Rzeczpospolita Proszowska

Antoni Skąpski w mundurze legionisty rok 1919 (fot. arch. autora)

Proszowice, 29-07-2010

     Żeby zrozumieć czym był "Hebdów Dwór" w czasie powstania Rzeczpospolitej Proszowskiej winienem przedstawić jego około trzydziestu kilku mieszkańców , którzy stanowili o wszechstronnej żywotności tego miejsca. Paradoksalnie, że to wojna uczyniła z Hebdowa dom tętniący życiem we wszystkich warstwach począwszy od gospodarczej samowystarczalności, poprzez konspiracyjne nauczanie, artystyczne doznania zwłaszcza muzyczne, polityczne dyskusje, opowieści z ułańskich doświadczeń własnych, aż po badania dawnej architektury, fundamentów opactwa norbertańskiego i porządkowania szczątków mniszych w zaśmieconych kryptach. Trudno mi pisać o Armii Krajowej, bo to było objęte najgłębszą tajemnicą, a Ojciec był tak dyskretny, że dopiero z mów nad jego trumną dowiadywałem się całej prawdy.

     Wszystkie okoliczne dwory, Pławowice Morstinów, Śmiłowice pani Zdanowskiej zarządzane przez Gabriela Osuchowskiego, napełniły się podobnie w czasie wojny przybyszami, dla których miasta były zbyt niebezpieczne. W Śmiłowicach mieszkali potomkowie Maryli Wolskiej, którzy z Andrzejem Bogdańskim często przyjeżdżali linijką do Hebdowa. Pławowice przyjeżdżały na koncerty Henryka Radziwonowicza, pianisty, [ojca Karola i Tomasza]. Moja matka, Helena z domu Kostecka, studiowała w konserwatorium w Harbinie, pięknie grała, malarstwo studiowała w pracowni Pronaszki w Krakowie, malowała, kreatywna artystyczna dusza, aranżowała otoczenie, organizowała obchody 11 listopada, szyła na maszynie, pisała na maszynie, prowadziła codzienną gimnastykę, prawie codziennie robiła paczki żywnościowe wysyłane do miast i oflagów, urządzała ogród, organizowała prace przy przetworach na zim, znajdowała chwilkę na codzienne czytanie dzieciom wybranych książek.

     W pierwszym roku wojny przybył do Hebdowa rotmistrz pułku ułanów w Lidzie. Zawodowy oficer, początkowo Pan Link, potem Józef Jaworski, a faktycznie Bokota, pułkownik AK pseudonim "Malina", zatrudniony oficjalnie jako kierownik stadniny koni. Nocami ćwiczył młodzież, całe oddziały. Zapamiętałem jego opowieści z wojny bolszewickiej. Zaaresztowany po wojnie uciekł z gmachu UB w Krakowie do Wrocławia.

     Jan i Zofia z Pieniążków Skąpscy, dziadziusiowie, wyrzucony podstępnie z Wielkiego Łęcka, osadzeni w więzieniu w Pszasnyszu z córkami Zofią i (...?), zwolnieni pod koniec grudnia 1939 r. Jan prowadził kancelarię, śpiewał dawne kabaretowe piosenki, przygrywając na fortepianie, grywał z Księdzem Franciszkiem Marlewskim w brydża. Babcia Zofia pisała pamiętnik, uczyła nas religii, grała na fortepianie poważną muzykę stara szkołą.

     Ciocia Zosia Scholce siostra tatusia, robiła piękne kilimy, założyła wytwórnię samodziałów z hebdowskiej wełny, zatrudniając 7 dziewczyn z Hebdowa, jej mąż zginął w Katyniu(?).

    Jan Roman - wuj, po powrocie z Rumunii zaaresztowany, wydobyty z Oświęcimia przez żonę ciocie Helę, siostrę tatusia patriotyczna poetkę. Ich dzieci, Marek z którym przystępowałem do I Komunii Św. (późniejszy Rektor Politechniki Warszawskiej, Dyr., Instytutu, Prezes Zw. Inż. Sanitarnych), Wuj Jan dokonał odtworzenia fundamentów opactwa, i uporządkowania krypt po kościołem, a także prac ziemnych w otoczeniu.

