Nie doczekał końca wojny
Bogusław Kleszczyński ps. Jabłoński
(ur.: 8.11.1923 - zm.: 18.12.1944)
biogram
|
kpr./plut. pchor. Bogusław Kleszczyński (fot. Rzeczpospolita Partyzancka Bolesław Nieczuja-Ostrowski) |
10-10-2013
Nazwisko Kleszczyńskich jest w Proszowicach znane niemal wszystkim. Głównie ze słyszenia. Jeden z nich ma nawet w mieście ulicę swojego imienia. Gdyby jednak zapytać, o którego chodzi, pewnie niewielu mieszkańców potrafiłoby odpowiedzieć. Wszak co najmniej kilku przedstawicieli tego rodu zasługuje na pamięć.
W tym miejscu warto przybliżyć sylwetkę syna Józefa Kleszczyńskiego, BOGUSŁAWA - patrona proszowickiej ulicy.
W czasie wojny był jednym z najbardziej czynnych konspiratorów terenu południowej Miechowszczyzny. Ukończył podchorążówkę AK ze stopniem kaprala podchorążego i przeszedł do lokalnego oddziału dywersyjnego. Tu zdobył dość szerokie doświadczenie, biorąc udział w licznych akcjach dywersyjnych, częściowo na stanowisku dowódcy. Akcje te niemal bez wyjątku były udane, za co był dwukrotnie awansowany do stopnia plutonowego-sierżanta. Zdolny, energiczny, szybki w działaniu, uchodził za człowieka, który w każdej opresji daje sobie radę - wspomina Zbigniew Śniegowski.
Bogusław Kleszczyński wchodził w skład oddziału partyzanckiego dowodzonego przez "Modrzewia" Stanisława Gasa z Jakubowic. Nosił konspiracyjny pseudonim "Jabłoński". Ze wspomnień uczestników ruchu partyzanckiego wynika, że rzeczywiście brał udział w wielu pamiętnych akcjach. Jedną z nich było dokonane 29 lipca 1944 r. rozbrojenie stacjonujących w Proszowicach żandarmów i policjantów granatowych. Do zasadzki na nich doszło w Czechach. Po zatrzymaniu i ostrzelaniu samochodu przewożącego Niemców "podchorąży 'Jabłoński', znający język niemiecki, informuje ich, że darujemy im życie" - wspomina Jarosz. Oddział "Modrzewia" brał udział w zajęciu Proszowic w czasach Rzeczypospolitej Partyzanckiej oraz w odbiorze zrzutu w Wierzbnie, do którego doszło w maju 1944. Wtedy to właśnie na polach tej miejscowości wylądował generał Leopold Okulicki, późniejszy dowódca Armii Krajowej.
Zastrzelony w Naramie
Bogusławowi Kleszczyńskiemu nie było dane doczekać końca wojny. - Święta Bożego Narodzenia upłynęły w bardzo smutnej i tragicznej atmosferze. Tuż przed nimi przyszła wiadomość o śmierci brata mego Bogusława poległego w potyczce z Wehrmachtem 18 grudnia 1944 roku we wsi Narama w powiecie olkuskim - napisał w lutowym wydaniu polonijnego "Weterana" Józef Edward Kleszczyński, żyjący do dzisiaj na emigracji w Stanach Zjednoczonych drugi syn Józefa Kleszczyńskiego.
Okoliczności śmierci Bogusława Kleszczyńskiego znamy dzięki spisanej w 1967 roku, cytowanej już relacji Zbigniewa Śniegowskiego. Kleszczyński na czele kilkuosobowego oddziału otrzymał zadanie odbicia rannego partyzanta, przetrzymywanego przez Niemców na terenie dworu w Naramie. Wskutek szeregu niekorzystnych okoliczności, które szczegółowo opisuje Śniegowski (m.in. "Jabłoński natknął się we dworze na dwie swoje krewne, które błagały go, by zaniechał akcji zbrojnej), akcja zakończyła się niepowodzeniem. W trakcie potyczki z Niemcami Kleszczyński został postrzelony w brzuch, a następnie wzięty do niewoli. Niemcy jego i dwóch innych rannych partyzantów przewieźli do budynku szkoły w Wilczkowicach. Tam w nocy z 18 na 19 grudnia zmarł.
Co ciekawe organizatorzy nieudanej akcji tłumaczyli się wkrótce potem z motywów jej podjęcia i przebiegu przed dowódcą Krakowskiej Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej mjr. Edwardem Kleszczyńskim (przedwojennym posłem) ps. "Dzik", który był stryjem poległego Bogusława. - Pod koniec raportu mjr "Dzik", mimo bólu po stracie bratanka stwierdził, że na podstawie meldunków z terenu oraz raportu, nie widzi możliwości innego rozwiązania akcji, a zwłaszcza uniknięcia powstałych strat - pisze Śniegowski.
Aleksander Gąciarz
ŹRÓDŁA, BIBLIOGRAFIA:
- Gąciarz Aleksander; Dla kościoła i ojczyzny; Dziennik Polski; 14.05.2005
|
|
|