Najstarszy w rodzinie
Piotr Paluch ps. Niepodległy
(ur.: 18.07.1896 - zm.: 14.11.1970)

biogram

Piotr Paluch, 1939 r. (fot. zbiory autora)

31-03-2016

     Doświadczenia wojskowe i wojenne mojego dziadka legionisty, jego patriotyzm i ukochanie Polski, ale też i tradycje powstańcze z linii rodowej mojej babci Agnieszki Paluch z domu Skalskiej, nie mogły nie odcisnąć się na charakterze ich dzieci. Utkwiło mi w głowie z opowiadań mojego taty, także mamy, że mój pradziad Jan Skalski, był powstańcem styczniowym (1863) i brał udział w walkach powstańczych w okolicach Pieskowej Skały.

Spróbuję przedstawić zdarzenia, jakie zaistniały w życiu mego ojca Piotra, oraz jego rodziny.

Piotr Paluch ps. Niepodległy, urodził się jako pierwsze dziecko w rodzinie Ludwika i Agnieszki 18 lipca 1896 r., w Proszowicach, w ich domu rodzinnym przy ul. Krakowskiej 27. W wieku 7 lat rozpoczął naukę w Szkole Podstawowej w Proszowicach. Niestety narodziny kolejnych braci; Józefa w 1903 r. i Wincentego w r.1904 spowodowały w roku następnym przerwanie tej nauki. Przyczyna była prosta, rodzina nie była w stanie unieść ciężaru kosztów związanych z wychowaniem i nauką dzieci. W domu był też potrzebny ktoś do pomocy przy obróbce kawałka pola i pilnowaniu małych braci, Józka i Wicka.

     Pogarszająca się sytuacja polityczna i ekonomiczna w zaborze rosyjskim spowodowała decyzję dziadka, wysłania małego Piotra w wieku 14 lat do Wiednia w celu przyuczenia go do zawodu szewca. Wykorzystał do tego swoje znajomości z minionego okresu czasu. Pięć lat nauki zawodu szewca w Wiedniu minęło szybko i młody mistrz w zawodzie szewskim z końcem r. 1915 wrócił do Proszowic. W międzyczasie na świat przyszedł kolejny brat, Stanisław.

     Do miesięcy letnich 1917 r. młody Piotr stara się pomagać materialnie rodzicom w utrzymaniu domu. Jednak budzenie się świadomości narodowej Polaków, dążenie do zrzucenia obcej niewoli po latach rozbioru Polski, działalność Piłsudskiego, powstanie Polskiej Organizacji Wojskowej wpłynęło na jego decyzję wstąpienia 25 lipca 1917 r. do tej organizacji.

     Kolejny etap to ochotnicze podjęcie służby w Wojsku Polskim jako strzelec w formującym się w początkach listopada 1918 r., na Górnym Śląsku, w dużym stopniu z byłych PEOW-iaków, także z zaboru rosyjskiego 11-tego Pułku Piechoty Zagłębia Dąbrowskiego.

(fot. zbiory autora)

     Jednostka ta bierze udział w starciach na tamtym terenie z oddziałami niemieckimi, zabezpiecza granice tego regionu. Po kilku jego relokacjach pod koniec 1919 wychodzi na linię demarkacyjną czesko-polską, zabezpieczając ją przed czeskim atakiem. Na początku roku 1920 jednostka marszem przechodzi do Krakowa, skąd transportem kolejowym zostaje przerzucona w rejon Równego, gdzie pozostaje przez jakiś czas jako odwód frontu Wołyńskiego. W maju 1920 r. pułk stacza ciężkie walki z 12 armią bolszewicką Budionnego. W drugiej połowie 1920 i w roku następnym pułk pozostaje na froncie wschodnim tocząc zacięte walki z bolszewikami z różnym powodzeniem. W 1922 r. pułk wraca do miejsca stacjonowania do Tarnowskich Gór.

