Moje wspomnienia dzieciństwa cz. I - odcinek 9

Proszowice 7 września 1939, ulica Królewska na odcinku między Rynkiem, a ul. Racławicką, zdjęcie ze zbiorów Wojciecha Nowińskiego [fragment]
(fot. zbiory IKP)

Proszowice, 25-02-2020

odcinek 9
Rozdział XIV. Najbezpieczniej jest wśród umarłych

     Noc zapowiadała się podobna do poprzedniej. Nikt nie szukał wygody. Po takim męczącym dniu, każdy chciał byle gdzie usnąć i zapomnieć, o głodzie i pragnieniu. Zapasy, które dostali po drodze od dobrych ludzi, dawno się skończyły. Może kiedyś po wyjechaniu z tych lasów, dotrą do jakiś zabudowań i tam będą mogli coś zjeść. Sen najlepszym przyjacielem w takich przypadkach zmorzył wszystkich, pozwalając zapomnieć o wszystkich przeżyciach.

     W nocy żołnierze znikli. Pewnie poszli w lasy szukać swoich jednostek. Noc przeszła jak jedna chwila. Ewę obudził chłód poranka, ćwierkanie ptaszków wśród gałęzi drzew. Od czasu do czasu na nos spadała kropelka rosy. Przeciągnęła się, wyciągnęła ręce w górę, za siebie i chwyciła w ręce coś dziwnego, jakiś słupek. Zdziwiona, odwróciła się szybko.

w gościnie u zmarłych, kolejna spokojna noc gdzieś na wschodnich rubieżach
(źródło: polskaniezwykla.pl)

     Spostrzegła nad sobą szeroko rozpostarte ramiona krzyża, który zdawał się czuwać nad bezpiecznym snem dzieci. Zerwała się szybko, popatrzyła w koło i zrozumiała, że spali na cmentarzu. Poduszka dzieci oparta była o grób, spały na kocu i przykryte były pierzyną. Pozostali ludzie spali między grobami, pookrywani kocami. Ewa obudziła matkę i zapytała to myśmy spali na cmentarzu? Matka odpowiedziała tak, bo tu jest najbezpieczniej, a i ludzie musieli kiedyś wyspać się normalnie, po tylu nocach spania na siedząco. Konie też musiały wypocząć, aby nas mogły dalej wieź. Umarłych nie ma co się bać, umarli nie robią krzywdy, to tylko ludzie żywi robią sobie krzywdę nawzajem.

     I rzeczywiście, w tych dniach tylko umarli mogli udzielić bezpiecznego schronienia. Ale skąd myśmy się tu znalazły? Spałyście tak twardo, że nie czułyście, jak z wozów przenosiliśmy was na cmentarz. Ewa, która bała się dotąd iść wieczorem koło cmentarza, od tej chwili przestała się bać cmentarza do tego stopnia, że kiedy za parę lat przyszło jej iść nocą przez cmentarz, nie bała się.

     Starsi postanowili iść na poszukiwanie jakiś domów i jedzenia, bo jeśli był cmentarz, to i musiała być blisko wioska. Po jakimś czasie ojciec przyniósł pod pachą bochen chleba i ogromny dzban gliniany, w którym była śmietana.

     Wyjechali z cmentarza i po drodze jadąc jedli śniadanie. Pogryzali chlebem i popijali śmietaną. Dzban kamienny był duży i ciężki. Dzieci ledwo go mogły udźwignąć Furmanka trzęsła się na nierównej drodze i dlatego jeden łyk był wypity, a drugi wylewał się po sukience. Ale komu tam zależało na czystości sukienki. One już dawno nie miały koloru. Wytarzane w lesie na mchach, posypywane ziemią, były koloru ziemi. Nie można było nigdzie rozbierać się i zmieniać ubrania. Gdyby w tym czasie nastąpił nalot przedstawmy sobie taki widok; biegnących nagusów, tak mężczyzn, jak i kobiet i dzieci i kryjących się pod krzakami lub w lesie.

