Rzeczpospolita Partyzancka 1944

zajęcie Proszowic przez oddział partyzancki (fot. zbiory IKP)

Proszowice, 28-07-2009

Napięcie rośnie

     Struktury polskiego państwa podziemnego i jego armii zaczęły w okupowanej Polsce powstawać po zakończeniu kampanii wrześniowej. Rejon Proszowic nie był tu wyjątkiem. Nasilenie partyzanckiej aktywności przypada szczególnie na rok 1944, co wiązało się z nadciągającą ze wschodu ofensywą Armii Czerwonej, która wypierała Niemców z zajętych przez nich wcześniej terenów. Duże znaczenie miało też systematyczne zaopatrywanie partyzantów w broń i środki finansowe poprzez tzw. zrzuty, dokonywane przez załogi alianckich samolotów startujących z bazy we Włoszech.

     Apogeum walki o samodzielne wyzwolenie spod hitlerowskiego jarzma nastąpiło latem 1944 roku. Nadchodzące wiadomości o radzieckiej ofensywie podniecały wyobraźnię i zniecierpliwienie rosło. Widać było, że lato tego roku nie przejdzie spokojnie, wyczuwało się rosnące napięcie, które rosło z każdym dniem, z każdą nadchodzącą wiadomością o zbliżającym się froncie. Konspiracyjne radio i prasa niemal codziennie podawały nazwy polskich miejscowości, które zostały wyzwolone.

(...) Coraz częściej dochodziło do starć zbrojnych między niemieckimi ekspedycjami karnymi patrolującymi niespokojny teren a oddziałami dywersyjnymi polskiego podziemia. Ustaliła się już taka sytuacja, że nocą panami terenu byli partyzanci. Niemcy wysyłali silne patrole tylko w dzień i na uczęszczane szlaki komunikacyjne, pilnując, aby ich transporty samochodowe miały wolny przejazd szosami. Nie zapuszczali się w boczne drogi - pisze w swoich wspomnieniach Juliusz Jarosz z Jakubowic.

     Dowódcą oddziałów dywersyjnych działających w rejonie Proszowic był Jerzy Biechoński ps. "Kłos". Podlegały mu oddziały Stanisława Gasa ("Modrzewia") z Jakubowic, Dionizego Nowaka ("Łosia") z Proszowic, Jana Kury ("Polana") z Klimontowa, Bolesława Woźniaka z Biórkowa, Zygmunta Kwiatka z Wawrzeńczyc, Tadeusza Biernackiego z Nowego Brzeska, Eugeniusza Zawarczyńskiego z Igołomi i Jana Latały ("Drozda") z Dobranowic. Każdy z wymienionych oddziałów liczył wg Juliusza Jarosza od 12 do 20 ludzi tak, że kompania Kłosa liczyła ponad 130 żołnierzy dobrze uzbrojonych i świetnie wyszkolonych jako dywersanci na kilku kolejnych kursach.

Decyzja, która uratowała życie

     Pod wpływem coraz częstszych i coraz bardziej zuchwałych ataków partyzantów na posterunki niemieckie w małych miejscowościach, Niemcy zaczęli się koncentrować w większych ośrodkach. 27 lipca, około godziny 8 rano, w siedzibie dowództwa 106 DP AK stacjonującego w Koniuszy odebrano meldunek, że tego dnia członkowie niemieckiego posterunku żandarmerii niemieckiej i policji granatowej mają zamiar opuścić Proszowice i wyjechać do Miechowa. Informacja ta nie była zresztą zaskoczeniem. O takim zamiarze dowództwo wiedziało od kilku dni dzięki sprawnie działającej komórce miejscowego wywiadu.
     Żandarmi mieli wyjechać jednym samochodem drogą prowadzącą w kierunku Słomnik. Na prośbę Jerzego Biechońskiego dowództwo wyraziło zgodę na urządzenie zasadzki na Niemców. Warunki były dwa: po pierwsze zasadzka miała zostać zastawiona w sporej odległości od Proszowic, po drugie w razie poddania się Niemców należało ich rozbroić i puścić wolno.

     Skąd taka wielkoduszność partyzantów wobec wroga, który również w rejonie Proszowic dopuścił się szeregu mordów na ludności cywilnej (choćby rozstrzelania 28 mężczyzn w Łyszkowicach w styczniu tego samego roku)?

     Powodów należy szukać w zdarzeniu, które miało miejsce nieco wcześniej w Opatkowicach. Wtedy to doszło do jednej z potyczek między partyzantami a Niemcami. Nazajutrz stacjonujący w Opatkowicach Wehrmacht zebrał wszystkich mężczyzn ze wsi. Zanosiło się na to, że zakończenie może być równie tragiczne jak kilka miesięcy wcześniej w Łyszkowicach. Jednak wezwany na miejsce szef niemieckiej żandarmerii w Proszowicach hauptman Lezner nie zgodził się na pacyfikację. Niemcy nie czuli się już wtedy zbyt pewnie w okupowanym ciągle kraju. Wszyscy zatrzymani zostali zwolnieni. Jak się okazało następnego dnia, ta decyzja jemu samemu uratowała życie.