     Pokłosiem służby wojskowej jest ranna ręka i jej niesprawność, oceniona jako stała i uznana przez Komisję Inwalidzką (Książka Inwalidzka Nr 2635). Rozkazem M-S Wojsk. Dep. XL 5529/tj. 22 PKU Miechów z dn. 28 marca 1923 ojciec zostaje przeniesiony do rezerwy. Już jako rezerwista został powołany na ćwiczenia wojskowe w dn. 26.05.1923 do 21.06.1923 r. w 20 pułku piechoty Ziemi Krakowskiej w Krakowie. Książeczka Wojskowa PKU Miechów I - Gł.ks.- id.983 Miechów.

(fot. zbiory autora)

     Za czynny udział w odzyskiwaniu niepodległości Polski po latach zaborczego zniewolenia, a następnie w obronie młodego państwa przed agresją bolszewicką zostają mu nadane odznaczenia:
  • Krzyż POW przez Komisję Krzyża w Warszawie,
  • Medal Pamiątkowy za wojnę 1918-1921 Rozkazem D.O.K. V N 31/33,
  • Medal Niepodległości decyzją Prezydenta Rzeczypospolitej z dn. 5 sierpnia 1937 r.
     Powrót do rodzinnego domu w Proszowicach nie okazał się sielanką. W międzyczasie rodzina powiększyła się o siostrę Teofilę i brata Janka. Brat Józef już wtedy nie był w pełni sprawny, a brat Stanisław miał zaledwie 14 lat. Do tego rodzice bez stałych dochodów i schorowani. Stary dom sypał się. Pole trzeba obrabiać. Brat Wincenty po odsłużeniu służby zasadniczej pozostał w wojsku. Nie było rady, trzeba było zakasać rękawy, bo potrzeby były duże. Wyuczone umiejętności szewca bardzo się przydały. Powoli sytuacja zmieniała się na lepsze.

     W krótkim czasie po powrocie Piotr poznaje 23-letnią dziewczynę, przyszłą moją mamę Wandę Chmurzyńską z Rawskich, a w dniu 16 listopada 1924 ta znajomość przekształca się w ślub przed ołtarzem w kościele Rzymsko-Katolickim w Proszowicach.

     Rodzina Piotra powiększa się, - 27 maja 1927 r. na świat przychodzi córka Wanda, a 14 maja 1931 r. córka Łucja (Helena). To rodzi kolejne potrzeby materialne. Równolegle do rzemiosła ojca, oboje rodzice podejmują handel obwoźny.

     Ojciec szuka możliwości pracy w instytucji państwowej. Zwraca się z prośbą do władz wojskowych w roku 1932 o udzielenie pomocy w tym zakresie. Czeka długo, bo pozytywna odpowiedź przyjdzie dopiero w 1936 r. Jest to oferta pracy w Przedsiębiorstwie Państwowym "Polska Poczta, Telegraf i Telefon" w urzędach pocztowych Skawina lub Alwernia. Rodzice nie zastanawiają się długo. Decydują się na Skawinę. Piotr podejmuje pracę w tym urzędzie z dniem 1 marca 1936 r. Ich życie rzeczywiście się odmienia. Ojciec ma stałe zarobki. Mają wygodne mieszkanie, córki chodzą do szkoły. Piotr, jako pracownik państwowy i były wojskowy jest szanowany.

     Idylla nie trwa długo, bo już z końcem 1937 r. brat Stanisław prosi go o powrót do Proszowic i zajęcie się rodzicami oraz bratem Józkiem. Sam, jak twierdzi, nie ma obecnie takiej możliwości. Siostra Teofila od kilku lat jest zamężna i mieszka na Śląsku. Bracia, Jan pracujący poza Proszowicami na wschodzie kraju, jak również Wincenty - zawodowy wojskowy nie chcą wracać do Proszowic, bo nie mają tam żadnej perspektywy rozwoju. I można to zrozumieć.

     W tej sytuacji decyzja Piotra i jego małżonki była trudna, pozostawić rodziców i brata bez opieki, czy wrócić, pogarszając sobie warunki życiowe. Solidarność w rodzinie zwyciężyła. Ojciec zwraca się do Dyrekcji Okręgu Poczt i Telegrafów w Krakowie o możliwość przeniesienia do Urzędu Pocztowego w Proszowicach motywując to względami rodzinnymi. Prośba została uwzględniona. Rodzina wraca do trudnych warunków życiowych w Proszowicach, a ojciec z dniem 18 kwietnia 1938 r. rozpoczyna pracę w Urzędzie Pocztowym w rodzinnej miejscowości na stanowisku listonosza.