     Jechali polnymi drogami. Okolica była spokojniejsza. Wioski niewielkie, oddalone od wielkich miast. Wiadomości nie docierały tu tak szybko. Z mijanych wiosek, z domów wychodzili ludzie ciekawi wiadomości z dalekiego świata. Zatrzymali się w końcu, widząc, że coraz więcej ludzi wychodzi na drogę. Widocznie czuli się bezpiecznie. Pewnie dotąd samoloty tu nie dotarły, nie zdążyli poznać okropności wojny. Gromadki ludzi, zwłaszcza młodych chłopców otoczyły przybyłych. Dzieci zeszły z wozów, usiadły na trawie i przysłuchiwały się rozmowie starszych. Dopytywali się, dlaczego uciekają i dokąd jadą. Pytali, czy to prawda, że wojska polskie rozbite i nie ma kto bronić Polski. Przecież my od dawna czekamy na mobilizację. Chcemy iść i bronić Polski, ale nas nikt nie wzywa. Chcemy iść, ale nie wiemy, gdzie są jakie jednostki.

     Pocztowcy sami nie wiedzieli, co na to odpowiedzieć, sami nie rozumieli tej wojny. Mogli tylko tłumaczyć, że Polska nie ma broni, a nawet karabinów brakuje. Niemcy mają silną armię, czołgi, artylerię, samoloty. Polska nie była przygotowana do wojny.

Rozdział XV. Kolacja we dworze

     Ewa i Lucia siedziały na trawie, na małym wzgórku, obok drogi, przysłuchiwały się rozmowie i obserwowały otoczenie. W pewnym oddaleniu od drogi, przy której stały wozy pocztowców, spostrzegła wielką, żelazną bramę, która prowadziła w szeroką aleję obsadzoną wysokimi, rozłożystymi drzewami. W głębi widoczny był duży dwór, kiedyś biały, obecnie nieco z nalotem szarości, z gankiem podtrzymywanym niczym w świątyni kolumnami.

stary dworek na kresach
(źródło: fototapeta.art.pl)

     Dziewczynki zainteresowaniem obserwowały bramę. W pewnej chwili się otworzyła, a w niej ukazały się dwie postacie kobiece. Postacie te były dla dziewczynek jakby wyjęte z bajki. Były to panie szlachcianki, właścicielki pałacu. Najbardziej zadziwiające były stroje. Takich strojów nikt już dziś nie nosił. Takie stroje widziały dziewczynki na ilustracjach bajek, lub starych fotografiach. Trudno opisać taki strój. Góra była bardzo dopasowana, z bardzo bufiastymi rękawami. Całość była przybrana koronkami, falbankami. Dół stanowił wielką krynolinę, która utrudniała przejście przez bramę. Trudno było rozpoznać kolory. Były wyblakłe i zszarzałe od starości.

     Można się było domyśleć, że dwór nie jest bogaty i tak jak zamek popada w ruinę. Panie podeszły do wozów i były już zorientowane, kogo mają przed sobą. Po krótkiej rozmowie poprosiły pocztowców i ich rodziny na kolację do dworu. W pierwszej chwili pocztowcy byli nieco skonsternowani, bo jak pokazać się w takich brudnych ubraniach na pokojach dworskich. Spostrzegły to panie i oznajmiły, że nie są niczym zdziwione, gdyż są dobrze zorientowane w sytuacji, bo słuchają radia, które jeszcze działało.

     Poszli więc wszyscy do dworu. Pierwszą czynnością było zmyć ze siebie wielodniowy brud. O przebieraniu się znów nie było mowy, zabrałoby to zbyt wiele czasu, a kolacja już była gotowa. Poprowadzone ich przez ogromne sale do jadalni. Ewa, jak i pozostali pierwszy raz byli we dworze. Rozglądali się ciekawie wokoło. Jadalnię zdobiły bardzo stare meble. Na ścianach obitych kurdybanem trudno było rozróżnić wzory i kolory. Na środku jadalni stał bardzo duży i długi stół. Ale najdziwniejsze były stołki. Gdy Ewa siadła na stołku i spojrzała do góry, przechyliła głowę w tył, zobaczyła nad sobą, wysoko w górze oparcie zakończone u szczytu pięknymi rzeźbami.