Tydzień przed Powstaniem Warszawskim powstała Rzeczpospolita Proszowska.

     Do Hebdowa przyjechał na piękny gniadoszu major Tugut, w polskim mundurze, z orłem na furażerce, z biało czerwona opaską na rękawie i zakomunikował mojemu Ojcu o powstaniu. Obserwowałem tę niezwykłą scenę z balkonu. Potem dowiedziałem się, że major zażądał, aby Ojciec przygotował obiad dla kilkudziesięciu (40 ?) żołnierzy.

     Ojciec związany z inną grupą Armii Krajowej, która właśnie w tym samym czasie miała przeprowadzić własne pedantyczne przygotowane, musiał odmówić, nie zdradzając szczegółów. Majorowi Tugutowi powiedział, że jego akcja jest skazana na niepowodzenie, gdyż siły niemieckie nie mogą sobie pozwolić aby na tyłach ich wschodniego frontu istniało niezależne terytorium, utrudniając dostawy na front. Uważał to za fanfaronadę.

     Po linii służbowej, jako administrator majątku Małopolskiego Towarzystwa Rolniczego w Hebdowie, podlegał bezpośrednio Izbie Rolnej w Krakowie. Na początku wojny pracował w Izbie pan Pułkownik Bzowski, z 8 p. ułanów Księcia Józefa (ów Bzunio, mąż Jasnorzewskiej Pawlikowskiej, poetki). Pan Bzowski przyjeżdżał najczęściej na inspekcje do Hebdowa, czasem pan Osmecki, (który w Hebdowie brał ślub w czasie wojny). W Hebdowie była źrębieciarnia, wychów koni, również remontów, co dla wojsk było ważne.

     W pierwszym roku wojny przybył do Hebdowa rotmistrz pułku ułanów w Lidzie, początkowo jako pan Link, później Jaworski, pułkownik AK pseudonim "Malina", a faktycznie nazywał się Józef Bokota, (o czym dowiedziałem się po wojnie we Wrocławiu, dokąd uciekł z gmachu Urzędu Bezpieczeństwa przy Placu Inwalidów w Krakowie, dzięki dyskretnej pomocy kogoś z naszych stron). Oficjalnie prowadził stadninę w Hebdowie, w AK organizował oddziały młodzieży, które ćwiczył, przez całą wojnę.

     Stadnina była nowocześnie zorganizowana, zbudowana przed wojną bardzo praktycznie, z windą do piwnicy gdzie przechowywano duże ilości marchwi dla koni, konie miały doprowadzoną wodę, etc. W stadninie było 60 do 70 koni. Mieczysław Czaja, który współpracował z Ojcem zarówno w Izbie Rolnej jak AK, ustalił ewakuacji dwudziestu koni czterolatków, ze względu na zbliżający się front. To była wersja oficjalna, a rzeczywiście chodziło o dostarczenie tych koni partyzantom w Makowie Podhalańskim, którzy, aby, zachować wszelkie pozory, mieli napaść na konwój i odebrać te konie w umówionym rejonie.

     Stąd Antoni Skąpski, administrator majątku wysyłającego konie dla AK, musiał zachować pozory lojalności wobec władz niemieckich, aby zamierzenie się udało, musiał odmówić majorowi Tugutowi tego obiadu dla jego żołnierzy.

W każdej większej miejscowości, jak Proszowice, Brzesko Nowe, Koszyce czy Kazimierza Wielka, znajdowała się drużyna Wermachtu*
*(Przez jaki jakiś czas, taka drużyna rozbiwszy Namiot na podwórzu między domem a stajnią przebywała w Hebdowie, było w niej dwóch Luksemburczyków, siła wziętych do wojska niemieckiego, z którymi porozumiewaliśmy się po francusku. Jean poddał się na zachodnim froncie, skończył szkołę oficerską w Anglii, skąd po wojnie przesłał nam fotografie ołtarzy hebdowskich, które posłużyły do rekonstrukcji. Z dumą pisał, że miał wartę przy premierze Churchilu.) Gdy się zrobiło zimniej, drużyna mieszkała w sieni, przez która przechodziłem z Markiem Romanem służyć do Mszy Świętej. Marek mówił "dam w mordę" a drużyna odpowiadała "gut morgen". Marek został Rektorem Politechniki Warszawskiej, Prezesem Związku Inżynierów Sanitarnych, Dyrektorem Instytutu ect., zmarł we wrześniu 2003 w Warszawie.