     Przychodzi rok 1939, relacje Polski z Niemcami stają się napięte. Panuje atmosfera zbliżającego się z nimi konfliktu zbrojnego. Sygnałem tego jest karta zwolnienia z mobilizacji na okres trzech miesięcy od jej wystawienia Nr. 79673/O.K V dla Palucha Piotra, stopień wojskowy strzelec, st. służbowe mł. pocztylion, Urząd Pocztowo-telekom. Proszowice - wystawiona dn. 15.VI .39 r. przez Komendanta Rejonu Uzupełnień w Miechowie ppłk. Damskiego. Na odwrocie tej karty, ojciec odnotował m. innymi datę ewakuacji Urzędu 3 września 1939 r.

(fot. zbiory autora)

     Poczta Polska, strategiczne w tamtym czasie przedsiębiorstwo państwowe było na taką okoliczność przygotowywane. Były prowadzone szkolenia z pracownikami w zakresie posługiwania się bronią i zachowań w warunkach bojowych, w ramach PPW Pocztowego Przygotowania Wojskowego. Ojciec jako były wojskowy też w nich uczestniczył. Poczta przewidywana była na wypadek wojny do militaryzacji, a jej zadaniem podstawowym było zabezpieczenie obsługi jednostek wojskowych w zakresie komunikacji pocztowej. Inaczej mówiąc dotychczasowe stacjonarne Urzędy Pocztowe przekształcały się w ruchome poczty polowe przy jednostkach wojskowych. Konieczność utrzymania ciągłości obsługi pocztowej na wypadek działań zbrojnych powodowała że pracownicy z okresu pokojowego wcześniej byli wyłączani z mobilizacji ogólnej i wchodzili niejako automatycznie w obsady jednostek zmilitaryzowanych.

     Ten dzień nadszedł. 3 września 1939 r. Naczelnik Urzędu Pocztowego w Proszowicach dostał rozkaz o przekształceniu Urzędu w pocztę polową. Zgodnie z tym rozkazem załoga urzędu w komplecie wraz z rodzinami miała się udać w tą wędrówkę, nie będąc pewna swego losu w przyszłości. Pocztowcy mieli do dyspozycji kilka starych karabinów z niewielką ilością amunicji. Ojciec posiadał broń osobistą tzn. pistolet. Z opowiadań rodziców zapamiętałem, że wyjazd nastąpił w godzinach przedpołudniowych. Środkiem transportu były cztery wozy konne, na które złożono zapakowane w skrzyniach archiwum Urzędu Pocztowego Proszowice, rekwizyty pocztowe, oraz podstawowy do życia w drodze osobisty bagaż pocztowców i ich rodzin.

     Konwój wyruszył drogą w kierunku Kazimierzy Wielkiej, a później Pińczowa. Zgodnie ze wspomnianym rozkazem konwój pocztowy w godzinach nocnych tego dnia miał dołączyć do wskazanej jednostki wojskowej w Busku Zdroju. Udało im się dotrzeć do tej miejscowości. Widok był tragiczny, Busko w okolicach rynku płonęło po nocnym niemieckim nalocie. W miasteczku był chaos. Wskazanej w rozkazie jednostki wojskowej w mieście już nie było, w międzyczasie wycofała się na wschód. Dostali kolejny rozkaz ze wskazanym miejscem koncentracji. Ale sytuacja się powtórzyła. Tak miało być do końca tej wędrówki tzn. do miejscowości Aleksandria na Wołyniu. Ironia losu, Ojciec z rodziną znalazł się w miejscach, gdzie kiedyś brał udział w trudnych, ale zwycięskich walkach, a teraz był to smutny obraz ucieczki i klęski.

     Konwój pocztowy wiele razy znajdował się w strefie ataków niemieckich lotników. Cały czas dręczył ich niedostatek żywności, choć tu, jak wspominali były przypadki bardzo przyjaznego bezinteresownego wspomagania, również ze strony przypadkowych ukraińskich rodzin.