Zasadzka

     Na miejsce akcji wybrano miejscowość Czechy, leżącą mniej więcej w połowie drogi między Proszowicami a Słomnikami. "Kłos" wyznaczył do przeprowadzenia akcji dziewięciu ludzi. Dowódcą był Stanisław Gas, jego zastępcą Bogusław Kleszczyński. Poza nimi w akcji wzięli udział Leon Pietras ("Czarny") z Klimontowa, Władysław Bucki, Józef Ryńca, Władysław Strzelski, Juliusz Jarosz (wszyscy z Jakubowic) oraz dwaj członkowie oddziału z Klimontowa. Wszyscy wyruszyli drogą polną, równoległą do szosy słomnickiej do Przesławic. Stamtąd udali się furmankami do Czech, gdzie na łuku drogi, w pobliżu miejscowego dworu, miało dojść do rozbrojenia Niemców. Sposób działania partyzantów był prosty. Część z nich przyczaiła się w rowie za łukiem drogi. Ryńca dzierżył sznur od bron, które ulokowano (zębami do góry) w rowie po drugiej stronie szosy. Ponieważ z miejsca tego nie można było obserwować drogi, na pobliskiej wierzbie miejsce obserwacyjne zajął Władysław Bucki.

Po około 2-3 godzinach oczekiwania dał znak, że samochód z żandarmami pojawił się na drodze. Brony wciągnięto na jezdnię. Jest już samochód, duży, ciężarowy, przykryty plandeką. Leżę z prawej strony Modrzewia i widzę charakterystyczny ruch ręki przy rzucie granatem. Patrzę na samochód. Jednocześnie z detonacją plandeka leci w strzępy. Widzę tych w środku. Wybuch pozdzierał im czapki z głów, jakaś siła podrzuciła ich do góry i spadali z powrotem. Ale w tej chwili zaczęliśmy strzelać. Trochę za późno, bo Niemcy z szoferki zdążyli wyskoczyć do rowu znajdującego się po drugiej stronie szosy i prują do nas z pistoletów maszynowych. Trwa to może minutę lub dwie, gdy z końca naszej linii wyskakuje na szosę Czarny (Leon Pietras) i z brena kładzie ogień po stanowiskach Niemców. To odebrało im ochotę do dalszego oporu, rzucają broń, podnoszą ręce i krzyczą nicht schiessen (nie strzelać - przyp. alg) - wspomina dalej Jarosz.

     Niemców i policjantów granatowych było w sumie 22 (wg innego źródła - 17). Kilku zostało rannych w potyczce. Partyzanci zabrali im broń, granaty i polskie umundurowanie. Wszystko załadowali na samochód: kilkanaście karabinów, rewolwery, 3 automaty. Kleszczyński, jako znający język niemiecki poinformował, że zostaną puszczeni wolno. W samych spodniach i koszulach, boso, poszli w stronę Słomnik. Partyzanci zaś odjechali w kierunku Proszowic, ale nie ujechali daleko. Okazało się, że w czasie strzelaniny uszkodzono zbiornik paliwa, które wyciekło.

Do Proszowic!

     Wkrótce po udanej akcji w Czechach zapadła decyzja o zajęciu wolnych już od Niemców Proszowic przez partyzantów. Bolesław Nieczuja-Ostrowski w swojej książce "Rzeczpospolita Partyzancka" wymienia kilka powodów tej decyzji.

     Po pierwsze zachodziła obawa, że w mieście może dojść do grabieży majątku społecznego, głównie chodziło o magazyny Związku Plantatorów Tytoniu. Po drugie należało zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom miasta, którzy mogli być zagrożeni ze strony krążących w okolicy band lub Niemców, którzy mogli podjąć próbę odzyskania utraconych pozycji. Przykłady innych miast pokazywały, że takim próbom towarzyszyły krwawe odwety na ludności cywilnej.

     Ale były też cele propagandowe. Obecność partyzantów byłaby manifestacją istnienia polskich władz cywilnych i wojskowych na tym terenie. Manifestacją tym skuteczniejszą, że 29 lipca spodziewano się przyjazdu znacznej liczby ludzi z okolicznych miejscowości na tradycyjny targ. Wreszcie zajęcie Proszowic miało znaczenie z punktu widzenia czysto wojskowego.

Skąd te kwiaty?

     W takich okolicznościach, w piątek 28 lipca rano, na ulice Proszowic wkroczyła zwarta kolumna partyzancka w pełnym uzbrojeniu i umundurowaniu. W jej skład wchodziły plutony Józefa Latały i Stanisława Gasa. Oba wyjechały furmankami z Koniuszy. Na kilometr przed granicami miasta Jerzy Biechoński uformował kolumnę, która wkroczyła do niego.

