Jak zapamiętałem Wigilię i Boże Narodzenie tuż po wojnie cz. I

bożonarodzeniowa aranżacja (fot. muzeum-radom.pl)

Donosy, 17-11-2017

     Urodziłem się w dniu 13 września 1940 roku we wsi Chruszczyna Wielka w gminie Nagorzany powiecie pińczowskim, kiedy to już ponad rok trwała okrutna wojna. Dziś po wielu zmianach administracyjnych wieś Chruszczyna Wielka administracyjnie należy do gminy Kazimierza Wielka i powiatu też kazimierskiego. Po wojnie zniknęła nazwa miejscowości Nagorzany, a zastąpił ją Wielgus, gdzie przez długie lata, aż do roku 1976 była gmina, a dwadzieścia lat wcześniej w 1956 roku w Kazimierzy Wielkiej powstał powiat.

     Wioska Chruszczyna Wielka była jak innych tysiące. Leżała ponad 2 kilometry od Kazimierzy Wielkiej w większości w dolinie i w znacznej części wśród latem ukwieconych łąk. Właśnie mój dom rodzinny leżał pośród nich i gdyby nie ogromne błociaro szczególnie wiosną i jesienią i brak elektryczności, to żyło by się tam sielsko i anielsko. Mniej błotna i krócej była wiosna, bo po spłynięciu wód po wiosennych roztopach ciepły wiosenny wiatr szybko osuszał ziemię i błoto na drodze też. Najgorsza była jesień, kiedy występowały długotrwałe ciągłe opady deszczu, a dzień był krótki i błoto z dnia na dzień robiło się coraz większe. I często tak było, aż do zimy. Kiedy błoto zamarzło zrobiło się wszędzie sucho, a potem przysypał śnieg i było jakoś znośnie do czasu kiedy nie potworzyły się wielkie zaspy śnieżne. Wtedy, to ani przejść, ani przejechać nie było można dotąd, dokąd ludzie łopatami nie przekopali tuneli w śniegu.

     Wigilia i Święta Bożego Narodzenia są na początku kalendarzowej zimy, to zazwyczaj w te dnie błota nie było, chociaż bywały wyjątki, ale bardzo rzadko i na krótko. Kiedy już nadeszła jesień, to już coraz częściej wspominano Święta i często rodzice w rozmowie ze sobą rozmawiali, że na Święta trzeba to kupić, trzeba tamto zrobić, trzeba to i owo naprawić. A to jednemu dziecku kupić buty, drugiemu kurtkę, bo buty ma zeszłoroczne jeszcze dobre, trzeciemu jakiś ciepły sweterek by się przydał i tak uskładało się tego mnóstwo, a nie zawsze były na to pieniądze. Więc kupowało się to co było najpilniejsze, a inne musiało poczekać.

     W domu nas było siedmioro tj. dwoje rodziców i pięcioro rodzeństwa, a więc wydatek na zakup dla wszystkich chociażby samych ubrań był nie mały. Mama miała na imię Józefa, a tato Józef. Ksiądz Tadeusz Tekieli proboszcz parafii Gorzków do której należała nasza wioska, kiedy chodził po kolędzie mawiał do taty: macie na imię Józef, jak św. Józef i do tego cieśla. Święty Józef też był cieślą. Najstarsza siostra miała na imię Janina, następny był Józef, tak jak tata, następny Tadeusz, potem Zofia i najmłodszy ja Zdzisław. Tato był cieślą, więc przez całe lato miał pracę, bo budowa domów, stodół i innych budynków gospodarczych po wojnie przy pomocy tanich pożyczek szła pełną parą. A budować trzeba było, bo niemal wszystkie zabudowania, to stare rudery, trochę drewniane, trochę murowane w większości kryte słomą.

     W naszej okolicy było trochę budynków pokrytych dachówką, a to przez to, że w pobliżu już w tym czasie była dobra cegielnia "Lew" Odonów, która produkowała dobrą cegłę i dachówkę, więc dostęp do zakupu był łatwiejszy i można go było dokonywać partiami, nie wszystko naraz, tylko na ile wystarczyło pieniędzy. W ten sposób po kilku latach przy dobrej oszczędności można było już jakąś część materiałów zgromadzić.