     Ale było też zagrożenie ze strony uzbrojonych nacjonalistycznych grup ukraińskich. Cudem uszli z życiem po wykryciu na wozie podrzuconej broni - wcześniej pocztowcy pozbyli się posiadanej broni, bo groziło to śmiercią. Tylko dzięki zdecydowanej postawie mego ojca, który dobrze posługiwał się językiem rosyjskim udało mu się przekonać dowodzącego grupą Ukraińców od zamiarów ich rozstrzelania.

     Po 17 września 1939 r., zdradzieckim ataku bolszewickiej Rosji na wschodnie obszary Rzeczypospolitej zbliżał się kres tej wędrówki. Z nieopublikowanych wspomnień mojej siostry Wandy, wówczas 13 letniej dziewczynki: Koniusza 2005-2010. - rozdz. X str. 36 ...Po posiłku wyruszyli dalej. Po przejechaniu niewielkiej odległości zauważyli, że i tu za nimi zaczyna przybywać uciekinierów. Przewodnik przyniósł im smutną wiadomość. Ogłoszono demobilizację. Nastąpiła kapitulacja. Z tą chwilą pocztowcy stali się cywilami, nie ma już Poczty Polskiej. Ale oni nadal wieźli ze sobą ten wielki skarb ukryty w tej wielkiej, okutej żelazem skrzyni. Co mają z tym zrobić? Zniszczyć wszystko, aby nie dostało się w ręce niemieckie. Rozkaz, to rozkaz... i dalej w rozdz. XI str.37 opisuje scenę ukrycia również prywatnych dokumentów i odznaczeń ojca z wojny bolszewickiej, by nie stały się przyczyną ich zguby ...Ojciec upatrzył sobie młodą sosenkę. Zwołał całą rodzinę, wykopał odpowiedni dołek i powiedział. Zapamiętajcie sobie to miejsce, a zwłaszcza Wy, dzieci, bo tu chowamy wszystko, co było cenne, abyście wiedziały, gdzie tego szukać, gdy przyjdzie odpowiedni czas. Do dołka złożyli dokumenty, fotografie, odznaczenia, w tym krzyż Virtuti Militari za udział w wojnie bolszewickiej. Przez chwilę stali, obserwowali całą polankę, odległość i położenie innych drzew względem dołka. Dołek przysypali, przykryli darnią, przydeptali. Byli wolni od przeszłości, od wszystkiego.

Tak myśleli przez chwilę, ale mylili się, byli dalej pocztowcami, zdradzały ich mundury. Mundurów nie dało się zdjąć i zakopać. Nawet koszule wskazywały, kim byli. Po zbyciu całego balastu mogli jechać dalej. Gdzie miało być to dalej?...


     No właśnie, ojciec miał do wyboru, kontynuować ewakuację w kierunku południowej granicy Polski, z zamiarem emigracji wojennej, co proponowali wojskowi, lub wracać. Bacząc na pozostawionych w Proszowicach w podeszłym wieku rodziców i niepełnosprawnego brata Józefa wybrał obarczony dużym ryzykiem, wtedy jeszcze nie wiedział jak wielkim, - powrót. W rodzinnym zbiorze zachowała się oryginalna niemiecka przepustka z przeprawy przez Wisłę w Annopolu z dn. 2 października 1939 r. na przejazd powrotny do Krakowa.

(fot. zbiory autora)

     10 października 1939 r. to data powrotu do Proszowic, z jednej strony powód do radości, bo mimo rożnych niebezpiecznych sytuacji wojennych rodzina w komplecie wróciła z tej wędrówki, z drugiej smutny dzień, puste mieszkanie domu przy ul. Krakowskiej 27, częściowo ograbione, zniszczony częściowo pociskiem artyleryjskim dach. Ale w tym dobra nowina, bo rodzice i brat Józef żyją.