     Taka drużynę Wermachtu łatwo było zaskoczyć, rozbroić, co się powiodło, rozebranych żołnierzy niemieckich, w samych tylko gacia

     Na ważniejszych domach, jak szkoła, wywieszono biało czerwone flagi. Ludzie poczuli się wolni. W Brzesku Nowym był jarmark na rynku było pełno ludzi sprzedających własne produkty, rękodzieła, zwierzęta, artykuły spożywcze, oraz kupujących, zawsze pamiętam "ciżbę", ścisk ludzi, związany z jarmarkiem. Nadleciały wówczas samoloty z Krakowa, jeden dwusilnikowy lekki bombowiec, a za nim cztery, lub pięć Sztorchów czyli Bocianów. Były to mocne jednosilnikowe górnopłaty rozpoznawcze z charakterystycznym stałym podwoziem o wysokich goleniach, stąd nazwa. Samoloty strzelały z broni pokładowej, zrzucały płytki zapalające i lekkie bomby, te ostatnie na domy udekorowane polskimi barwami. Na rynku brzeskim pozostało kilka osób zabitych. Spłonęło kilka domów. Samoloty latały po trójkącie Brzesko Nowe Koszyce i Kazimierza, Proszowice. Z Hebdowa oglądając przypominało to loty szkoleniowe, które odbywało Luftwaffe w tych stronach na samolotach myśliwskich Messerschmittach, lecz tym razem było ostre strzelanie i ten bombowiec jako pierwszy.

     Partyzanci strzelali z karabinów do latających samolotów, chętnie stawali wówczas przy oknach swoich dziewczyn. Samoloty nawracały wielokrotnie powtarzając ostrzał i bombardowanie. Trwało to kilka dni.

     Z Krakowa wyruszył korpus ekspedycyjny. W Igołomii Niemcy umieścili tablicę z napisem BANDITEN GEBIT, teren bandycki. Formację, którą mogli wysłać, były siły naziemne Luftwaffe, bodajże z lotniska Rakowice.

     Gdy Ojciec mój, Antoni Skąpski przygotował owe wspomniane konie do tak zwanej "ewakuacji" z faktycznym przeznaczeniem makowskiego AK, konie szły za wozami z sianem i paszą, powiązane po kilka. Ojciec jechał na czele tej imponującej karawany, z Hebdowa przejechał przez Brzesko Nowe, kierując się na zachód, spostrzegł niemieckie wojsko, które zaległo przedpola Brzeska, Nękanowice. Stanął w wózku trzymając w górze biały ręcznik, żeby nie strzelali. Wówczas oficer niemiecki zapytał co to jest? Ojciec znał język niemiecki, wyjaśnił, wyjaśnił, że są to konie z Hebdowa, ewakuowane zgodnie z programem Izby Rolnej w Krakowie.

     Oficer zapytał, czy w Brzesku są partyzanci? Ojciec skłamał, że partyzantów nie ma, że byli, ale odeszli, że ci, którzy byli pochodzą z lasów Chroberskich, powiedział tak wiedząc, że Niemcy nie zdołali kontrolować tych borów w czasie okupacji.

     Wówczas pułkownik Luftwaffe, dowódca oddziału, podniósł wojsko, które pełnym wzrostem wkroczyło do Brzeska Nowego i do Hebdowa otaczając klasztor-nasz dom i plebanię. Była to duża ilość wojska w ciemno szarych mundurach Luftwaffe. Załogi ogromnych karabinów maszynowych na stojakach, przypuszczalnie przeciwlotniczych, obsadziły naroża budowli, najokazalszej w okolicy. Przy balkonie bliższym kościoła, stały drewniane rusztowania. Tam było główne wejście do domu. Niemcy sprawdzali te rusztowania, czy nie jest to zasadzka. Żołnierz z pistoletem gotowym do strzał, zachowując ostrożność kopnięciem otworzył drzwi wejściowe, wprowadzając wojsko, weszli oficerowie z Ojcem. Oglądałem to z południowego balkonu.

