamaskowane stanowiska. Siła ich wynosiła, według mej oceny około 200 ludzi. Po upływie mniej więcej 40 minutowej walki, zostaliśmy wezwani w języku niemieckim do złożenia broni. Jednocześnie słychać było polskie komendy, z których jasno wynikało, że jesteśmy prawie całkowicie otoczeni.

W tymże momencie siła ognia, głównie z obu boków, wzmogła się znacznie. Stwierdziwszy, że pierwszy samochód był tak silnie postrzelany, że nie nadawał się już do użytku i że ogień nieprzyjacielski , mimo wprowadzenia do akcji lekkiego granatnika, nie ustępował, a właśnie wzmagał się znacznie z obu stron, poleciłem wycofanie się pod osłoną ogniową. Najpierw zostały cofnięte mniej więcej o 150 m karabiny maszynowe; drugi i trzeci, utrzymując następnie kierunek ostrzału, wzdłuż wąskiej drogi, na nieprzyjacielskie stanowiska, z których prowadzono atak ogniowy, po czym rozpoczęliśmy odwrót w kierunku naszych wozów.

Chciałem uniknąć dalszych strat i nie miałem możności zabrania ze sobą zwłok poległych kolegów, bowiem miejsca te znajdowały się całkowicie w polu widzenia nieprzyjaciela i były ustawicznie pod jego silnym ostrzałem. Należało przewidywać ponowny atak właśnie z tego stanowiska.

Prowadziliśmy walkę ogniową z bandytami do godziny 16.30, po czym zmuszeni byliśmy ostatecznie do wycofania się, w przeciwnym bowiem wypadku nie uniknęlibyśmy okrążenia. Udaliśmy się obydwoma MLKW z powrotem do Kazimierzy Wielkiej, celem dowiezienia stamtąd pomocy. Następnie stwierdzone zostało, że z kierunku zachodniego nadciągały szosą marszem zbliżania większe grupy bandyckie.

Ponieważ w Kazimierzy Wielkiej brak było sił gotowych do natychmiastowego wsparcia, zwróciłem się telefonicznie o pomoc do Krakowa. Broń i amunicja została natychmiast uzupełniona na posterunku żandarmerii.

W wyniku obserwacji z dachu posterunku żandarmerii stwierdzono, że w bezpośrednim jego otoczeniu gromadziły się rozmaite grupy bandytów. Z treści meldunków, jakieśmy na miejscu otrzymywali, wynikało, że bandyci grupowali się w całej okolicy.

Przy słabych siłach, jakimi dysponowałem, powtórny wypad na miejsce stoczonej walki, był nie do zrealizowania. Około godziny 20.00 przyszła z Krakowa wiadomość telefoniczna, że wysłana zostaje na pomoc jedna kompania z ciężką bronią maszynową. Na posterunku znajdowało się poza mymi ludźmi: 23 żołnierzy Wehrmachtu, 1 pluton ukraińskich policjantów z Schuma-Batalionu 207 (w sile 1/33), około 14 urzędników żandarmerii, jak również landkomisarz z Kazimierzy Wielkiej, oraz jeden mężczyzna i pięć kobiet z jego służbowego personelu.

W dniu 27.07. około godz. 1.00 zostałem wezwany do telefonu i powiadomiony, że wysłana na odsiecz kompania nie dała rady przedrzeć się i że mam próbować przebić się o wczesnej rannej godzinie do Krakowa.

W związku z tym dokonałem odprawy ze wszystkimi oficerami, w obecności landkomisarza. Po rozpatrzeniu przez nas wszystkich możliwości, zdecydowałem się na natychmiastowy powrót autami do Krakowa przez Koszyce - Brzesko Nowe. Poleciłem przy tym rozładować, załadowany złomem brązu, samochód LKW, należący do miejscowej żandarmerii i obsadziłem go częścią załogi. Postarałem się również o samochód z Cukrowni, którego wyszukaniem zajęło się, na moje polecenie, kilku polskich kierowców.

