Pacyfikacja Łyszkowic (cz.V)

30-01-2014

Zapraszamy do lektury części piątej: WSPOMNIENIA - REPORTAŻE - WYWIADY

Redakcja IKP   

Pomnik poświęcony Ofiarom terroru hitlerowskiego, masowo rozstrzelanych w dniu 28 stycznia 1944 r. 28 niewinnych, młodych mężczyzn.
(fot. Zbigniew Pałetko)

WSPOMNIENIA - REPORTAŻE - WYWIADY

okładka książki z 2003 roku
(fot. Zbigniew Pałetko)

1. Aresztowanie Jana Skrzydleckiego.

     Jan Skrzydlewski, zamieszkały w Łyszkowicach, w tym czasie, kiedy wojsko niemieckie otoczyło kordonem Łyszkowice, przebywał w domu. W dniu napadu na pociąg pełnił wartę nocną wraz z innymi kolegami. Jego siostra Weronika Kokosińska z domu Skrzydlewska zwróciła się do niego z prośbą, aby się skrył, ponieważ Niemcy mogą go aresztować [32, S/52,kart.38]. Jan Skrzydlewski odpowiedział: "Nie będę się ukrywał, albowiem nie mam nic na sumieniu, dlaczego Niemcy mieliby mnie aresztować". Po tych słowach do mieszkania Skrzydlewskich weszło kilku Niemców, i jeden z nich powiedział do Jana Skrzydlewskiego "Komm". Jan opuścił dom wraz z Niemcami. Opuścił dom na zawsze. Został zastrzelony dwoma strzałami z broni palnej. Oba strzały oddane były z tyłu w głowę. W głowie były dwie dziury po kulach, z których wypływał mózg. Taki widok zobaczyła jego siostra Weronika, która przybiegła na łąką po odejściu Niemców.

2. Lekarskie "banki" na plecach ratują Zdzisława Jakuba Bujaka od rozstrzelania.

     Zdzisław Jakub Bujak, s. Stanisława, zamieszkały w Łyszkowicach, w tym dniu, kiedy Niemcy otoczyli kordonem miejscowość Łyszkowice był chory. Z chwilą przyjścia do jego domu żołnierzy niemieckich leżał w łóżku. Jego brat cioteczny Stanisław Ząbek również leżał w łóżku. Niemiec podszedł do nich i powiedział "Komm". Wówczas Zdzisław Bujak pokazał plecy, na których widoczne były ślady niedawno stawianych baniek lekarskich. Niemiec pozostawił go w spokoju. Ząbkowi rozkazał ubrać się i iść razem z nim. Ząbek poszedł z Niemcem. Nie wrócił. Został zastrzelony wraz z innymi kolegami.

     Stanisław Ząbek pochodził z Sosnowca. Przyjechał do swojego wujka Stanisława Bujaka. Opuścił Sosnowiec z przekonaniem, że tu w Łyszkowicach będzie mógł żyć spokojnie i bezpiecznie.

     Stanisław Bujak, kiedy Łyszkowice były już otoczone wojskiem niemieckim, powracał do domu z bańką po oddaniu mleka. Niemcy zabrali go z domu. Podczas segregacji do czterdziestki został zwolniony jako gospodarz. Stanisław Bujak miał jak najgorsze myśli o losie swojego siostrzeńca Stanisława Ząbka. Przeczuwał ze może zginąć. Kiedy powrócił do domu to z rozpaczy chodził po podwórku, od domu do stodoły, nie mogąc się uspokoić.

3. Wspomnienia o pacyfikacji Heleny Czyż z d. Mazurek.

     W dniu 28 stycznia 1944 roku do domu Heleny Czyż, rano o godzinie 7-ej wszedł Niemiec [32, S/52]. Ubrany był w mundur wojskowy i płaszcz. Koloru umundurowania i płaszcza Helena nie pamięta. Wspomina, że: "Niemiec ten mówił dobrze po polsku. Na pewno był Ślązakiem. Prosił, aby ugotować mu mleka. Wychodząc z domu powiedział, że za chwilę przyjdzie to się napije. Powrócił z powrotem po około godzinie. Pijąc mleko mówił, że we wsi z domów zabierają wszystkich mężczyzn. "Tu do was już nie przyjdą. Powiedziałem im ze tu już byłem i nie ma żadnego mężczyzny". Tak mówił Niemiec, który po wypiciu mleka podziękował i wyszedł z domu. Stał dalej na drodze, gdzie widocznie polecono mu pełnić służbę.