     W pokoju w który był duży okrągły stół, cały komplet jadalny projektu Matki wykonany przez stolarza hebdowskiego, na ścianie wisiała mapa europejskiej części Rosji z przyklejanymi chorągiewkami linii frontu, odbyła się rozmowa zasadnicza, między pułkownikiem Luftwaffe i Antonim Skąpskim, w obecności Jana Skąpskiego, (ojca tatusia, a mojego dziada) prowadzącego w czasie wojny kancelarie majątku, oraz poruczników Luftwaffe. Pułkownik oznajmił, że rekwiruje dla wojska cały inwentarz żywy, konie i krowy z okolicznego terenu.

     Było to parę tysięcy sztuk, około sześć do ośmiu tysięcy. Ojciec odpowiedział: ...ja nie podlegam wojsku, tylko Izbie Rolnej w Krakowie kierowaną przez dr Piritza. W waszym wojsku jest bałagan, wasze wojsko urządziło zamach na führera... (Dziadek wówczas ciągnął Ojca za surdut z tyłu, żeby się mitygował) Ta wypowiedź Ojca wzburzyła jednego z poruczników, że chwycił za pistolet. Właśnie do niego zwrócił się pułkownik, aby pojechał autem do Krakowa, odszukał dr Piritza i przyleciał z nim samolotem do Hebdowa, co porucznik wykonał.

     W między czasie wpadł do nas dziadziuś zarządził modlić się "...na kolana, Kto się w opiekę..." Po modlitwie zobaczyłem w holu licznych domowników stojących twarzą do ściany pilnowanych przez żołnierzy.

     Za 3 kwadranse krążył Sztorchnad hebdowskimi łąkami, ale zorientowawszy się, że łąki są podzielone drutami rozpiętymi na palikach dla racjonalnych wypasów, wylądował na ściernisku, na górze, za szosą, niedaleko krzyża. Pułkownik zaproponował Ojcu miejsce w swoim, wojskowym samochodzie. Ojciec odmówił, wyjaśniając, że ma własny transport, pojechał końmi, niewiele dłużej. Miał zasadę, nigdy nie jechał z Niemcami podczas wojny.

     Dr Piritz wysiadł z samolotu, z góry widać było zżęte zboże w snopach ustawionych w rzędy. Ojciec jeszcze raz zagrał komedie mówiąc: "Rzesza Niemiecka nie będzie miała ani ziarenka z tych zbiorów" - "Dlaczego?" zapytał dr Piritz - "Bo pan pułkownik zabiera z okolicy cały inwentarz żywy, nie będzie czym tego zwieźć! Pułkownik twierdzi, że jest to teren bandycki. To zrobicie ten teren bandyckim, gdy odbierzecie ludziom bydło, wszyscy pójdą do lasu, a co będą robić?! Ja tez pójdę do lasu!" powiedział Ojciec.

     Równocześnie, gdy Ojciec wyjaśniał: ...tu ludzie są spokojni i pracują dla Rzeszy, a partyzanci nie pochodzą z tych stron, grupa partyzantów zza najbliższego domu tzw. Kolonii Hebdowskiej zastanawiała się: może by udało się zdobyć ten samolot!

     Dr Piritz z pułkownikiem Luftwaffe samochodem, Antoni Skąpski końmi zjechali z góry po hebdowski klasztorny dom. Pułkownik polecił zgromadzić wszystkich mężczyzn, pracowników folwarcznych, których było około dwudziestu stanęli w rzędzie obok domu, wojsko miało tłumacza, pułkownik mówił krótkie zdania, tłumacz przekładał na polski, a pracownicy musieli chóralnie powtarzać zapewnienie, że będą pracować że nie wspierają bandytów, taki wiernopoddańczy sens był tych zapewnień, które traktowało się jako wymóg wroga, który odstąpił od bardzo poważnej konfiskaty inwentarza w całej dużej okolicy. Całe to zajście obserwowałem z balkonu południowego, przy sypialni rodziców, w której tez miałem swoje łóżko.

