Tragiczny wypadek wydarzył się we wsi Karwina...

grobowiec rodzinny w Dobranowicach (fot. Marcin Szwaja)
Leon Ścisław Srzednicki lata 80 XIX w. (archiwum BJ, syg. 57/92)

Karwin, 6-07-2015

     W niedzielę 28 czerwca 2015 roku, imieniny obchodzą mężczyźni o imieniu Leon. Dlatego pragnę przypomnieć postać związaną z naszą Ziemią Proszowską i tragiczne zdarzenie związane z tą postacią - Leonem Ścisławem Srzednickim.

     Po skończonych studiach na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, był magistrem prawa i adwokatem przysięgłym. Dzierżawił dobra karwińskie odziedziczone po swym ojcu Ludwiku, który zarządzał tymi włościami od 1830 roku.

     Przenieśmy jednak się w czasie (o blisko 125 lat wstecz), do roku 1890. Jest wczesny poranek Wigilijny około godziny 6.00 Leon wręczył dubeltówkę najstarszemu synowi Tadeuszowi, liczącemu wówczas 11 lat. Obaj wychodzą z dworu na okoliczne pola w celu "ubicia" dzikiej zwierzyny. W domu pozostała żona Paulina z trójką dzieci: Julianem, Władysławą i Ludwikiem.

     Dzieci jeszcze błogo pogrążone były w śnie. "Mężczyźni" obiecali wrócić przed południem, wrócił tylko... jeden. Dlaczego tak się stało?

     W rodzinnych opowieściach i przekazach ustnych mieszkańców tej wioski i sąsiednich dominuje taka wersja: W pewnym momencie, gdy chłopcu zrobiło się zimno po kilkugodzinnej wędrówce, Ścisław chcąc go przytulić, nachylił się, a wtedy wypaliła dubeltówka Tadzia, zabijając ojca na miejscu. Dokładny opis wydarzenia podała 31 grudnia 1890 roku "Gazeta Kielecka".

od lewej: Tadeusz Srzednicki, Władysława, Julian, Ludwik (archiwum rodzinne - K.S. Stallman)

Przykry wypadek wydarzył się we wsi Karwina, powiat miechowski. Właściciel ziemski i zarazem adwokat przysięgły z Warszawy Ścisław Srzednicki wybrał się z synem, 11-letnim chłopcem i pisarzem gminnym na polowanie. Po parogodzinnym chodzeniu chłopiec zaczął się uskarżać na znużenie, czem wzruszony ojciec objął go za szyję, zachęcał do wytrwałości i nachylił się, by dziecko pocałować. Obejmując jednak syna, który przez plecy miał przewieszoną dubeltówkę, tak nieostrożnie trącił broń, u której obydwa kurki były podniesione, że spowodował wystrzał. Cały nabój ugodził Srzednickiego w bok i przebił wątrobę. Ranny upadł i w kilka minut wyzionął ducha.

     Leon Ścisław Srzednicki herbu Pomian z Podlasia spoczął w grobie rodzinnym na cmentarzu parafialnym w Dobranowicach. Opuścił żonę, osierocił czwórkę dzieci. Najbardziej przeżył tragedię jej mimowolny sprawca - Tadeusz, który jak twierdzi Czesław Srzednicki (żyjący potomek rodziny) już jako dorosły człowiek popadł w smutek, poddawał się melancholii. Śmierć ta przerwała także ciągłość dzierżawy Karwina. Żona Paulina Srzednicka wraz z dziećmi przeprowadziła się do swych dóbr w Wieruszowie koło Wielunia. Majątek przejęli państwo Kurasiowie, których potomkowie gospodarzą po dzisiejsze czasy na miejscu gdzie kiedyś stał dwór.

Paulina Srzednicka z synem Ludwikiem ok 1890 r. (fot. N.Mieczkowski - archiwum BJ, syg. IF 16685)


Marcin Szwaja   


PS
- Trudno pogodzić się z losem, na próżno się obwiniać i szukać winnych, człowiek przecież jest narzędziem w rękach Boga. Trzeba być silnej wiary, umieć znaleźć w sobie siłę by dalej trwać. Przecież nie jesteśmy sami na tej ziemi. Jest Ktoś kto nad nami czuwa i decyduje o życiu i śmierci.

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/skarby/felietony/wydarzenia/20150706wypadek/art.php