Wspomnienia Czesława Srzednickiego
    Dzisiaj jest czwartek, 25 kwietnia 2024 r.   (116 dzień roku) ; imieniny: Jarosława, Marka, Wiki    
 |   serwis   |   wydarzenia   |   informacje   |   skarby Ziemi Proszowskiej   |   Redakcja   |   tv.24ikp.pl   |   działy autorskie   | 
 |   ludzie ZP   |   miejsca, obiekty itp.   |   felietony, opracowania   |   kącik twórców   |   miejscowości ZP   |   ulice Proszowic   |   pożółkłe łamy...   |   RP 1944   | 
 |   artykuły dodane ostatnio   |   postacie   |   miejsca   |   wydarzenia   | 
 opracowania 
 |   ślady ZP   | 

serwis IKP / Skarby Ziemi Proszowskiej / felietony, opracowania / opracowania / Wspomnienia Czesława Srzednickiego
 pomóżcie!!! ;)  
Jeżeli posiadacie informacje, materiały dotyczące prezentowanych w Serwisie felietonów,
macie propozycję innych związanych z Ziemią Proszowską,
albo zauważyliście błędy w naszym materiale;
prosimy o kontakt!

skarby@24ikp.pl.

Inne kontakty z nami: TUTAJ!
Redakcja IKP
O G Ł O S Z E N I A
Money.pl - Serwis Finansowy nr 1
Kursy walut
NBP 2023-01-24
USD 4,3341 +0,23%
EUR 4,7073 -0,24%
CHF 4,7014 -0,22%
GBP 5,3443 -0,38%
Wspierane przez Money.pl


Wspomnienia Czesława Srzednickiego

dwór w Tomaszowie (fot. zbiory autorki)

1-09-2011

STRAŻNIK PRZESZŁOSCI

- Niepowodzeniami nie należy się zrażać, mogą się one stać punktem zwrotnym w życiu. Coś się kończy, dając początek nowemu. I na tej nowej drodze możemy zostać mile zaskoczeni niespodziankami, które przygotował nam los - mówi pan Czesław Srzednicki.

     Jest spadkobiercą majątku Tomaszów. Stracił go w 1945 roku. Musiał szukać innego sposobu na życie niż nakazywała tradycja. Gdyby historia potoczyła się inaczej, teraz byłby związany z ziemią i majątkiem. Ominęłoby go szereg interesujących zdarzeń. Zdał egzamin z zaradności i stara się o odzyskanie parku w Tomaszowie. Jego życiorys potwierdza to, co mówi.

RODZINA SRZEDNICKICH

     Pana Czesława Srzednickiego zastać nie jest łatwo. Mimo zasłużonej emerytury podejmuje szereg zadań w biurze przemysłu materiałów budowlanych. Czasem staje w sądzie jako rzeczoznawca tego stowarzyszenia. Jego pasją są jednak badania historyczne, prowadzi poszukiwania w archiwum w Wilnie, a na potrzeby dziejów parafii Wawrzeńczyce przegląda zbiory zgromadzone w kurii w Krakowie.

     Kiedy znajdzie czas na wspomnienia zgadza się opowiedzieć o przeszłości nie tylko swojej rodziny, ale i o wydarzeniach, które pamięta. Te wspomnienia dotyczą przede wszystkim świata ziemiańskiego, który zaginął bezpowrotnie ze swoimi zwyczajami, mentalnością, rozrywkami i sposobem życia.

     Rodzina Srzednickich herbu Pomian wywodzi się z Podlasia. Jako pierwszy przybył na te tereny w roku 1800 Jan Srzednicki biorąc w dzierżawę majątek Złotniki. Później pojawił się tutaj jego kuzyn Ludwik, syn Wincentego, który osiedlił się w Karwinie. Powstały więc dwie linie; karwińska i złotnicka.

     Postać Jana warta jest przybliżenia, gdyż to on był organizatorem polowania w 1826 roku na obszarach Rudna. Tam był jeden z największych lasów na tym terenie. Uczestnicy spodziewali się udanych łowów na wilki, które miały mieć swoje legowisko w Rudzieńszczyku. Polowanie zaliczono do udanych, chociaż przekształciło się w zajazd na własność prywatną, a niejeden z myśliwych otrzymał potem wezwanie do sądu.