W Proszowicach było bardzo dużo ludzi z okolicznych wiosek. Na widok polskich żołnierzy urządzono spontaniczną owację. Entuzjazm ludności był ogromny, wierzono, że Niemcy już nie wrócą - wspominał Jan Latała. Juliusz Jarosz uzupełnia: Wchodziliśmy do miasta pierwszy raz po 4 latach okupacji, w biały dzień, zwartą kolumną. Wrażenie ogromne. Odczuwam ogromną dumę, że to mnie przypadło w udziale pierwszemu. Ludzie płaczą, całują nas. I kwiaty, nie wiadomo skąd tyle kwiatów.

     Partyzanci zajęli najważniejsze punkty w mieście: siedzibę związku plantatorów tytoniu, stację kolejową, wystawili posterunki obserwacyjne na wieży kościelnej i innych położonych wysoko punktach, obsadzili drogi dojazdowe. Aby zabezpieczyć się przed nagłym wtargnięciem Niemców partyzanci przystąpili do budowy barykad na drogach od strony Krakowa, Miechowa, Słomnik i Klimontowa. Ponieważ ewentualnego ataku Niemców spodziewano się w pierwszej kolejności od strony Słomnik, to właśnie w tamtym rejonie straże i umocnienia były najsilniejsze. Na punkt oporu wyznaczono remizę strażacką (stała u zbiegu dzisiejszych ulic Kościuszki i Kosynierów). W samym mieście doszło do aresztowania "kilku konfidentów oraz gorliwych służalców okupanta".

     Zorganizowano też władze cywilne, złożone z przedstawicieli stronnictw politycznych. Ich zadaniem było m.in. zabezpieczenie pozostawionego mienia niemieckiego oraz towarów w sklepach i magazynach, których właścicielami byli Niemcy i volksdeutche. Towary zastane w magazynach ZPT (cukier, papierosy itp.) zostały rozwiezione do poszczególnych placówek ruchu oporu.

     Już pierwszego dnia pobytu w Proszowicach, z telefonu w budynku stacji kolejki wąskotorowej, udało się partyzantom skontaktować z Rosjanami. Mieli powiedzieć, że znajdują się w Wiślicy i nazajutrz dotrą do Proszowic. Jak się później okazało, na ich przybycie trzeba było czekać do stycznia następnego roku...
pogrzeb partyzantów "Kłosa" - październik 1944 (fot. ziemia proszowicka)

Tragiczne losy dowódców

     Akowskie rządy w Proszowicach nie trwały długo. Wprawdzie Niemcy nie przystąpili do szturmu, który pozwoliłby im siłą zająć miasto, ale bierność oddziałów Armii Czerwonej, w połączeniu ze wzmożoną aktywnością Niemców w najbliższej okolicy (m.in. kilkakrotne bombardowanie Nowego Brzeska) sprawiły, że zapadła decyzja o wycofaniu się z miasta.

     Nastąpiło to 1 sierpnia. Kompania Jerzego Biechońskiego udała się w kierunku Zielenic, gdzie wyznaczono nową siedzibę dowództwa 106 DP AK. Stamtąd nastąpiło przejście do lasów sancygniowskich, gdzie skupiły się duże oddziały partyzanckie.

     To właśnie tam dowódca miejscowych oddziałów Armii Krajowej "Kłos" znalazł 8 października swoją śmierć. Podczas bombardowania partyzanckich pozycji jedna ze zrzuconych bomb nie wybuchła. Biechoński próbował ją rozbroić i wtedy nastąpiła eksplozja. Jego ciało zostało najpierw pochowane w Sancygniowie, a potem przewiezione furmanką do Proszowic. Grób partyzanckiego dowódcy znajduje się na miejscowym cmentarzu.

     Jeszcze tragiczniejsze były losy Stanisława Gasa "Modrzewia". Dowodzący zasadzką w Czechach żołnierz polskiej armii podziemnej został po wojnie skrytobójczo zamordowany przez miejscowych sympatyków stalinowskiego reżimu. Jego zwłoki znalazły dzieci bawiące się nad Szreniawą. Aby nie wypłynęły, zostały przypalikowane do dna rzeki. Grób "Modrzewia" również znajduje się na cmentarzu w Proszowicach, przy alei równoległej do szosy krakowskiej.

     Wydarzenia towarzyszące powstaniu Rzeczpospolitej Proszowsko-Kazimierskiej bardzo długo były w Proszowicach niezauważane. O ile w czasach Polski Ludowej można było to tłumaczyć względami ideologicznymi (wszak głównych ról nie odgrywali przedstawiciele Armii Ludowej, o czym przekonywali niektórzy historycy), to po roku 1989 wynikało to chyba z niskiej świadomości historycznej.

     Dopiero przed rokiem zorganizowano z tej okazji zawody sportowe z udziałem uczniów szkół z tych miejscowości, które znajdowały się 60 lat wcześniej w centrum wydarzeń. Oficjalnych, choćby najskromniejszych, obchodów z okazji kolejnej rocznicy wyzwolenia miasta jednak do tej pory nie było.

Aleksander Gąciarz   

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/skarby/rp44/art/20090728czechy_prosz/art.php