     Po chwili do jadalni wszedł lokaj w liberii. Niósł na tacy posiłek. Ewa spodziewała się, że w takim dworze dostaną jakieś wykwintne potrawy, których nigdy nie jadła. Za chwilę stół był zastawiony. I co było na stole? Kluski na mleku i ziemniaki polane tłuszczem z cebulką. W pierwszej chwili Ewa nie miała ochoty zabierać się do jedzenia, bo nie lubiła ziemniaków. Ze spuszczoną głową popatrzyła na wszystkich. Zaproszeni na kolację bez słowa zajadali, co im dano, to też i ona po krótkim namyśle zabrała się do jedzenia.

komunikaty o sytuacji na froncie polsko-niemieckim ze starego radia w dworze
(źródło: historiaradia.neostrada.pl)
     Podczas kolacji rozmowa toczyła się wokół wojny i przygód podczas ucieczki. W radiu, które było w jadalni podawali akurat komunikat.

     Wszyscy w ciszy słuchali wiadomości. Usłyszeli, że Warszawa jeszcze się broni, że Warszawa się nie podda. Były to słowa prezydenta Warszawy Starzyńskiego. Słuchacze z radością uwierzyli, że Polska się nie podda. Zadowoleni i pełni nadziei podziękowali za kolację, pożegnali się i postanowili jechać dalej.

     Jechali wolno, nie spieszyli się. Uważali, że tu nic im nie zagraża. Kierowali się w stronę lasów Janowskich. Planowali po drodze zdobyć trochę żywności i wody i urządzić sobie dłuższy wypoczynek w nieprzebytych lasach Janowskich. Po za tym, gdyby konie nie wypoczęły przez parę dni, nie pójdą dalej, padną.

     Rano jechali już lasem i w bezpiecznej ciszy leśnej zatrzymali się na popas i dłuższy postój. Porozchodzili się po lesie, aby rozprostować nogi i pospacerować. W pewnym momencie ujrzeli wychylającą się z za drzew garstkę żołnierzy z paroma końmi. Po ich ruchach można było zauważyć, że są bardzo zmęczeni. Praktycznie byli bezbronni, tylko niektórzy z nich nieśli, a właściwie wlekli za sobą karabiny.

żołnierze z rozbitego polskiego oddziału szukający walczących jednostek
(źródło: grafik.rp.pl)

     Widać na nich było skutki wcześniejszych walk w postaci zakrwawionych bandaży na rękach, głowach. Na czele tego spieszonego prawdopodobnie oddziału kawalerii konnej szedł w hełmie na głowie podoficer. Mimo tego widocznego wyczerpania, żołnierze starali się trzymać w grupie. Był w tym obrazie ogromny tragizm przeżyć każdego z tych doświadczonych wojną młodych ludzi.

Rozdział XVI. Ucieczka przed frontem w krainę lessową

     Żołnierze i pocztowcy zbliżyli się do siebie. Po krótkiej rozmowie uzgodnili, że zamienią im zmęczone konie na wypoczęte, dobrze utrzymane ze stadniny w Janowie Lubelskim. Front się zbliża i Niemcy wkroczą do Janowa, a szkoda oddać im stadninę. Kto mógł, to je powyprowadzał. Wkrótce słowa żołnierzy się sprawdziły.

     Spoczywali spokojnie, zadowoleni z zamiany, ale już w oddali usłyszeli warkot nadlatującej eskadry bombowców. Poukrywali konie i siebie pod gęstymi drzewami i czekali, co będzie dalej. Bombowce przeleciały, ale po chwili wybuchy bomb spowodowały ściskanie serca i wewnętrzne dygotanie. Kto tego nie przeżył sam, nie jest w stanie tego żadnymi słowami wyrazić, ani też żaden film nie odda tego uczucia przeżywanego w danej chwili. Ojciec tylko powiedział, to jest Janów Lubelski.

desant niemieckich skoczków spadochronowych - często stosowana taktyka armii niemieckiej
(źródło: de.wikipedia.org)

     Kiedy to się skończy, musimy szybko uciekać na północ, bo już wiemy, że Niemcy mają tak ustalone, że najpierw przygotowują teren, bombardując, potem spuszczają desant i zajmują szybko przygotowane miejsce. Po bombardowaniu musimy szybko wyjechać z lasów i zdążyć przed Niemcami.