- Pochodzę z linii złotnickiej - tłumaczy pan Srzednicki - potomstwo Jana było bardzo liczne, ale ten majątek przypadł mojemu dziadkowi Kazimierzowi (1850-1923), a później jego córce Halinie (1894-1955), która wyszła za Stefana Boskiego. Dwór w Złotnikach położony był na nizinie nadwiślańskiej i nie było stąd rozległego widoku. Urozmaiceniem były stawy, po których można było pływać łódką. Dwór składał się z sześciu pokoi, przedpokoju i zamkniętej werandy.

     Kazimierz Srzednicki zadbał również przyszłość swojego syna Witolda i kupił od rodziny Szołłajskich pobliskie dobra Tomaszów. - Moja mama wywodziła się z Krakowa. Jej ojciec Stanisław Rożnowski był znanym producentem mydła i posiadał fabrykę przy ulicy Pędzichów (dziś Wróblewskiego). Niestety, brak właściwej strategii dotyczącej kierowania spółka rodzinną spowodował, że fabryka upadła.

     Zofia Rożnowska wychowywała się w mieście, po ślubie z Witoldem musiała się zająć prowadzeniem dworu na wsi. Nie znała takiego rodzaju życia, jaki obowiązywał w majątkach ziemiańskich. Zapamiętała jednak radę, jaką dał jej wuj - "Pamiętaj, że włościanie mają swoją tradycję, zwyczaje, zapatrywania, arystokrację, demokrację, swoje ambicje, poczucie godności, wady i zalety. Ukochaj ten lud, bądź mu życzliwą, nie traktuj z wysoka, służ radą i pomocą".

     Witold i Zofia doczekali się czwórki chłopców. Najstarszy Stanisław ur. w 1919 roku podchorąży 19 pułku piechoty "Odsieczy Lwowa" zginął pod Płockiem w 1939 roku. Witold ur.1920 r. przedostał się do Rumunii, później przez Jugosławię do Francji. W 1942 przeszedł do Hiszpanii i tam został internowany w obozie Miranda del Ebro. Później osiedlił się w Anglii, gdzie ukończył studia w Oxfordzie. Z chwilą powstania Radia Wolna Europa przeniósł się do Niemiec i pracował tam, aż do przejścia na emeryturę.

     Jan - rocznik 1924, zawsze miał zainteresowania techniczne. To dzięki jego umiejętnościom w początkowym okresie wojny można było słuchać radia. Nie przejawiał zainteresowania ziemią i po wojnie ukończył wydział elektromechaniczny AGH. Do przejęcia rodzinnego majątku został więc przeznaczony Czesław, rocznik 1926. Początkowe nauki odbywał wraz z braćmi w domu pod kierunkiem matki. W roku 1933/34 rozpoczął naukę w szkole w Krakowie i do Tomaszowa przyjeżdżał na wakacje i dni wolne od nauki.

- W związku z trudnościami w zdobywaniu wiedzy w czasie wojny, radziłem sobie tak, jak było można. Ukończyłem półroczny kurs handlowy i przysposobienia biurowego. Od lutego 1943 roku, aż do 1944 roku rozpocząłem pracę w firmie farmaceutycznej "Pharma" jako praktykant, równocześnie uczęszczałem na komplety tajnego nauczania. Maturę zdałem w marcu 1946 roku. Muszę tu dodać, że zostałem studentem nie mając jeszcze świadectwa dojrzałości. Na zajęcia z zakresu filologii orientalnej uczęszczałem jako wolny słuchacz, jednocześnie rozpocząłem studia na wydziale prawa. Po zdaniu matury przedłożyłem świadectwo w dziekanacie. Targały mną szalone wątpliwości, chciałem zostać orientalistą, ale i prawnikiem.

