Człowiek o wielu twarzach
Alojzy Dziura-Dziurski ps. Kmita
(ur.: 5.05.1914 - zm.: 9.11.2004)

biogram

por./kpt. Alojzy Dziura-Dziurski oficer WKW Komendy Okręgu i dowódca IV/112 pp.AK
(fot. Rzeczpospolita Partyzancka B. Nieczuja-Ostrowski)

12-10-2013

     Alojzy Dziura - Dziurski ps. "KMITA", urodzony w 1914 r. W 1939 roku, jako podporucznik Wojska Polskiego, dowodził 4. Kompanią 22. Pułku Piechoty Armii Pomorze. Ranny pod Bydgoszczą, ze szpitalem polowym dotarł za Kowel, gdzie aresztowało go NKWD. Udało mu się uciec z transportu jadącego na Wschód i przedostać do Generalnego Gubernatorstwa. Nie złożył broni i pod pseudonimami: "Kmita" i "Piorun" działał w konspiracji.

     Z polecenia sztabu głównego ZWZ dostał się do niemieckiej administracji i jako kontroler epidemiczny prowadził inspekcję gett żydowskich zbierając informacje dla polskiego podziemia. "Młody, energiczny, dzielny i uzdolniony oficer służby stałej, władający dobrze językiem niemieckim, pełen inicjatywy i dużych zdolnościach organizacyjnych i bojowych, mimo żelaznej dyscypliny jaką wprowadzał w oddziale był bardzo lubiany i ceniony przez swoich podkomendnych" - tak o swoim podwładnym wypowiadał się dowódca 106 DP AK Bolesław Michał Nieczuja-Ostrowski.

     Alojzy Dziura w latach 1940-1945 był żołnierzem ZWZ-AK, dowodził pierwszym w pełnym tego znaczenia oddziałem partyzanckim OP "Skrzetuski" w Inspektoracie "Maria", którego był organizatorem i pierwszym dowódcą. Był oficerem do specjalnych zadań Komendy Okręgu - prowadził głęboki wywiad wśród Niemców. Za odwagę i poświęcenie dla Polski otrzymał wiele odznaczeń m.in. Krzyż Virtuti Militari.

     Za zorganizowanie i wzorowe przeprowadzenie akcji bojowej na silny garnizon nieprzyjaciela w Charsznicy i potyczką pod Korczanami, w ramach akcji "Kośba", mianowany został d-cą IV batalionu 112 pp (rejon Słomniki - Pałecznica). OP "Skrzetuski" pod dowództwem "Kmity" w kwietniu 1944 r. zaskoczył w czasie polowania w Górach Miechowskich trzech czołowych hitlerowców: szefa gestapo miechowskiego Riedingera, starostę Kalpersa i kreisleitera barona Saupe. Po przesłuchaniu i przyobiecaniu łagodnego traktowania ludności polskiej postanowił ich zwolnić, jednak z szefem gestapo Riedingerem odbył dłuższą rozmowę, w wyniku której szef gestapo miechowskiego w zamian za darowane życie obiecał donosić mu rozkazy z Generalnego Gubernatorstwa.

     Jak się później okazało osobisty kontakt "Kmity" z szefem gestapo miał poważny wpływ na dalsze losy naszego bohatera i dowództwa 106 DP AK. Swoją pomysłowością i odwagą zabłysnął ratując siebie i dwóch swoich podkomendnych. Gdy wpadł w zasadzkę w pobliżu Miechowa, przygotowaną przez patrol niemiecko-ukraiński, z właściwym sobie tupetem w języku niemieckim oświadczył dowódcy zasadzki, że jest oficerem AK i żąda natychmiastowego doprowadzenia do szefa bezpieczeństwa w Miechowie Riedingera. Zadowolony szef bezpieczeństwa z długo oczekiwanego kontaktu z AK przyjął go do swojego gabinetu słuchając, co Kmita ma mu do powiedzenia.