     Zarobione przez lato przez tatę pieniądze były potrzebne na niezbędne wydatki bieżące, ale część można było i to było konieczne odłożyć na zimę, kiedy to wydatki były dużo większe, bo i opał też trzeba było kupić. Mama nie pracowała zawodowo, bo nie było możliwości, pracowała w domu, dużo pracowała, gdyż musiała się zajmować nami, całą piątką. Tato w zimę też nie próżnował i pracował sezonowo w Cukrowni Łubna w Kazimierzy Wielkiej, która była w ruchu w okresie jesienno - zimowym i jakiś pieniądz można było zarobić. Pomimo wszystko żyliśmy skromnie, nie można było sobie pozwolić na jakieś większe zakupy. Pocerowane ubrania , czy poreperowane buty można było zobaczyć u wszystkich dzieci, a u niektórych było jeszcze gorzej. Młodsze dzieci nosiły ubrania po dzieciach starszych jeżeli jeszcze nie były całkowicie zdarte.

     Nasz tato był tzw. "złotą rączką", bo dużo rzeczy potrafił zrobić, czy naprawić sam. Np. naprawić buty, to nie było dla niego żadną trudnością, a także i zrobić buty całkiem nowe. Trzeba było mieć tylko odpowiedniego rozmiaru kopyta i trochę skóry, częściowo z odzysku ze starych butów i trochę nowej i za dwa dni buty były nowe. Mama natomiast bardzo lubiła szyć, to wszystkie ubrania w których zrobiła się chociażby mała dziurka były pocerowane, a na niektórych bardzo zręcznie przyszyte łatki z którymi nawet połatane ubranie wyglądało efektownie.

     We wrześniu 1947 roku zacząłem uczęszczać do Szkoły Podstawowej w Wielgusie odległej od mojego domu o około cztery kilometry, a jeszcze wcześniej od czasu do czasu w wieku sześciu lat zabierali mnie rodzice do kościoła, który bardzo mi się spodobał. Był taki jak mi się wydawało wielki i tajemniczy, pełno świec i błyszczących figur świętych, a przede wszystkim był bardzo wysoki. A kiedy zapalono świece przed wielkim ołtarzem było to coś czarującego. Oświetlenia elektrycznego w tym czasie nie było, to i lampy elektryczne nie świeciły, natomiast paliły się świece różnej wielkości, dużo świec.

zdjęcie autora "od Komunii" - stoi z lewej strony
(fot. zbiory autora)
     Zainteresowały mnie też organy, na których podczas mszy świętej grał organista i pięknym głosem śpiewał chór kościelny składający się z młodych panienek i chłopaków. Zainteresował mnie też chłopak dużo starszy ode mnie, który podczas gry na organach przez cały czas w przedniej części obok organów się "kiwał". Ja to tak nazwałem, bo wyglądało to tak jakby rzeczywiście się kiwał. Raz był wyższy jakby na czymś stawał, a drugi raz niższy jakby z tego czegoś zeskakiwał. Wcześniej gdy byłem młodszy też to widywałem, ale jakoś nie bardzo mnie to interesowało, ale gdy podrosłem ciekawiło mnie bardzo. Co to takiego może być i dlaczego ten chłopak tak się kiwa. Podczas mszy więcej patrzyłem na tego chłopaka oglądając się do tyłu jak na księdza odprawiającego mszę świętą. Zainteresowało mnie to podobnie jak Antka z nowelki Bolesława Prusa pt. Antek, który zobaczył śmigła od wiatraka za rzeką za wzgórzem, które to raz wyłaniały się zza góry, to znikały i tak w kółko i nadziwić się nie mógł co to ma znaczyć, a ciekawość go zżerała co to takiego tam jest?

     Ja natomiast bardzo długo na zaspokojenie ciekawości nie musiałem czekać, bo kiedy tylko wyszliśmy z kościoła zapytałem mamy dlaczego ten chłopak na chórze koło organów przez całą mszę tak się kiwał. Na to mama odpowiedziała: niech ci tata wytłumaczy, bo on się lepiej na tym zna. Ale idąc drogą do domu nie było to możliwe, bo nie szliśmy sami, tylko w towarzystwie znajomych i sąsiadów, ponadto spotykaliśmy się z ludźmi, którzy szli w przeciwną stronę czyli do kościoła i bez przerwy dzień dobry, albo niech będzie pochwalony Jezus Chrystus mówili i trzeba było im odpowiadać. Tata jednak pytanie zrozumiał o co mi chodzi i powiedział, że to jest dłuższe opowiadanie i opowie mi wszystko szczegółowo w domu.