dwór w Złotnikach (fot. zbiory autorki)
     Wydział prawa i dwuletnią Szkołę Nauk Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego ukończył w 1949 roku, w 1952 filologię orientalną. Przygody z prawem i orientalistyką nie zakończył. W 1977 roku doktoryzował się na Wydziale Prawa i Administracji. Tytuł rozprawy brzmi "Umowy międzynarodowe w starożytności na Bliskim Wschodzie w latach 1500-1200 p.n.e.". Związał się z przemysłem materiałów budowlanych, początkowo jako ekonomista w Biurze Projektów Przemysłu Cementowego i Wapiennego, z którego dwukrotnie wyjeżdżał do Ghany gdzie Polacy zajmowali się uruchomieniem przemiałowni cementu. Później został dyrektorem Zakłądu Badań i Doświadczeń Przemysłu Kamienia Budowlanego. Ztym zakładem związał się aż do przejścia na emeryturę w 1982 roku. W tej pracy były małe przerwy związane z awansem. Doświadczenia wykorzystywał poza Polską. Dwukrotnie przebywał w Ghanie, gdzie Polacy zajmowali się uruchomieniem przemiałowni cementu.

W tym czasie w Ghanie przebywali ziemianie związani z dawnym powiatem miechowskim, byli to Rafał Unrug z Łuczyc i Kordian Wollen z Czulic. Obydwaj byli tu w związku z prowadzoną budową.

     Zna pięć języków, ich nauka nie sprawiała mu kłopotów, łatwość przyswajania odziedziczył syn, który jest pilotem wycieczek zagranicznych, a wnuczka nauczycielką języka niemieckiego.

PUBLIKACJE

Przeszłością interesował się od dawna. Wypytywał pracowników majątku stąd zna wiele opowieści, ludzi i historii z nimi związanych. - Dość wcześnie zauważyłem jaką wartość mają księgi parafialne. Jako piętnastoletni chłopak przeglądałem księgi w Wawrzeńczycach, a potem dokumenty parafii Dobranowice. Przygotowując materiały do dziejów własnej rodziny zgłębiłem księgi urodzeń i zgonów parafii Dąbrówka Kościelna na Mazowszu, gdyż tam jest gniazdo rodzinne Srzednickich.

     Nie sprawiało mu kłopotów pisanie rozpraw, język szlifuje przygotowując artykuły do pism fachowych związanych z praca zawodową. Jest autorem biogramów w słowniku techników polskich. W jego życiorysie jest też wątek związany z Armią Księstwa Warszawskiego.

- Wstąpiłem do armii mając bardzo dużo lat, - śmieje się - motorem całego przedsięwzięcia był mój kolega Zbigniew Zacharewicz, współpracowałem też z Mariuszem Machynią i powstało dzieło dotyczące korpusu oficerskiego Rzeczypospolitej Obojga Narodów w latach 1777-1794.

     Niezależnie od tego udokumentował historię własnej rodziny i dzieje linii z Karwina. - Te prace ciągle uzupełniam i poprawiam - tłumaczy - wciąż pojawiają się nowe dane, które należy wprowadzić do tych istniejących.

     Kolejną pracą, nie ostatnią, jest opracowanie dziejów parafii Wawrzeńczyce. Dzieło jest w końcowej fazie tworzenia. Udziela się społecznie. - Gdybym został w majątku nie przeżyłbym tego wszystkiego - twierdzi.

MÓJ DOM W TOMASZOWIE

     Każdy majątek ziemiański miał charakterystyczny układ przestrzenny. Podzielony był zazwyczaj na obszar najbliższy dworowi z parkiem, część gospodarczą i pola. Tak też było Tomaszowie.

- Położenie mojego domu w Tomaszowie było bardzo ładne, leżał na wzgórzu, z którego roztaczał się widok na dolinę Wisły, lasy niepołomickie i Podkarpacie. W dniach o dobrej widoczności widać było wysokie szczyty Tatr. Dookoła dworu był sad owocowy, ogród angielski i park. Całość zajmowała około siedmiu hektarów. Jednak w latach dwudziestych wycięto cześć parku, tzw. "Brzozowiec" przeznaczając cześć ziemi pod upraw, pod koniec lat trzydziestych wycięto niektóre stare drzewa i sprzedano je gdyż potrzebne były pieniądze. W to miejsce posadzono nowe. Niektóre z nich sam sadziłem.