     Na szczególna uwagę zasługuje fakt, że w tym czasie w domu było czterech braci Heleny. On ich nie widział. Informacja przekazana Niemcom przez Ślązaka była w pewnym stopniu prawdziwa. Nie kontrolowano pomieszczeń gospodarskich Heleny Czyż, czy gdzieś nie ukrywają się mężczyźni.

     Helena Czyż wspomina, "(...) najmłodszy z braci o imieniu Stefan, poszedł na pole za stodołę zobaczyć, co się dzieje we wsi. Wrócił po pewnym czasie do domu i powiedział, że widział pod Janem Przewoźniakiem zgromadzonych kilkunastu mężczyzn". Stefan zdecydował się, że pójdzie zobaczyć, co takiego się tam dzieje. Wyszedł z domu - już nie wrócił. Został zastrzelony na łące leżąc twarzą do ziemi.

4. Kierownik Szkoły Powszechnej w Koniuszy powiadamia dzieci o zbrodni w niemieckiej w Łyszkowicach.

     Dzieci z miejscowości Łyszkowice uczęszczały do Szkoły Powszechnej w Koniuszy. O tragedii wiadomość do szkoły dotarła około godziny 11.

     Według Stefana Oleśińskiego, który w tym czasie miał 11 lat, o zbrodni dowiedział się w szkole w Koniuszy od kierownika szkoły [32]. "O godzinie 11.30 do klasy przyszedł kierownik Władysław Widlak i powiedział, że możemy iść do domu, ponieważ Niemcy aresztowali naszych ojców i braci" - tak wspomina Stefan Oleśiński [32, S/52]. Idąc ze szkoły przez Łyszkowice słyszał strzały oraz zobaczył dużą ilość żołnierzy niemieckich. Po przyjściu do domu dowiedział się od matki, że Niemcy aresztowali dwóch jego braci, Stanisława i Antoniego. Ojciec Stefana udał się za synami na łąkę - również aresztowali go. Podczas segregacji Stefan został zwolniony do domu. Stanisława i Antoniego Niemcy rozstrzelali.

     Część dzieci, kiedy dowiedziała się w szkole o zbrodni, jakiej dopuścili się Niemcy bała się iść do domu. W szkole na Koniuszy uczył nauczyciel Puz, który należał do partyzantki. Z chwilą dotarcia wiadomość do szkoły, opuścił budynek szkolny, udając się prawdopodobnie do lasu koniuskiego, w którym znajdowała się leśniczówka.

     Dzieci, które przybiegły ze szkoły na miejsce tragedii opisały to zdarzenie jako: "(...) niesamowity widok. Strażacy kopali dół. Obok kopanego dołu leżeli mężczyźni twarzami do ziemi (...)".

     Widok zastrzelonych 28 mężczyzn był również dla Stefana Olesińskiego wstrząsający. Wraz ze swoją matka odnalazł ciało brata Stanisława. Po przyglądnięciu, zobaczył na jego głowie ranę pochodzącą od kuli z broni palnej. Kula, która przeszyła głowę ustrzeliła mu trzy palce. Wszyscy leżący mężczyźni mieli polecenie od żandarmów położenia głowy na dłoniach. Po odnalezieniu zwłok drugiego brata - Antoniego - Stefan stwierdził, że został on zastrzelony dwoma kulami, oddanymi z broni palnej. Jedna kula przeszyła czaszkę a druga klatkę piersiową.

5. Opowiadał Stefan Wilk.

     Wydarzenia z dnia 28 stycznia bardzo szczegółowo opisał Stefan Wilk zamieszkały w Łyszkowicach [32, S/52].