     Życie potoczyło się dalej, choć było to już inne życie, niż dwa miesiące wcześniej. Do Proszowic z wojny powrócił również ranny w czasie działań zbrojnych brat Wincenty i zamieszkał z rodziną u swojego teścia na ówczesnej ul. Sobieskiego, a po wojnie 1-go Maja. Na tej samej ulicy, nieopodal, też w domu swojego teścia mieszkał brat Stanisław z rodziną.

     Po powrocie Piotr nie podjął pracy w Postamcie (Urząd Pocztowy) w Proszowicach, bo jak w rozmowie podkreślał, to już nie był jego urząd, przez to rozumiał polski. Wrócił do rzemiosła szewskiego, które w trudnych warunkach wojennych pozwalało jakoś tam żyć. Miało też swoją dobrą stronę, o czym dalej.

     Mniej więcej, w tym samym okresie, co bracia Stanisław i Wincenty tzn. w I połowie r. 1940 wstąpił do Związku Walki Zbrojnej (później przekształcony w AK). Należał do oddziału operującego na terenie Proszowic. W ankiecie personalnej ojca z października 1950, pochodzącej z jego teczki osobowej jako pracownika pocztowego (DOPIT Kraków) znalazłem wskazówkę, że jego dowódcą był "Liść". Znamienne, że pięć lat po wojnie ojciec nie określał w dokumencie swojego dowódcę nazwiskiem, choć sądzę, że wtedy już je znał. Nadal stosował zasady obowiązujące w konspiracji.

     Dziś wiem, że pod tym pseudonimem krył się ppor. rez. Lesław Chałaciński, dowódca kompanii ziemi proszowickiej, która była ogniwem konspiracyjno - bojowym Rejonowego Inspektoratu ZWZ/AK "Maria" Miechów, w ramach Okręgu ZWZ w Krakowie.

     Ojciec działał pod pseudonimem "Niepodległy". Posiadał stopień st. sierżanta nadany przez dowództwo ZWZ/AK Inspektorat Maria. Z rozmów z ojcem po wojnie wiem, że jako były wojskowy pełnił funkcję instruktora szkoleniowego w zakresie posługiwania się bronią, oraz stosowania technik wojskowych w warunkach bojowych, zajmował się również bieżącym wywiadem, przekazując uzyskane informacje kanałem konspiracyjnym, brał czynny udział w akcjach osłonowych Proszowic, gdy zachodziła groźba pacyfikacji miasta przez Niemców, czy Ukraińców.

     Z informacji tych wynikało, że lokalem konspiracyjnym było nasze mieszkanie przy ul. Krakowskiej 27, gdzie te szkolenia się odbywały. Ja w tym czasie miałem 3-4 lata i pamiętam, jak przez mgłę, że często rodzice mieli gości. Myślę, że właśnie warsztat szewski uwiarygodniał te odwiedziny osób zewnętrznych. Znalazło to potwierdzenie w ustnym przekazie zarówno mojej nieżyjącej już mamy Wandy Paluch, jak i mojej starszej siostry Wandy Łukomskiej z domu Paluch, wówczas 16-17-letniej dziewczynki.

     Spotkania instruktażowe odbywały się co jakiś czas. Wtedy siostra, jak mówiła, obserwowała ulicę, a brat ojca Józef robił to samo od strony podwórza i ogrodu. Z jej relacji wynikało, że pod oficyną, w podwórzu wykonana była skrytka, a dostęp do niej ukryty był pod nie rzucającą się w oczy beczką na wodę z dachu. Tam po szkoleniach chowana była broń oraz dokumenty. Nigdy nie zapytałem mamy, nie przyszło mi to wtedy do głowy, czego dziś żałuję, czy należała do konspiracji? Nigdy sama tego też nie powiedziała. Ale musiała wówczas wiedzieć o tej sytuacji, jak i dzieci. Jeśli nawet nie była zaprzysiężona, to godziła się na ryzyko, jakie niosła działalność ojca. Była cichym bohaterem w tym trudnym czasie, a przy tym bardzo światłą i mądrą kobietą.