     Dwór zbudowany przez dziadka Kazimierza nie przedstawiał jakiejś szczególnej wartości po względem architektury. Wymagał wielu nakładów i poprawek, pozostawiano to jednak na później, gdyż zawsze były ważniejsze wydatki. W części gospodarczej znajdowały się spichlerz, stajnia dla koni i suszarnie tytoniu. Nie związane są też z Tomaszowem żadne mroczne opowieści o duchach i nieszczęśliwych uczuciach.

     Każdy majątek utrzymywał się z uprawy roli, toteż ważny był areał. Tomaszów nie był wielkim majątkiem chociaż posiadał 168 hektarów, podzielonych na trzy części. Początkowo siano zboża, przed wojną Witold Srzednicki postanowił przekwalifikować gospodarkę i rozpoczął uprawę tytoniu, zmiana kwalifikacji wiązała się z pożarem, który miał miejsce około roku 1935. Spłonęły wtedy maszyny rolnicze i majątek nie mógł się już odbudować w poprzednim kształcie.

karbowy Jakub Kotaba (fot. zbiory autorki)

SĄSIEDZTWA

     Ziemianie lubili spotkania i wizyty. Stanowiły one nie tylko element rozrywki w monotonnym życiu, ale były też źródłem wymiany najnowszych wydarzeń politycznych oraz gospodarczych. Na terenie ziemi proszowskiej majątki położone były w bliskim sąsiedztwie, toteż powrót z pobliskiego Żydowa nie sprawiał kłopotów. Żydów należał do profesora Zygmunta Sarny. Jego córka Dola wyszła za pana Bukowskiego z Makocic.

     Nie sprawiał kłopotów powrót z Hebdowa, ale wyjazd do Kowali to już była eskapada dwudniowa. Pobliskim sąsiedztwem było też Wierzbno państwa Szańkowskich i Rudno Dolne należącego do Woźniakowskich. Nieco dalej leżała Igołomia należąca do Morsztynów, Kościelniki Wodzickich i Tropiszów dzierżawiony przez Wójcickich. Bliżej Proszowic leżały majątki należące do Władysława Szyca, Józefa Kleszczyńskiego, Tadeusza Dziedzickiego i Władysława Sklenarskiego.

     Rozproszenie ziemiaństwa po wojnie sprawiło, że zniknęły o nich wiadomości i losy wielu z nich stały się nieznane szkoda, bo wiele czynów jest godnych zapamiętania.

- Chciałbym przypomnieć postać Zygmunta Wojnarowicza, właściciela majątku w Wawrzeńczycach, ten żołnierz Legionów Polskich za pomoc udzieloną Żydom został aresztowany i zginął obozie zagłady - przypomina pan Srzednicki - podobną pomoc świadczył w Kowali Władysław Szyc. Przebywał u niego krakowski weterynarz Libeskind, któremu udało się przetrwać wojnę. Właścicielami Mniszowa byli państwo Kowalscy, ich krewna, która pracowała ze mną wspominała, że przed pierwszą wojną w Mniszowie organizowano wspaniałe bale.

ROZKLAD DNIA W MAJĄTKU

     Należy pamiętać, że majątek był "ziemiańskim warsztatem pracy", stąd obraz ziemianina trwoniącego pieniądze nie jest w pełni prawdziwy tak, jak i tego siedzącego bezczynnie na werandzie. Posiadanie majątku łączyło się z ustawicznymi zabiegami dotyczącymi upraw. Mieć majątek to ciągle pracować, zabiegać, udoskonalać, szukać nowych możliwości. Cześć ziemian gospodarowała na nim osobiście. Inni, którzy nie znali się na rolnictwie zatrudniali rządcę. Witold Srzednicki nie miał wykształcenia rolniczego, ukończył bowiem Szkołę Techniczną w Mittweidzie - wydział mechaniczny, ale spędzając całe życie na wsi nabył wiedzy praktykując w różnych majątkach Znał się na gospodarowaniu, szczególne znał wady i choroby koni. Do pomocy miał karbowego i gumiennego. Zarząd sprawami domowymi i ogród owocowo - warzywny stanowił domenę pani domu. Do jej obowiązków należała też początkowa edukacja dzieci i sprawy religijne.