"O godzinie 7 rano 28 stycznia 1944 roku do naszego domu położonego we wsi Łyszkowice weszło dwóch Niemców. Jeden z nich polecił mi oraz mojemu bratu Józefowi opuścić dom. Po wyprowadzeniu nas z domu zaprowadzeni zostaliśmy na pole, na którym rosła koniczyna. Po przyjściu otrzymaliśmy polecenie położenia się twarzami do ziemi. Leżeliśmy tak na ziemi około 3 godzin. Wraz z nami leżało szereg mężczyzn, których w tym czasie doprowadzali Niemcy. Po pewnym czasie polecono nam wstać, ustawić się w czwórki, wziąć się pod ręce i iść w kierunku torów. Po dojściu do torów kolejki wąskotorowej zatrzymano nas i jeden Niemiec mówiący po Polski zwrócił się do nas z poleceniem przyznania się do napadu na pociąg przewożący spirytus. Ponadto żądano od nas oddanie broni, ewentualnie wydania tych wszystkich osób, którzy broń posiadają. Ponieważ nikt z nas broni nie posiadał, jak również nie dokonał napadu na pociąg, a nadto nie posiadaliśmy na tą okoliczność żadnych wiadomości, dlatego też na pytanie Niemca nie udzielono żadnej odpowiedzi. Niemiec oświadczył, że skoro nie chcecie mówić, wobec czego przeprowadzi egzekucję. Przystąpili do segregacji przyprowadzonych mężczyzn, których było około 150. Z tej liczby początkowo wysegregowało 40 osób. Pozostałym polecono wracać do domu. W pewnym momencie Niemcy przeprowadzili ponowną segregację i zatrzymali 28 osób. Zwolnionym polecono iść do domu, między innymi i mnie. Idąc do domu słyszałem strzały. Leżeli twarzą do ziemi. Niemcy pochodzili do leżących i strzałami w tył głowy pozbawiali ich życia. Nie byli to "Wermachtowcy", bo bym ich rozpoznał".

6. Wspomnienia Zenona Przykowskiego.

"Wyznaczony byłem do 28, których los był niewiadomy. Mogli nas rozstrzelać, mogli wywieź do Niemiec na roboty. Wiedziałem, że będzie źle". Zacznijmy od początku. Zenon Przykowski ur. 1929 r., zamieszkały w Posądzy wspominał:

Tragicznego dnia, 28 stycznia 1944 roku miałem 15 lat. Do naszego domu w Łyszkowicach w czesnym rankiem weszło 2 Niemców. W mieszkaniu byłem razem ze szwagrem Józefem Zastawnym i ojcem Michałem, który leżał w łóżku. Ojca pozostawili w spokoju, miał chorą nogę. Mnie i szwagra Józefa zabrali Niemcy. Wychodząc z domu chciałem z wieszaka wziąć kurtkę, wtedy Niemiec popchnął mnie kolbą karabinu. Jeden z Niemców zaprowadził nas na pole Jana Przewoźniaka i tam polecono nam położyć się na ziemi. Razem wszystkich leżało nas na zimnej ziemi około 25 mężczyzn. Około godziny 11 przeprowadzili nas Niemcy pod konwojem, z karabinami gotowymi do strzału na miejsce, gdzie dokonany był napad na pociąg 25 stycznia.

Przeprowadzali selekcję. Starszych i żonatych zwalniali do domu. Najpierw znaleźliśmy się w czterdziestce. Kiedy dowódca zadecydował, o wybraniu 28 mężczyzn, wybrani zostaliśmy z Józefem Zastawnym do tej właśnie grupy. Wyczuwałem, że będzie źle. W pewnym momencie ja i Zastawny Józef przeszliśmy do grupy starszych mężczyzn, która miała być zwolniona do domu. Dwóch Niemców zaczęło liczyć. Do 28 brakowało 2. W tedy jeden z Niemców dobrał skraja stojących z grupy zwolnionych do domu Jana Skrzydlewskiego i Wiktora Wilka - zostali rozstrzelani".
Dwaj starsi bracia Zenona Przykowskiego w tym czasie, jak Niemcy chodzili po domach i aresztowali mężczyzn, przebywali ukryci w stajni. Kiedy zabrali z domu 2 mężczyzn, to nie szukali już więcej.

Opracował: Zbigniew Pałetko   


Opracowano na podstawie ksiązki: Autor: Zbigniew Pałetko; ISBN 978-83-916634-4-2, Wydanie I, Radziemice 2003r. stron 137; format: 20 x 14,5 cm; okładka miękka.

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/info/prossoviana/online/paletko_pacyfikacja/20140130lyszkowice05/art.php