     Było to niezmiernie ważne, ponieważ już od pewnego czasu Niemcy poprzez swoje służbowe kontakty z właścicielami majątków ziemskich usiłowali nawiązać kontakt z AK, celem jak twierdzili zawarcia porozumienia. Wykorzystując ten fakt por. "Kmita" zastrzegając, że rozmowy są jego prywatną inicjatywą, obiecał przedstawić sprawę swoim przełożonym. Relacjonując całe zajście swojemu dowódcy wykazał, że takie rozmowy z Niemcami mogą być jeszcze jednym narzędziem walki, mogą odwrócić uwagę Niemców od końcowych przygotowań do powstania, stwarzają możliwość wydobycia zasłużonych ludzi dla Polski w drodze wymiany jeńców oraz dają pewne możliwości działania z pozycji głębokiego wywiadu. Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, dowódca 106 DP AK Michał Nieczuja-Ostrowski ps. "Bolko" zgodził się na podjęcie przez "Kmitę" takiej gry z Niemcami zastrzegając, że mają to być rozmowy prywatne, które z czasem mogą doprowadzić do rozmów z dowództwem AK, ale to wymaga pewnego czasu gdyż dowództwo nie ma zaufania do Niemców.

     W takich to okolicznościach "Kmita" stał się oficerem "głębokiego" wywiadu Armii Krajowej, związany specjalną przysięgą. Jego działalność chroniona była szczególną tajemnicą, posiadał on własne kontakty konspiracyjne znane tylko nielicznym oficerom z pominięciem nawet dowódców bojowych i ich przełożonych. Mało kto wie, że podczas jednej z takich rozmów z Niemcami właśnie por. "Kmicie" udało się przekonać hitlerowców, aby nie sprowadzali na obszar Rzeczpospolitej Partyzanckiej cieszącej się złą sławą brygady RONA (Russkaja Oswoboditelna Narodnaja Armia) pod dowództwem Mieczysława Kamińskiego. Banda ta, licząca 20 000 tysięcy ludzi wraz z rodzinami, miała zająć najlepsze gospodarstwa i majątki polskie po wcześniejszym wyrzuceniu z nich Polaków. Zadaniem brygady RONA było całkowite rozbicie stale powiększających się oddziałów partyzanckich i pacyfikacja miejscowej ludności.

     Rozmawiając z Niemcami w sprawie nie przysyłania na te tereny brygady Kamińskiego użył przygotowanego wcześniej argumentu twierdząc, że ma plan zjednania ich. Ukraińcy i Białorusini wierzyli Niemcom, że otrzymają swoje państwa, jednak nie tylko ich nie otrzymali, ale znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Niemcy wojnę prawie przegrały, wystarczy by Polacy im (Ukraińcom i Białorusinom) przebaczyli i pozwolili osiąść w Polsce po wojnie, to zgodzą się walczyć przeciw hitlerowcom. Niemcy jak to usłyszeli zaczęli grozić i wymyślać, że Polacy nie zdają sobie sprawy z potęgi Niemiec i że to jest prawdopodobne, by Kamiński mógł ich zdradzić. Obiecali przedstawić sprawę RONA swoim przełożonym. Czym mogło by się zakończyć przybycie brygady RONA na teren Rzeczpospolitej Partyzanckiej możemy się tylko domyślać, wiedząc w jaki bezwzględny sposób pacyfikowała Powstanie Warszawskie. Ta wyjątkowa postać okresu Rzeczpospolitej Partyzanckiej na przełomie 1944/1945 mieszkała w Proszowicach (autor tekstu przy tej okazji zwraca się do wszystkich z prośbą o jakiekolwiek informacje na temat pobytu Alojzego Dziury-Dziurskiego w Proszowicach).

     Porucznikowi "Kmicie" za jego pracę konspiracyjną szczególnie wdzięczni powinni być (choć mało kto o tym wie) mieszkańcy Książa Wielkiego. To za jego sprawą udało się uniknąć pacyfikacji tego miasteczka. Jak to wyglądało wyjaśnia główny bohater tego wydarzenia por. "Kmita" na łamach książki "Rzeczpospolita Partyzancka" B.M Nieczui-Ostrowskiego.

"..Rano 23 lipca zjawiła się w Miechowie kolumna SS do której dołączyły trzy samochody z miejscową policją Riedingera. Zjawił się też Haman, oglądnąwszy nas od góry do dołu, powiedział, ze musimy trzymać się Riedingera, bo ryzykujemy śmierć, gdyby nas któryś z gestapowców rozpoznał, jako AK.