     Najgorętszym okresem były żniwa, bo od tego jak będą udane zależała przyszłość całej rodziny. Najwcześniej rozpoczynały się 10 lipca. Przed tą datą zebrany był już rzepak, jest to ważne, gdyż najwcześniej sprzedany dawał pierwsze korzyści finansowe. - Ojciec mawiał, że na święto Marii Magdaleny - 22 lipca, kiedy w Wawrzeńczycach odbywał się odpust pszenica powinna być juz zwieziona z pól. A piętnastego sierpnia owies.

     Z początkiem żniw związany jest zwyczaj "wiązania" gospodarzy pola pękiem zboża. Pętane były ręce i nogi, dopiero za obietnicę wykupu zostawało się rozwiązanym. Z różnych atrakcji jakie pamiętam to oczywiście wypiek chleba i ubój świń oraz związane z tym wędzenie w wędzarni w ogrodzie
.

     Gotowe produkty przechowywano w spiżarni w domu. Produkty wymagające chłodu przechowywano w lodowni, tj. specjalnie przygotowanej piwnicy, gdzie zmagazynowany był lód przygotowany jeszcze w czasie zimy.

- Gdy zabrakło wędlin własnej produkcji zaopatrywaliśmy się u masarza w Wawrzeńczycach. Czasem też kupowaliśmy kiełbasę serdelową u pana Biernackiego w Nowym Brzesku. Kiełbasa ta był bardzo dobra, mój brat, który służył w wojsku we Lwowie prosił, by mu ją przesłać.

ZDARZENIA

     Pan Srzednicki bardzo żałuje, że nie udało mu się zapisać opowieści i wspomnień swojego ojca. Niektóre z nich przypomina, zaznaczając, że są one tylko częścią tego, co opowiadał.

Teren przygraniczny powodował, że częste były wizyty żandarmów zwanych "cwajnosami". Odbywały się one często w nocy, pod byle pozorem. Żandarmi carscy narzekali wprawdzie na ciężką służbę, ale patrzyli pilnie jakie wrażenie robiła ich wizyta i czy nie ma czegoś podejrzanego Witold Srzednicki pamiętał też czasy rewolucji w 1905 roku i pierwszy śpiew w Wawrzeńczycach "Boże, coś Polskę…". Przed mszą ówczesny proboszcz poprosił Kazimierza Srzednickiego, aby po zaintonowaniu przez niego pieśni podjął śpiew, a wówczas zgromadzeni w kościele będą ją śpiewać. Tak się też stało.

     Inne historie pan Srzednicki pamięta sam. Nie sposób ominąć postaci Teofila i Janiny Szańkowskich z Wierzbna. Pani Janina pochodziła ze starej rodziny Kollatorowiczów, herbu Pogoń. Wierzbno było ośrodkiem życia towarzyskiego, gdzie chętnie spotykali się ziemianie nie tylko na partyjkę brydża, ale aby też wymienić wiadomości na temat rolnictwa. Wierzbno było majątkiem hodowlanym, tutaj znajdowały się poletka doświadczalne ze zbożami. Pani Janina była pochłonięta swoja pasją, a wyniki swoich badań publikowała w prasie rolniczej.

     Jedna z rozrywek ówczesnych czasów była gra w brydża. Wysokimi umiejętnościami w tej dziedzinie odznaczał się Teofil Szańkowski. Na tym terenie pełnił on rolę "brydżysty profesora". Niewiele osób chętnie siadało z nim do gry, gdyż brał ją bardzo serio i robił swoim partnerom niemiłe przymówki za złe zagrania. Szańkowscy byli prawdziwymi mistrzami w gospodarowaniu i można się było od nich wiele nauczyć. W czasie wojny Wierzbno stało się schronieniem dla wielu osób.

młócenie zboża ustawianie brodła (po prawej) ok. 1930 roku (fot. zbiory autorki)
- Oryginałem był Władysław Szyc z Kowali. Miał on zmysł handlowy i przeczuwając wybuch wojny kupił wagon mydła, co przyniosło mu niezły zysk. Potrafił szybko ułożyć wierszyk na dany temat, pamiętam, że na moim ślubie wyrecytował "Dziś szczęśliwa twoja doba, bo to dzisiaj jest twój ślub. Więc ci życzę przyjacielu, jak najwięcej takich dób".