     I znów uciekali, ile koń wyskoczy, mogli tego dokonać, bo konie były wypoczęte, silne. Wyjechali z lasów i bocznymi drogami na skróty wjechali w nową ciekawą, piękną krainę. Przed oczami rozciągała się ogromną równina, usiana małymi laskami. Poprzecinana pięknymi, głębokimi parowami. Za nimi rozciągała się pola uprawne. Droga polna, którą jechali, stopniowo zagłębiała się w głęboki parów. Nad parowem z obu stron zwisały gałęzie młodych drzewek i krzewów gęsto rosnących. Splątana gąszcz tworzyła nad głowami zielony baldachim. Dawała cień i miły chłód. Czuli się tu całkiem bezpiecznie.

głęboki lessowy wąwóz - osłona z góry przed lotnikami
(źródło: kraina.org.pl)

     Okolica była słabo zamieszkana, oddalona od większych miast, więc i dla Niemców nie stanowiła żadnego celu, do bombardowania samej ziemi, bez żadnych, ważnych obiektów. Wyjeżdżając z jednego jaru, po jakimś czasie zagłębiali się w następny, który całkowicie ich krył przed oczami lotników, na wypadek przelotu eskadry nad tą okolicą.

     Pewność większego bezpieczeństwa dawało i to, że jechały teraz tylko cztery wozy pocztowe. Wyjeżdżając z Kraśnika na polne drogi, odłączyli się od wielkiej kolumny uciekinierów z różnych powodów. Między innymi ważne było i to, że przy takiej ilości uciekinierów trudno było zdobyć żywność. Wjeżdżając do głębokich parowów, jechali wąskimi dróżkami otoczonymi wysokimi brzegami. Jazda była łatwa, konie prawie same szły. W pewnym momencie Ewa powiedziała do woźnicy, aby dał jej lejce, to teraz ona poprowadzi konie. Od pewnego czasu Ewa siedziała codziennie na przednim siedzeniu i obserwowała, jak furman prowadzi konie. To jej się tak spodobało, że postanowiła sama popróbować tego.

ciąg dalszy spokojnej i w miarę bezpiecznej jazdy głębokim, zielonym jarem
(źródło: junior.bialystok.pl)
     Furman się zgodził. Ewa wzięła lejce do rąk i bardzo szczęśliwa prowadziła konie, pociągając lekko to lewą, to prawą lejcą. Konie posłusznie szły równo. Ale oprócz prowadzenia Ewa musiała również obserwować każdy krzaczek, każdy kwiatek i całą okolicę. Jeden moment nieuwagi, Ewa pociągnęła lewą lejcę, a koń posłusznie zaczął wspinać się na miedzę. Wóz zaczął się przechylać. Wszyscy krzyknęli, a furman szybko chwycił lejce i wyprostował wóz. Tak skończyło się powożenie Ewy.

     Okolica stawała się coraz ciekawsza. Z daleka już zauważyli jakieś wysokie ściany obrośnięte zielenią. Czym bliżej podjeżdżali do nich, tym większe było zdziwienie. Były to wysokie rusztowania, a po nich pięły się jakieś rośliny. Dzieci z wielkim zdziwieniem obserwowały te dziwne rośliny obwieszone gęsto małymi zielonymi szyszkami. Pierwszy raz zobaczyły te rośliny, bo w ich okolicach ich nie uprawiano. Były to bowiem pola rosnącego chmielu. Wozy przystanęły. Wszyscy z ciekawością obserwowali rosnący chmiel, bo i niektórzy starsi nie widzieli nigdy rosnącego chmielu. Zerwali nawet kilka szyszek, aby z bliska zapoznać się z tą rośliną, Po krótkim wykładzie ojca dowiedzieli się, że służą one do wyrobu piwa.

plantacja chmielu - produktu do wyrobu piwa
(źródło: kalendarzrolnikow.pl)

     Wkrótce do pocztowców obserwujących chmiel dołączyli mieszkańcy wioski, poznając po mundurach, że to byli pocztowcy. Wywiązała się dyskusja na temat wojny. Kobiety i dzieci stały z boku i przysłuchiwały się rozmowie. Na każdej twarzy malowała się obawa i smutek.