     Nasz dom przy ul. Krakowskiej 27 był starym domem, jeszcze z XVIII w. z szeroką sienią. Po jednej stronie mieszkała rodzina Paluchów, po drugiej stronie rodzina Pawłowskich, gdzieś tam o dalekich wspólnych korzeniach. W takim małym miasteczku, jak nasze, ukrycie działalności konspiracyjnej raczej nie wydaje się prawdopodobne. Myślę, że bracia o swoim zaangażowaniu konspiracyjnym wiedzieli. Tak, jak podejrzewam musieli wiedzieć sąsiedzi. Nie słyszałem o poważniejszej wpadce konspiracyjnej w tej miejscowości, o mieszanej ludności polsko - żydowskiej, co może świadczyć o ogromnym poczuciu odpowiedzialności patriotycznej jej mieszkańców.

(fot. zbiory autora)
     Z powojennych rozmów z mamą zapamiętałem dwa momenty. Pierwszy wiązał się z sytuacją, gdy do naszego domu wdarli się żołnierze niemieccy. To było gdzieś w roku 1944, gdy w okolicach Proszowic budowano umocnienia wojskowe. W domu nie było ojca, gdyż w tym czasie przebywał w lokalu konspiracyjnym we dworze w Żębocinie, razem z moimi siostrami. W mieszkaniu była mama i ja, wtedy miałem jakieś 3 lata. Mama trzymała mnie na rękach. Wyprowadzono Ją do sieni, jeden z Niemców poszczuł wilka, który złapał pyskiem rękę mamy, na której mnie trzymała. Pamiętam to, jak przez mgłę. Mimo to nie wypuściła mnie z rąk. Wystraszony płakałem. Z tego, co mówiła, ktoś wpadł do sieni, krzyknął na Niemca, ten się zreflektował, odwołał psa i z innym wywalając drzwi sieni od strony podwórza, pobiegli w dół do wysokiego parkanu z desek i dalej w kierunku tzw. "Jeziórka" i Kościółka Św. Trójcy.

     Drugi dotyczył brata ojca Janka. Od przedwojnia pracował on w nadleśnictwie Janów Podlaski. Tam też działał w partyzantce AK-wskiej. Po bitwie w Lasach Janowskich udało mu się wydostać z kotła niemieckiego i szczęśliwie, choć mocno wyczerpany Janek dotarł do Proszowic. Tu po pewnym czasie podjął pracę w miejscowym Arbeitamscie (Urząd Pracy) w charakterze tłumacza. Dobrze znał język niemiecki. Było to też wygodne, bo Urząd mieścił się po drugiej stronie ul. Krakowskiej prawie vis a vis naszego domu. Pech chciał, że w jakiejś okoliczności zatrzymany został przez patrol niemiecki i osadzony w areszcie w niedalekiej Szreniawie. Mama kilkakrotnie wędrowała pieszo do tej miejscowości dostarczając mu żywności, a równocześnie podejmowano działania zmierzające do wykupienia go. Z tych rozmów wynikało, że rodzice praktycznie pozbyli się wszystkich posiadanych wtedy jeszcze zasobów, bo były potrzebne środki na wykup. Ostatecznie brat Janek odzyskał wolność. Myślę, że w tej sprawie było wspólne działanie braci, a być może także organizacji.

     Dodam, że po klęsce Powstania Warszawskiego, mimo ciasnoty w mieszkaniu i trudnych warunków materialnych nasza rodzina zdecydowała się na przyjęcie rodziny uchodźców z Warszawy. Pamiętam młodą dziewczynę Basię, która często się ze mną bawiła.

     Wojna dobiegła końca. Ojciec już w dniu 8 lutego 1945 r. podejmuje pracę w Urzędzie Pocztowym w Proszowicach, organizując wraz z innymi kolegami jego pracę w warunkach wolności. Pracuje w nim do momentu przejścia w stan spoczynku z dn. 28 kwietnia 1962 r.

     Lata 1947-1948 to okres, kiedy UB w Proszowicach zaczyna szukać byłych uczestników ruchu oporu-szczególnie AK-wców. Bracia ojca, Wincenty, Stanisław i Jan również zagrożeni, przygotowują się do opuszczenia Proszowic, można przypuszczać, że przy pomocy organizacji. Tak się dzieje i chyba w latach 1947 -1948 wyjeżdżają, Wincenty do Węglińca na Dolnym Śląsku, Stanisław do Krynicy, a Jan do Krakowa. Tam sobie organizują nowe warunki do życia i funkcjonowania. Tak naprawdę, o nowym miejscu zamieszkania braci Piotr dowiaduje się dopiero po około dwóch latach braku kontaktu z nimi. To ze względu na bezpieczeństwo wydaje się, podobnie jak za okupacji racjonalnym zachowaniem.