     Kiedy tylko weszliśmy do domu nie dawałem spokoju i zaraz zacząłem drążyć temat kiwającego się chłopaka. To kiwanie jak ty mówisz nazywa się kalikowaniem. Mówił tata. Ten chłopak kalikuje, żeby organy mogły grać. Jeszcze bardziej pomieszało mi się wszystko w głowie i nic nie rozumiałem więc zapytałem taty.

To tam musi być kaleka, żeby te organy mogły grać? Niezupełnie. No to co, ten chłopak musi udawać kalekę, żeby organista mógł grać? Nie udawać, tylko pompować powietrze do wnętrza tych organów. Nie przerywaj mi, to wszystko ci wytłumaczę. Widziałeś harmonię. To jak myślisz? Po co harmonista rozciąga ją niemal na całą rozpiętość swoich rąk, a potem z powrotem ją składa? I tak bez przerwy dokąd tylko gra, rozciąga i składa, w kółko to samo. Otóż robiąc to, on pompuje powietrze do wnętrza harmonii, które jest potrzebne do grania. Pomiędzy klawiszami z prawej strony i klawiszami basowymi z lewej strony, ten ładnie składający się jak gdyby worek, to jest miech, który właśnie pompuje powietrze. Kiedy harmonista naciśnie ręką klawisz, powietrze znajdujące się wewnątrz przelatuje przez odpowiedni otworek wydając dźwięk, a te dźwięki odpowiednio ułożone wydają piękną melodię. Podobnie jest przy organach kościelnych. Z boku tych organów jest pedał, taka stopka, którą się naciska nogą i w ten sposób pompuje się powietrze do wnętrza organów. A dlaczego nogą nie ręką? Zapytałem. Bo tak są skonstruowane organy, zapewne po to, żeby nogą było lżej. Mówisz, że on się kiwa, bo to tak wygląda. Ten pedał naciska się z góry w dół i nie jest zbyt lekko w dodatku będąc jeszcze młodym chłopcem. Więc chłopak staje na tym pedale i swoim ciężarem naciska go w dół, na dole zabiera nogę, a pedał samoczynnie odbija w górę i chłopak znów na nim staje i naciska w dół i tak wkoło. Dlatego widzisz chłopaka raz większego, a innym razem niższego i wydaje ci się patrząc z dołu, że on się kiwa. Trochę zrozumiałem to opowiadanie taty, ale postanowiłem, że najlepiej będzie gdy to zobaczę i kiedyś, kiedy nie będzie bardzo dużo ludzi w kościele pójdę na chór i sam zobaczę.

     Tato jeszcze dodał, że trzeba tak robić, kiedy organy nie są na prąd czyli energię elektryczną, bo przy tych na prąd to wszystko robi się za pomocą właśnie prądu. Nie bardzo też rozumiałem co to jest elektryczność i jak za pomocą prądu można pompować powietrze do organów. Świecić tak, ale grać za pomocą prądu? Coś mi to nie pasowało. Trochę może zboczyłem moimi myślami od tematu, bo mam opisywać jak zapamiętałem wigilię i Boże Narodzenie, ale nie sposób tego tematu opisać bez krótkiego wstępu czyli wprowadzenia.

     Tak naprawdę, to przygotowania do Wigilii i Świąt Bożego Narodzenia trwały całą drugą połowę roku. Mama przygotowywała wszystko, co było niezbędne do wieczerzy wigilijnej, a także Świąt. Niektóre artykuły było bardzo trudno zdobyć jak np. grzyby, bo lasów blisko nie było. Mieliśmy jednak hektar pola położony w miejscowości Paśmiechy, który rodzice dostali z nadziału reformy rolnej. Pole to było położone w pobliżu niewielkiego lasu, wręcz jednym bokiem do niego przylegało. Było to około pięć kilometrów od naszego miejsca zamieszkania i tam od wiosny do jesieni chodziliśmy wykonywać różne prace polowe. Będąc w polu zaglądaliśmy do lasu, czy nie ma tam jakichś grzybków, które można by zebrać, wysuszyć i przechować na Wigilię. I właśnie takim sposobem pozyskiwaliśmy grzyby na wieczerzę wigilijną. Ze śliwkami nie było problemu, bo rosły przy domu, to na zimę się zawsze trochę suszonych przechowało. Gromadziło się też mak i inne niezbędne produkty, które można było zasiać, a potem zebrać z własnego pola.

Zdzisław Kuliś   

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/skarby/felietony/wydarzenia/20171117kulis_bn01/art.php