Jest wśród tych postaci jedna, którą trudno do dziś rozszyfrować. W czasie wojny na tym terenie pojawił się szef Korpusu Bezpieczeństwa AK o nazwisku Głowacki ps. ZEND. Był tak zakamuflowany, że trudno coś bliższego o nim powiedzieć, nawet jego adiutant niewiele znał tajemnic swego dowódcy. Natomiast Zend doskonale się orientował w sprawach konspiracyjnych na tym terenie. Przeżył nagonkę i po wojnie dał o sobie znać ze Szczecina. Kim był, nie wiadomo
- powiedział p. Czesław.

Istną plagą tamtych czasów były kradzieże, zwłaszcza koni. Trudniły się tym procederem specjalne szajki. Na terenie Tomaszowa mieszkał człowiek, która na co dzień zajmował się zwykłym rzemiosłem. Przebywał w więzieniu i wyniósł stamtąd znajomość gwary złodziejskiej. Jeszcze inna opowieść wiąże się z zaklinaczem szczurów.

Pewnego roku tak się rozmnożyły, że nie sposób ich było wytępić. Jednego dnia przyszedł do Tomaszowa człowiek, który podjął się likwidacji problemu. Człowiek ten poprosił o słoninę, coś z nią zrobił, kawałeczki umieścił ,w niektórych zakamarkach pomieszczeń i po otrzymaniu niewielkiego wynagrodzenia odszedł Od następnego dnia szczury przestały być problemem i nie pokazywały się przez szereg lat. Na czym polegała jego tajemnica, tego się nie dowiedzieliśmy.

Nie sposób pominąć też ludności żydowskiej. Znana mi była z Proszowic rodzina Herszlowiczów. W Tomaszowie właścicielem sklepu był Icek Grundbau. Udało mu się przeżyć okupację i spotkałem go później w Krakowie. Wyjechał do Izraela w latach pięćdziesiątych. Pamiętam z tamtych czasów Nowe Brzesko w sobotę i odświętnie ubranych Żydów.

Chcę też przypomnieć o zdarzeniu jakiego doznałem w gminie Wawrzeńczyce po śmierci mojego ojca. Był rok 1947, wtedy nasza warstwa była uważana za wrogów ludu. Ówczesny wójt podszedł do mnie pytając, gdzie będzie pochowany mój ojciec. Był on bowiem honorowym prezesem straży pożarnej i na wiadomość o jego śmierci strażacy postanowili, że zagrają mu ostatnie pożegnanie. Było to bardzo wzruszające. Miłe chwile przeżyłem również w zeszłym roku, gdy zostałem zaproszony na uroczystość poświęcenia odnowionej kapliczki ufundowanej przez moich przodków
.

WAWRZEŃCZYCE

Najbardziej związani byliśmy z Wawrzeńczycami. Tutaj przyjeżdżaliśmy do kościoła i tutaj znajdowały się nasze grobowce rodzinne. W krypcie pod kaplicą cmentarną znajdują się też grobowce rodziny Mieszkowskich i De Waldorff Kubiczków i Rożeckich z którymi jesteśmy spokrewnieni. Zapamiętałem tylko wiersz, który znajdował sie pierwotnie na płycie "Nie wszystko z życiem ludzi na tym świecie znika, gdyż zostają cnoty godne wiecznego pomnika". Na mszę jeździliśmy zawsze rano. Zajmowaliśmy ławki obok ołtarza, moja mama zawsze siadała po stronie prawej, my po lewej. (Kobiety zajmowały w prezbiterium stronę prawą, a mężczyźni lewą). Lubiłem Roraty, ta msza odprawiana rano miała swój urok. Zwykle jeździliśmy na nie saniami, ale zdarzyło mi się kilka razy iść na nie pieszo.