     Ojciec zdawał sobie sprawę z wagi całej tej sprawy i zwrócił się do księdza kanonika Franciszka Marlewskiego, wysiedlonego z Poznania proboszcza hebdowskiego w czasie wojny aby w podzięce Panu Bogu mogła być w podzięce po mszy Świętej adoracja Najświętszego Sakramentu. Był wówczas wymóg co najmniej 20 uczestniczących w nabożeństwie osób, Ojciec zobowiązał pracowników folwarcznych do przychodzenia przez cały miesiąc na te dziękczynne adoracje, sam dając przykład przychodząc do kościoła z grubym mszalikiem na każdy dzień w roku. Wszyscy rozumieli czego uniknięto. Były tez osoby pobożne jak Niciarka zajmująca się świniami, która i bez tego gdy mogła chodziła do kościoła często.

     Po wycofaniu się wojsk Luftwaffe, przybyła do Hebdowa żandarmeria, w ilości 100 żołnierzy, 50 zamieszkało na plebani, a 50 w dwu największych pokojach u nas, w pokoju "kościuszkowskim", w którym Tadeusz Kościuszko pod przybranym nazwiskiem "Majkowski" ukrywał się u Norbertanów hebdowskich przez jedna jesień , i drugi, w którym odbyła się ta rozmowa z pułkownikiem Luftwaffe, zbijało się piętrowe prycze z nie oheblowanych desek. Żandarmeria była zmotoryzowana, mieli tez psy wilczury, groźne, rano wyjeżdżali pilnować ludzi przy budowie okopów, zostawali tylko wartownicy. W tym czasie przychodzili czasami partyzanci to po buty to po coś innego.

     Za góra na której wylądował Sztorch, mieszkał Jan Lenczewski, wysoki, przystojny uśmiechnięty, który przychodził do nas gdy zachodziła potrzeba by fachowo sprawić świnię. Był on dowódcą bojówki PPS im. Konstantego Rokossowskiego i radził się Ojca mojego w sprawie zlikwidowania w nocy śpiących stu żandarmów. Ojciec wyjaśnił, że z punktu widzenia wojskowego jest możliwe do wykonania, tylko trzeba sobie zdać sprawę z konsekwencji czynu pacyfikacji która znaczyłaby zgładzenie całej ludności miejscowej. Lenczewski po wojnie komendant ORMO w Brzesku Nowym, zginął omyłkowo zastrzelony w czasie pościgu za folksdojczem.

     Żandarmeria polowa miała własną kuchnię wojskowy chleb i zazdrościli nam pachnącego chleba, w końcu prosili Ojca, aby dla nich piec chleb, że będą oddawać swój wojskowy. Ojciec przystał na te warunki, skarmiało się świnie tych ich chlebem najprawdopodobniej mieszanym z trocinami. Żandarmi rozochocili się do jedzenia, prosili, żeby im zabić świnię. Ojciec mówi: "no, dobrze, ale jak ja to zapiszę?" Żandarm doradził, aby napisać że bandyci zabrali(!) co Ojciec uczynił z satysfakcja podwójną, także rozumiejąc iż im nie wstyd jako mocnemu oddziałowi dopuścić działalność bandytów pod ich okiem... Pewnego ranka przywieźli młodego mężczyznę, zobaczyłem jak stał koło klombu przed domem związany cienkim sznurkiem bardzo przemyślnie tak że absolutnie nie mógł się ruszyć. Stał tak parę godzin, na słońcu. Żandarmi jadąc do okopów zauważyli go idącego droga i chcieli zabrać do roboty on się wzbraniał, przeszukali go, znaleźli broń, bodajże granat. Myśleliśmy, dlaczego nie pojechał do okopów, uratowałby życie. Ojciec zgłosił protest dowódcy żandarmów, że Hebdów nie jest obozem lecz miejscem pracy, ludzie na to patrzą, to ma wpływ na pracowników, w wyniku usunęli go z widoku do jakiegoś pomieszczenia, potem go wywieźli i zapewne zabili.