Przed Książem Wielkim czekała, przybyła pociągiem z Tunelu, kolumna SS. Cała chmara esesmanów wjechała do miasteczka. Koppe usadowił się w restauracji volksdeutscha, gdzie mnie nie wpuszczono, wszystkie wejścia obstawiło SS, moje prośby by mnie przedstawiono Koppemu spełzły na niczym. Riedinger pozwolił się nam poruszać gdzie chcieliśmy, z wyjątkiem karczmy. Przeszedłem się po wsi zatrzymując się przy krzaku, gdzie podrzuciłem przygotowane łuski z sowieckiego Nagana i furażerkę Armii Czerwonej, by zwalić winę napaści na partyzantów tejże armii, tym sposobem ocalić miejscową ludność. Tymczasem "Mazur" czy "Sokół" sprawdził czy koń i rowery były na miejscu. Obaj nalegali, aby im wyjawić cel akcji, ale wolałem ich nie wtajemniczać na wypadek aresztowania. Mieli oddać kilka strzałów w powietrze, albo lepiej zastrzelić jakiegoś gestapowca i natychmiast pedałować całą siłą do lasu.

Dwie grupy SS, każda z jednym czołgiem, poszły w kierunku lasu, a kilka małych patroli buszowało po Książu z listami, dla aresztowania bandytów, jak mi oznajmił Riedinger, który nie znał nazwisk przywiezionych z Krakowa. Patrole wróciły z niczym, a po chwili zjawił się komisarz Haman i pytał mnie, czy uprzedziłem Książ o pacyfikacji, co oczywiście odparłem. Haman twierdził, że Obergruppenfuhrer Koppe jest wściekły, bo ktoś uprzedził bandytów. Prosiłem by zawiadomił Koppego, że każda miejscowość przy głównej drodze ma posterunki obserwacyjne AK, które uprzedzają o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Ta wiadomość ucieszyła Hamana i powiedział, że zaraz powiadomi o tym Koppego. Prosiłem by mnie przedstawił to wytłumaczę i powiadomię o innych sekretach AK, a była to przesada z mej strony. Jednak Haman nie pozwolił mnie wejść do karczmy twierdząc, iż Herr-Koppe nie chce widzieć akowca na oczy. Po jego odejściu Riedinger pytał czy to prawda, że AK ma posterunki na co odpowiedziałem uśmiechem i Riedinger też się uśmiechnął. Żal mi się go zrobiło, bo w wypadku udanego zamachu na Koppego, on na pewno będzie wisiał na haku rzeźniczym. Prosiłem Riedingera byśmy przeszli się po Książu, może my złapiemy jakiegoś bandytę. Wszedł do restauracji i wrócił z dwoma gestapowcami, obaj znali język polski. Jeden z nich oświadczył że za trzy godziny po powrocie dwu kolumn, będzie spalonych dziewięć domów, gdzie mieszkają bandyci, którzy uciekli. Tak manewrowałem patrolem, by jeden z gestapowców natknął się na furażerkę sowiecką i łuski z naboi, co też nastąpiło. Gestapowcy o mało nie skakali z radości, nalegali by zdobycz natychmiast pokazać Herr Oberguppenfuhrerowi Koppe. Po drodze upiększałem sprawę pakując w ich głowy przesadne akcje skoczków bolszewickich (oni określali sowietów jako Bolscheviken) i nasi ludzie z tego powodu cierpią...

Podczas ich nieobecności schowaliśmy nasze pistolety pod stodołą, bo obawiałem się rewizji, nawet Riedinger okazywał znaki podejrzenia. Zbliżył się Haman wraz z dwoma sztabowcami SS czy Gestapo i pytali mnie o skoczkach bolszewickich, gdzie się znajdują, ilu ich jest, jak są zrzucani i gdzie. Bardzo mało wiedziałem na ten temat, ale naopowiadałem wiele bajeczek. Widocznie udało mi się ich zbałamucić, bo dziękowali mi za informacje, które zatrzymają w tajemnicy bez narażenia mnie. Zadowoleni odeszli do restauracji.

