Wspomnienia o Tomaszu Kamińskim z Nowego Brzeska


Nowe Brzesko, 13-04-2004

     W okolicach Wielkanocy Niemcy zaczęli prowadzić bardzo intensywne działania wojenne. Jeden z pocisków trafił w dom, w którym żołnierze chcieli podzielić się świątecznym jajkiem. Wielu wtedy zginęło, wielu zostało rannych - opowiada Adam Kamiński z Nowego Brzeska. Opowiada tak, jak kiedyś jemu opowiadał ojciec, żołnierz spod Monte Cassino.

     Tomasz Kamiński, który zasadniczą służbę wojskową odbył przed II wojną światową jako szeregowy piechoty, nie mógł się nawet domyślać, że los rzuci go na miejsce jednej z najsłynniejszych batalii polskich, stoczonych poza granicami kraju. Gdy 24 sierpnia 1939 r. ogłoszono mobilizację, stawił się w macierzystej jednostce i został żołnierzem Korpusu Ochrony Pogranicza, stacjonującego w Głębokiem Podśliwiu.

     We wrześniu jego jednostka dotarła pod Kowel i tam po raz pierwszy spotkał się z wojskami radzieckimi, które wkroczyły do Polski. Żołnierze KOP zostali rozbrojeni i skierowani do obozu, gdzie pracowali przy budowie dróg i lotniska. Trwało to do czerwca 1941 r. Gdy Niemcy napadli na ZSRR, Polaków zapędzono pod Dniepr, a następnie wywieziono do obozu w Starobielsku.

     Jeszcze w tym samym roku znalazł się w polskiej armii, której Naczelnym Wodzem był gen. Władysław Sikorski. Spotkał go zresztą dwukrotnie. Przez Uzbekistan, Iran, Irak (tam zostali przeszkoleni w obsłudze nowoczesnej broni), Palestynę i Syrię Kamiński i jego towarzysze trafili do Egiptu, a stamtąd drogą morską - do Włoch.

- Wśród okrętów, przewożących polskich żołnierzy, był przedwojenny liniowiec pasażerski "Batory", eskortowany cały czas przez lotnictwo. Podróż źle wpłynęła na stan zdrowia żołnierzy, ale dobra opieka medyczna i wyżywienie pomogły im szybko wrócić do formy. Wtedy to zaczął się najgorszy okres w życiu mego ojca: marsz na Monte Cassino - opowiada Adam Kamiński.

     Przedzierali się przez góry wąskimi przesmykami, pod osłoną nocy, idąc "gęsiego", aby nie nadepnąć na miny. Zadaniem Kamińskiego było obserwowanie pozycji i ruchów wroga, a następnie przekazywanie tych informacji drogą radiową do kompanii. Wzdłuż trasy widniały napisy "Śmiertelna droga, nie daj się zabić". Walki trwały długo. Osłabieni i wyczerpani nie mogli założyć butów na opuchnięte nogi. Tomasz Kamiński trafił na dwa tygodnie do szpitala, a później znowu został wysłany do walki.

     11 maja 1944 r. kompania, w której służył, wyruszyła do bezpośrednich walko o Monte Cassino. Wróg atakował z każdej strony: zmasowany ogień, wybuchy, panika, masa zabitych i rannych. Po wielu godzinach morderczej walki Kamiński zobaczył zza głazu, że na ruinach klasztoru powiewa polska flaga. Mimo to walki nie ustawały. Trafiony odłamkiem pocisku ponownie trafił do szpitala, tym razem na dwa miesiące.

     Jesienią 1946 r. opuścił Włochy i wyjechał do Anglii. Wspominał potem, że był tam traktowany jak bohater. Został kilkakrotnie odznaczony. Musiał zdecydować, co dalej: wrócić do Polski, do żony i dzieci, gdzie będzie uważany za wroga, czy wyjechać do Kanady i zrezygnować z rodziny w zamian za wolność. Zdecydował się wracać. Na wiosnę 1947 r. dotarł do Gdańska. Tam, wraz z innymi został skoszarowany, a następnie pod konwojem wojskowym przyjechał do Katowic.

- Do domu wrócił dokładnie 1 maja 1947 r. Władze były do niego źle nastawione, musiał co tydzień zgłaszać się na milicyjny posterunek, traktowany był jak wróg we własnym kraju. Mimo to - jak mówił - nigdy nie żałował tej decyzji - kończy Adam Kamiński.

Tomasz Kamiński zmarł w 1991 r. Spoczywa na cmentarzu w Nowym Brzesku. Na grobie nie ma ani słowa o tym, że walczył pod Monte Cassino...

Joanna Dziwiszewska   

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/skarby/felietony/postacie/20040413kaminski/art.php