     W tym chyba czasie, był ten sądny dzień dla Żydów, (albo cos poplątałem?). Pamiętam doskonale taki obraz jak grupa Żydów uciekała z tobołkami naszymi łąkami, z baraczku na narzędzia, który pozostał między Brzeskiem a Hebdowem z okresu budowy stawów rybnych właśnie rękami żydowskimi, pod niemieckim kierownictwem. Za uciekającymi postępowali Niemcy z karabinami i chyba granatowa policja. To wyglądało z góry na której stał klasztor - jak polowanie. Żydzi biegli, padali, tamci stawali, mierzyli, strzelali, szli tyralierą, w odstępach. Strzelali szczęśliwie niecelnie, a może zamierzenie niecelnie? Tu wyznam ze wstydem, że jeden chyba dwudziestoletni wówczas hebdowiak obserwował to wykrzykując: "dobrze im tak!". Podobno pracował potem na UB w Kielcach. Pamiętam jego imię i nazwisko, nie wymienię jednak.

     Chyba jednak w tym czasie Powstania Warszawskiego byłem sam w naszym ogrodzie zauważyłem, iż drzwi do piwniczki na narzędzia pod altanką nie są zamknięte na skobelek, otworzyłem drzwi i ku zdumieniu zastałem pełno twarzy i oczy niemo wpatrujących się we mnie, rozpoznałem dobrego znajomego handlarza zbożem Szulima Sztrosberga który odezwał się "Jureczek, powiedz tatusiowi, że tu jesteśmy, cała rodzina, żeby tatuś tu przyszedł, tylko nie mów nic Niemcom."

     Ojciec doradził, aby ta duża rodzina rozdzieliła się po dwie osoby, bo będzie łatwiej się ukryć tym zwiększą szansę przetrwania...Na pewno przez jakiś czas przechowywali się, może nie wszyscy na naszym strychu bo nie wolno nam było chodzić na strych. Ta liczna rodzina z wyjątkiem jednego z synów przeżyła. Męska część odwiedziła nas w Krakowie już na Kremerowskiej, więc najwcześniej w 1946 r., przed wyjazdem do Jerozolimy. Przynieśli torbę pomarańczy.

     Szulim opowiedział jak razem z synem wpadł w ręce Niemców i z grupą około trzydziestu Żydów, pod Proszowicami, nad Szreniawą wykopali już dół dla siebie, wszystko było przygotowane do rozstrzelania karabin maszynowy już ustawiony, przy nim załoga, ale ten oberhauptsztumfurer kreis Miechów (*widziałem go parę razy w Hebdowie, w partyjnej koszuli brązowej karykaturalny typ grubasa o tłust6ym karku, nikczemnej gębie z czrnym krążkiem na oku przewiązanym czarną tasiemką, z czerwona opaską i czarnym hakenkrojcem w białym kole, kaburę wielkiego pistoletu nosił n brzuchu) przechodził przed szeregiem nas stojących nago i jednego albo drugiego nie wszystkich, ale bił ręką w twarz. A jeden młody chłopak z Brzeska (tu Szulim wymienił imię czy nazwisko, albo jedno i drugie) zna go pan był wprawdzie nago, ale miał koło siebie brzytwę i gdy ten oberhauptszturmfurer przechodził koło niego, chlasnął go tą brzytwa przez głowę, zalał się krwią, Niemcy kompletnie się stracili, nie wiedzieli co robić a my rozbiegliśmy się i uciekliśmy gdzie kto mógł. Zostało tylko kilku starych którzy nie mieli sił by uciekać. Uciekamy z synem nago, szczęście że były żniwa i na polach stały kopki to my schowaliśmy się w kopce i przeczekaliśmy do nocy, a w nocy doszliśmy do Pławowic. Zapukaliśmy do drzwi, kto tam? Mówimy "swoi" otworzyła nam wdowa, dała ubrania po mężu i przechowywała nas na strychu. Dawała nam jeść, ale mówi, że się jej żywność kończy, to ja jej mówię żeby się nic nie martwiła, żeby mi tylko dała kartkę i ołówek to ja napisze do pana administratora o furkę ziemniaków. Zaprzągnęła konia i pojechała do Hebdowa a resztę to pan wie. "Tak zapamiętałem to wszystko co Szulim Sztrosberg mówił moim Rodzicom i moim siostrom i mnie w obecności trzech(?) dorosłych synów Szulim nie musiał się podpisywać bo Ojciec znał charakter pisma Szulima. Naładował kobiecie furę produktów żywnościowych, i powiedział, jak się wam skończy, to przyjedziecie.