     Sam mając na głowie żonę bez pracy, troje dorastających dzieci i brata inwalidę, groźbę utraty pracy, jedynego wówczas źródła utrzymania, nie najlepszy już wówczas stan zdrowia, a co najgorsze, prawdopodobieństwo zatrzymania przez Urząd Bezpieczeństwa za działalność w organizacji AK w latach okupacji, stoi przed trudną decyzją, co dalej. Ma świadomość w tym momencie, że pozostał sam, bez jakiekolwiek wsparcia z zewnątrz. Ojciec, jak mówił, nigdy nie oczekiwał i nie liczył na odznaczenia, pochwały i korzyści z tytułu swego zaangażowania w działanie niepodległościowe, a następnie w ruchu oporu, ale w tym momencie pozostawiony, czuł żal. Musiał sobie z tym, podobnie jak w przeszłości sam poradzić.

     Ewentualna decyzja ujawnienia przynależności do AK niosła w tej określonej sytuacji, z jednej strony nadzieję na jakieś unormowanie życia, wyzbycie się codziennego strachu o przyszłość siebie i rodziny, a z drugiej wcale nie małą groźbę zatrzymania i represji.

     Mając na uwadze z jednej strony, że Generał Okulicki Głównodowodzący AK rozkazem z dn. 19 stycznia 1945 r. rozwiązał ją, z drugiej możliwość skorzystania z "dobrodziejstwa" Dekretu o ujawnieniu działalności zbrojnej w czasie okupacji z dn. 21 sierpnia 1945 r. podjął tę trudną decyzję. Był to dla niego, jak mi powiedział w jednej z rozmów przed śmiercią dramat życiowy, do którego został przymuszony okolicznościami.

     Ujawniając się, jak mówił, podał swoje personalia i działalność w okresie okupacji. Mimo wielogodzinnych przesłuchań, nacisków i gróźb nie ujawnił nic więcej. Wreszcie został zwolniony do domu. Ujawnienie na szczęście nie pociągnęło za sobą gorszych następstw, z którymi ojciec się liczył, z wyjątkiem "naznaczenia", co długo odbijało się na jego warunkach pracy. Wiem z opowieści Mamy, co przeżywała w czasie, gdy ojciec podjął tą decyzję chcąc chronić rodzinę i kiedy przez długi czas nie wiedziała, co z nim się dzieje. Po ujawnieniu został członkiem Związku Uczestników Walki Zbrojnej o Niepodległość i Demokrację.

(fot. zbiory autora)

     Za swoją działalność w okresie okupacji ociec został odznaczony; Brązowym Krzyżem Zasługi z Mieczami przez Dowództwo Inspektoratu ZWZ/AK "Maria" Miechów, Odznaką Grunwaldzką na podstawie Rozkazu Naczelnego Dowódcy Wojska Polskiego z 28 maja 1948 r., Medalem Zwycięstwa i Wolności przez Prezesa Rady Ministrów J. Cyrankiewicza z dn. 5 sierpnia 1948 r., a w uznaniu zasług dla Poczty Polskiej Odznaką "400 lat Poczty Polskiej" nadaną przez Ministra Łączności w dniu 2 października 1958 r.