PROSZOWICE

Konieczność zajmowania się sprawami majątku powodowała, że pan Czesław odwiedzał też Proszowice. Zapamiętał sklep Seredinów, postać woźnego sądowego Piątka, doktora Zamełło, i oczywiście komornika sądowego Romualda Jodkę, ojca baloniarza. - Co to była za barwna postać, dzisiaj już takich typów nie ma. Umiał opowiadać różne ciekawe historyjki, śpiewać i grać na butelkach. Wysoki, postawny, z wąsem. Gdy wpadał w dobry nastrój opowieściom nie było końca. Pewnego dnia przyjechał do nas, akurat odbywało się w czworakach wesele na które Jodko się "przymówił". Okazał się wspaniałym wodzirejem, z butelek zrobił instrument muzyczny zestrajając je wodą, pałeczkami z drutu dał wspaniały koncert.

SZLACHECKIE FUMY

     Wśród ziemiaństwa można było spotkać różne postacie, z zaletami i wadami. Najlepiej się utrwalają oczywiście te negatywne, o których chętnie się opowiada różne dykteryjki. Robienie sobie różnych kawałów i żartów należało do dobrego tonu. Za zrobiony przez sąsiada kawał należało odpowiedzieć w ten sam sposób, ale tak go nagłośnić, by przez dłuższy czas był przedmiotem rozmowy wszystkich znajomych.

- To prawda - zgadza się pan Srzednicki - pamiętać należy również, że nie było na naszym terenie zbyt wielu rozrywek, a ochota do ubarwienia nudnego i monotonnego życia tak. Byli oczywiście różni dziwacy o zachowaniu, których opowiadało się notorycznie, ale i w zwykłym domu tez zdarzały się różne fantazje.

Przykładem niech będzie zachowania braci Srzednickich z linii karwińskiej. Ścisław i jego brat Bronisław mieli rożne pomysły. W Karwinie jako rezydentka mieszkała ich krewna, miała ona swojego ulubionego pieska, który zdechł. Pochowała go pod drzewem i zawsze przychodziła na to miejsce czule wspominając ulubieńca. Podpatrzyli to bracia, jeden wspiął się na drzewo i ukrył w koronie liści. Gdy staruszka przyszła i zaczęła przemawiać zawył przeciągle. Ciotka zaniemówiła, sądząc, że to piesek odezwał się zza grobu. Historia w końcu się wydała z bardzo przykrymi skutkami dla delikwenta.

Innym razem nauczyli oswojona srokę niecenzuralnych wyrazów. Opowieści o wyczynach braci można by było przytoczyć jeszcze więcej. Należy jednak dodać, że Ścisław Srzednicki brał udział w powstaniu styczniowym, a jego grób znajduje się na cmentarzu w Dobranowicach
.

Pan Srzednicki kończy swoją opowieść. Obiecał jednak, że do rozmowy o przeszłości przygotuje kolejną partię materiału.

Opracowała: Bożena Kłos   



idź do góry powrót


 warto pomyśleć?  
Nie da się zobaczyć mózgu człowieka, ale widać kiedy go brakuje.
(internet)
kwiecień  25  czwartek
kwiecień  26  piątek
[9.30-13.30]   (Skalbmierz)
8. Akcja Honorowego Krwiodawstwa "Krew darem życia 2024"
[12.00]   (Piotrkowice Małe)
Dzień Integracji Pokoleń w Zesple Szkół im. E. Godlewskiego
kwiecień  27  sobota
kwiecień  28  niedziela
[17.00]   (Proszowice)
spektakl komediowy Żona do adopcji
[17.00]   (Kraków)
koncert orkiestry dętej "Sygnał" z Biórkowa Wielkiego "na Szklanych Domach"
DŁUGOTERMINOWE:


PRZYJACIELE  Internetowego Kuriera Proszowskiego
strona redakcyjna
regulamin serwisu
zespół IKP
dziennikarstwo obywatelskie
legitymacje prasowe
wiadomości redakcyjne
logotypy
patronat medialny
archiwum
reklama w IKP
szczegóły
ceny
przyjaciele
copyright © 2016-... Internetowy Kurier Proszowski; 2001-2016 Internetowy Kurier Proszowicki
Nr rejestru prasowego 47/01; Sąd Okręgowy w Krakowie 28 maja 2001
Nr rejestru prasowego 253/16; Sąd Okręgowy w Krakowie 22 listopada 2016

KONTAKT Z REDAKCJĄ
KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ         KONTAKT Z REDAKCJĄ