     Gdy żandarmeria polowa ukończyła prace okopowe, odjechała na południe. Formacje się zmieniały próbuję odtworzyć kolejność i nie przychodzi mi to łatwo, bo nie umiem umiejscowić w czasie brązowych koszul paramilitarnej formacji na ogół starszych panów lub schorowanych, o najrozmaitszym uzbrojeniu tak zwanych "golden faznen" złotych bażantach, czyli partyjnych NSDAP. Z całą pewnością mieszkali w przygotowanych "przepierzeniach" na korytarzu w którym przed wojną odbywały się przedstawienia lub tez zabawy potańcówki dla pracowników majątku. W odróżnieniu od pozostałych ci Niemcy strzelali do celu na naszych łąkach i nie byli tak liczni.

     Późniejszą jesienią była jednostka Wermachtu pamiętam ich długie płaszcze podczas porannych zbiórek w dwuszeregu przed domem oficer z monoklem, aa samochody różne Opel Olimpia, Opel Kapitan, Mercedes, granatowe, zapewne zarekwirowane cywilom. Trzymali te auta w cieniu kilkunastu świerków rosnących przed domem by nie zauważyły ich załogi alianckich czterosilnikowych srebrnych samolotów latających z pomocą walczącej Warszawie.

     Jeden z żołnierzy podczas porannego czyszczenia broni sprawdzał lufę mierząc do mnie z karabinu. I choć wiedziałem, że nie wystrzeli, to było bardzo nieprzyjemne. Absolutnie nie mieściło się w naszej obyczajowości...



Antoni Skąpski ur. w 1900 w Górze Ropczyckiej, pierworodny syn Zofii z Pieniązków i Jana Skąpskich, dzierżawcy dóbr w Brzeznej w Nowym Sączu był drużynowym I Drużyny Skautowej im. S. Czarneckiego w "Sokole". Należał do POW, ochotnik w 5 pp. szeregowy, ciężko ranny w obronnie Lwowa w styczniu 1919 r. Złożył świadectwo dojrzałości w Gimnazjum w Nowym Sączu, rozpoczął studia rolnicze w Krakowie przerwał zgłaszając się w 1920 do 8 p. ułanów Księcia Józefa.

     W 4 szwadronie był kapralem, przekroczył Dniepr koło Czernihowa. Brał udział w największej bitwie kawaleryjskiej z Konarmią Budionnego pod Komarowem, po której 8 pułk ułanów odznaczono Virtuti Militari. W 1921 ukończył w Podchorążówce w Grudziądzu, studia rolnicze na Uniwersytecie w Poznaniu, praca u Jana Skąpskiego w Wielkim Łęcku, por. rez. w 18 Pułk Ułanów Pomorskich.

     W 1932 Małopolskie Towarzystwo Rolnicze zaangażowało go jako zarządcę dóbr w Hebdowie, oficer rezerwy pułku ułanów, w 1939 służył w szwadronie KD 6, był dowódcą I plutonu CKM, a od 8 IX dowódcą szwadronu Kawalerii Dywizyjnej. Zwolniony z niewoli jako inżynier rolnik, żołnierz AK, nieujawniony w PRL, w Hebdowie do 1946, inspektor hodowlany w Izbie Rolnej w Krakowie.

     Założył Spółdzielnię Ogrodniczą w Ząbkowicach Dolnośląskich, wrócił do Krakowa gdzie jest pełnił obowiązki kierownika użytków zielonych w Województwie. Był w Zarządzie Hodowli Zwierząt Elitarnych. Zmarł w 1973r., został pochowany na cmentarzu w Batowicach.

Jerzy Skąpski   

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/skarby/rp44/wspomnienia/20100729skapski/art.php