Dowódca plutonu ukraińskiego nie zgodził się na tego rodzaju powrót do Krakowa, uważając całe przedsięwzięcie za beznadziejne. Powziął zamiar pozostania na posterunku żandarmerii i zapewnienia mi bazy, w wypadku, gdyby mi się przebicie nie powiodło. Nieliczni, obecni na posterunku żandarmerii starsi polscy policjanci zostali rozbrojeni i odesłani do domu. Załadowaliśmy całą broń i amunicję. Landkomisarz nie chciał jechać z nami. Postanowił opuścić teren konną bryczką. Przydzieliłem załodze samochody, dając do dwóch pierwszych samochodów jednego zapasowego kierowcę, po czym wyruszyliśmy około godz. 4.00 dwoma samochodami MLKW, jednym LKW i jednym LKWZ z przyczepą w kierunku Koszyc.

W Koszycach zauważyłem, że budynek, w którym poprzednio mieścił się posterunek Wehrmachtu, jest obsadzony przez bandytów. Tam też zauważono uzbrojonych mężczyzn. Aż do wlotu od strony wschodniej do Nowego Brzeska przeszła nam jazda bez starcia. W tym jednak momencie około godziny 6.00 nastąpiło gwałtowne uderzenie ogniowe, prowadzone z przyległych domów i ogrodów. Bandyci użyli 1 karabinu maszynowego, pistoletów maszynowych i granatnika. Zatrzymaliśmy się na krótko, zasypując bandytów ogniem, a następnie, po załadowaniu na wóz naszego poległego kolegę Mannharta kontynuowaliśmy jazdę dalej.

Bezpośrednio za wjazdem leżała drewniana przeszkoda, którą udało nam się objechać chodnikiem z prawej strony. Znajdujący się z tytułu kolumny samochód ciężarowy, wjechał na minę, której ładunek rozprysł się na boki, dzięki czemu wóz nie został poważnie uszkodzony. Przebijaliśmy się przez miejscowość pod ustawicznym ogniem.

W Igołomii zwróciłem się do stacjonującej tam jednostki wojsk lotniczych o pomoc dla trzech ciężko rannych, którzy w tej wymianie ognia ponieśli ciężkie obrażenia. Pomocy tej udzielono im. Jednak mimo energicznej akcji tamtejszego punktu sanitarnego, nie udało się kolegów utrzymać przy życiu.

Otrzymawszy z tamtejszej jednostki wojsk lotniczych jeden samochód, do przeholowania naszego poprzestrzelanego i niezdatnego już do jazdy MLKW, udałem się dalej w kierunku Krakowa. Około godziny 11.00 przybyłem na miejsce naszego postoju.

W starciu ogniowym 26.07. padło sześciu ludzi z kompanii i jeden szofer; jeden szofer kompanii zaginął bez wieści, oraz dwóch ludzi odniosło rany (postrzał barkowy i powierzchowna rana szyi).

W starciu ogniowym 27.07. padło trzech ze składu kompanii i jeden przynależny do wojsk lotniczych. W trakcie walki ogniowej w Brzesku Nowym dostał się do niewoli wachmistrz rezerwy - Eschenbacher. Został on rozbrojony i po kilku godzinach zwolniony. Widział on, że bezpośrednio w miejscu napadu mieli bandyci sześciu zabitych. Prawdopodobne są jeszcze większe straty.

Poniesionych przez bandytów, w tej walce ogniowej, strat nie dało się ustalić. Według oświadczenia jednego ze składu 63 plutonu żandarmerii zmotoryzowanej, który dostał się do niewoli, występowało przeciw nam ponad 400 bandytów. Poszczególne samochody otrzymały w czasie tego starcia ogniowego pewną ilość trafień.


SS Oberrsturmführer, nadporucznlk policji bezpieczeństwa, I dowódca kompanii. CARL   

Źródło: Informator SŻAK w Krakowie, nr 22

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/skarby/rp44/wspomnienia/20180710raport/art.php