Bardzo się ucieszyłem, kiedy wyszedł Haman twierdząc, że Koppe nie szuka zemsty na Polakach i, że pacyfikacji nie będzie. Istotnie po chwili gestapowcy opuścili karczmę, a koło mnie na kilka kroków odległości znalazł się Koppe. Szef Gestapo krakowskiego Heinemeyer wskazał mnie palcem, ale Koppe zignorował mnie skinąwszy tylko głową. Mogłem z łatwością zlikwidować tego wielkiego wroga AK, niestety przedwcześnie pozbyłem się broni, miałem tylko mały pistolecik i to bez naboi. Ciekawe, jak Opatrzność czy losy nami rządzą, pomyślałem.

Po drodze Riedinger pytał czy AK coś przygotowuje bo podsłuchał rozmowy sztabowców, iż zarządzono ciche pogotowie policji bezpieczeństwa GG. Zapewniłem go, że nic się nie przygotowuje, a dojechawszy do Proszowic okazało się, iż sztab inspektoratu zarządził stan "Cz" z dniem 25 lipca do ogólnego powstania przeciw Niemcom. Był to moment na który każdy Akowiec czekał pięć lat.

W tym czasie "Bolko", który zorganizował dowodził 106 DP AK Ziemi Miechowskiej, polecił mi bym zmobilizował specjalny batalion w rejonie Pałecznica-Racławice do Słomnik, dla ochrony sztabów 106 Dywizji i GO Kraków, które będą kwaterowały na moim terenie. W razie powstania moim również zadaniem będzie opanowanie Gestapo i policji w Miechowie i współdziałanie w ataku na Miechów".


Alojzy Dziura-Dziurski ps. Kmita
(fot. Rzeczpospolita Partyzancka lipiec-sierpień 1944 red. Stanisław M. Przybyszewski)
"Kmita" - po aresztowaniu dowództwa AK przez polską władzę ludową oraz po wydaniu na niego wyroku śmierci przez AL i BCh., w 1945 roku wyjechał na Zachód. Do Polski nie mógł wrócić. Groziła mu tu śmierć. Nie zerwał jednak kontaktów z krajem. Po zmianach politycznych w Polsce przyjechał tu na stałe. Mieszkał u córki w Kamyku. We wrześniu 2000 roku ZUS przyznał mu rentę wojenną, z tytułu częściowej niezdolności do pracy w związku z działaniami wojennymi. Świadczenia otrzymywał przez dwa lata. Po półtora roku ZUS zmienił zdanie i zabrał rentę Alojzemu Dziura-Dziurskiemu.

     Terenowa Wojskowa Komisja Lekarska w Gliwicach orzekła w listopadzie 2001 roku, że jego schorzenia nie mają związku z działaniami wojennymi, a orzeczenie to podtrzymała Rejonowa Wojskowa Komisja Lekarska w Krakowie. W związku z tym lekarz orzecznik ZUS stwierdził, że jego stan zdrowia czyni go trwale, całkowicie niezdolnym do pracy i samodzielnej egzystencji, ale nie pozostaje to w związku z działaniami wojennymi. Tymczasem tuż po wojnie płk Dziura-Dziurski stanął przed lekarzami z wojskowej komisji w Polskim Oficerskim Ośrodku Wojskowym w Delmenhorst, którzy stwierdzili u niego gruźlicę. Dysponował orzeczeniem jego stanu zdrowia wystawionym przez komisję w 1946 roku dla władz wojskowych oraz zaświadczeniem z 1947 roku z polskiego szpitala wojskowego potwierdzającym 8-miesięczną hospitalizację z powodu gruźlicy.

"Byłem zawodowym oficerem przed wojną. Nie przyjęliby mnie do wojska, gdybym był chory" - mówił płk Dziura-Dziurski. - "Przelewałem krew dla Polski. Wróciłem do kraju nie po to, żeby na starość biegać z urzędu do urzędu i pokazywać swoje medale. Nie chodzi mi o pieniądze, ale o sprawiedliwość. Cóż więcej można do tej wypowiedzi dodać".

opracowanie: Rafał Chmiela   


ŹRÓDŁA, BIBLIOGRAFIA:
  1. Bolesław Michał Nieczuja- Ostrowski; Rzeczpospolita Partyzancka
  2. Stanisław M. Przybyszewski; Rzeczpospolita Partyzancka Lipiec - Sierpień 1944

  3. czestochowa.naszemiasto.pl

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/skarby/ludzie/rp1944/d/dziura_dziurski_alojzy/art.php