     Nie wyjaśniona (zweryfikowana) [w Centralnym Archiwum Wojskowym gdzie znajdują się dokumenty odznaczonych przed II wojną światową, nie ma takiej informacji, trzeba jednak zaznaczyć, że dokumenty dotyczące odznaczonych są niekompletne (red.)] została sprawa nadania przez Prezydenta Rzeczypospolitej Krzyża "Virtuti Militari" za wojnę bolszewicką, który ojciec miał otrzymać tuż przed wybuchem wojny. Z tego co mówił ojciec, potwierdzała mama i potwierdza siostra Wanda Łukomska z d. Paluch fakt ten miał miejsce. Samo odznaczenie wraz z innymi przedwojennymi, a także z oryginalnymi dokumentami zostało zakopane w czasie wrześniowej w 1939 r. ewakuacji Urzędu Pocztowego Proszowice na Ukrainie. W pocztowych dokumentach osobowych ojca to zdarzenie nie zostało odnotowane, ale mogło być tak, że w związku z wybuchem wojny nie zdążono tego zrobić, a potem dokumenty nadania w zawierusze wojennej mogły zaginąć.

     Nie doczekał niestety wolnej, w pełnym tego słowa znaczeniu Polski, o którą wcześniej, w latach 1917-1921, a później w latach 1939-1945 walczył, czy to w szeregach tworzącego się Wojska Polskiego, czy w mundurze przedwojennego pocztowca, czy wreszcie w szeregach ZWZ/AK.

Zmarł 14 listopada 1970 r. w wieku 74 lat. Jego pogrzeb był tak skromny w wystroju, jak całe jego niełatwe życie, ale bogaty w ogromną rzeszę odprowadzających go na miejsce spoczynku Proszowian i mieszkańców okolicznych miejscowości, pewnie wśród nich także żyjących jego towarzyszy broni z okresu konspiracji. W smutny listopadowy dzień żegnali go również żyjący jeszcze wówczas bracia; najstarszy Józef, Wincenty w mundurze celnika, Stanisław i Jan.

     Ojciec spoczywa na cmentarzu parafialnym w Proszowicach, w głównej alei na prawo od bramy głównej, po lewej stronie tej alei, w grobie rodzinnym Paluchów razem z żoną Wandą, oraz rodzicami Agnieszką i Ludwikiem. Warto dodać, że z pięciu braci trzech; Piotr, Wincenty i Józef spoczywają na proszowickim cmentarzu.

     Los i okoliczności sprawiły, że w okresie powojennym różnie potoczyło się życie braci Paluchów, ale jedno pozostaje niezmienne, że wraz z rodzinami spełnili swój obowiązek względem Ojczyzny w trudnych dla Niej momentach. Myślę też, że okazanie szacunku poprzez skrótową informacje o nim, należy się również bratu Józkowi, jeśli nawet, ze względu na zdrowie, nie należał do AK formalnie, to w tamtych latach jako Obywatel Proszowic pomagając konspiratorom, przysłużył się Polsce.

Na zdjęciu od lewej; w mundurze najstarszy syn Piotr - mój ojciec z żoną Wandą - moją mamą, oraz siostry, starsza Wanda, młodsza Helena, obok siostra mojego ojca Teofila Krotowska z domu Paluch z mężem, w środku brat ojca Józef, w kolejności, z prawej brat Janek, oraz bracia Stanisław z żoną Janiną, Wincenty z żoną Genowefą. W środku na ławce siedzą moja babcia Agnieszka Paluch z domu Skalska, oraz dziadek Ludwik Paluch. Przed nimi siedzą wnuki; od lewej; Barbara, córka brata Stanisława, syn Teofili i córka Krystyna Wincentego. (fot. zbiory autora)


opracowanie: Stanisław Paluch   


ŹRÓDŁA, BIBLIOGRAFIA:
  1. Dokumenty i zbiory fotograficzne własne St. Palucha.
  2. Wspomnienia z rozmów z rodzicami i siostrą z lat powojennych.
  3. Przybliżenie terenu operacyjnego 11 pp. w latach 1919-1922. - 11 Pułk Piechoty z Tarnowskich Gór - Grupa Operacyjna "Sląsk"; goslask.pl
  4. Wanda Łukomska z d. Paluch; Wspomnienia Młodej Wówczas Dziewczyny z Przymusowej Podróży Razem z Rodziną Śladem Cofającej się Armii "Sląsk" na Wschód w m-cu Wrześniu 1939 r.; Koniusza 1995-2000; Materiał prywatny - nie publikowany, wykorzystany za wiedzą i zgodą Autora.

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/skarby/ludzie/rp1944/p/paluch_piotr/art.php