     Rozmowę przerwał terkocący warkot nadlatującego samolotu. Po warkocie poznali, że to polski samolot. Leciał tak nisko, że mogli zobaczyć na skrzydłach biało-czerwoną szachownicę. Zdziwieni, unieśli głowy do góry i krzycząc radośnie wymachiwali rękoma. Jeden drugiego dopytywał, co tu robi polski samolot, dokąd leci i jak mógł się przedostać przez obszary zajęte przez Niemców. Samolot leciał w kierunku południowo-wschodnim.

samotny polski samolot wojskowy "Karaś" PZL 23
(źródło: histografy.pl)

     To już dało wiele do myślenia obserwującym. To ucieczka! To ucieczka! Wykrzykiwali wszyscy. To pewno nasz rząd robi sobie wycieczkę do Rumunii. No to jesteśmy bez rządu. Jeden z pocztowców odezwał się, to niemożliwe, dopiero wczoraj słyszeliśmy komunikat, że Polska się nie podda. Warszawa jeszcze się broni. A wojsko co? Na pewno będzie się bronić. Przecież to jest honor polskich żołnierzy, walczyć do ostatniej kropli krwi, i paść na polu walki.

     Tak to smętnie dumali Polacy. Bez nadziei, bez rządu, tacy opuszczeni. I cóż im zostało, tylko jechać dalej, przed siebie, bo za sobą mieli Niemców. Na drugi dzień dowiedzieli się, że rząd uciekł wcześniej, a tym samolotem odleciał marszałek Polski Rydz-Śmigły. Że wojna z Niemcami wybuchnie, to było do przewidzenia. Słuchali przecież radia, wiedzieli, że Niemcy zajmują kolejne państwa w Europie. Pocztowcy pierwsi otrzymywali ważne wiadomości, a ich rodziny żyjąc w tym środowisku, były dobrze uświadomione w tej sytuacji.

     Ewa przypomniała sobie, jak pewnego dnia ojciec wrócił z poczty i powiedział będzie wojna. Słysząc te słowa Ewa rozpłakała się i powiedziała, przecież nas wszystkich zabiją. Ojciec odpowiedział, byłem na wojnie, walczyłem przy Piłsudskim i nie zabili mnie, wróciłem. Tak, tylko nikt nie wyobrażał sobie, jaka to będzie wojna. Że nie trzeba wcale iść na front, aby zginąć. Niemcy posuwali się od południa. Wolna droga była tylko na północ. Jechali nocą. Dojechali do Lublina, który był już po bombardowaniach.

widok części zbombardowanego przez niemieckie lotnictwo Centrum Lublina 9 września 1939 r., materiał archiwalny UM Lublin. Autor art. "Lublin we wrześniu 1939 r. Wspomnienie ofiar bombardowania miasta" Piotr Nowak
(źródło: kurierlubelski.pl)

     Przejechali szybko obok gdzieniegdzie dopalających się domów. Na drodze jeden chaos, popłoch, bezład. Wszyscy jeździli w koło, w rożnych kierunkach. Teraz kierowali się na południowy wschód. Ludzie pomęczeni długo dniową jazdą przystawali po wsiach ciągnących się wzdłuż drogi. Obojętni już na wszystko, wchodzili do domów, aby coś zjeść.

     Rodzina Ewy weszła do chaty i ojciec poprosił gospodynię, aby ugotowała rosołu na kurze. Gospodyni zgodziła się. Podała na stół rosół z ziemniakami. Dzieci zdziwione patrzyły na ten rosół, bo nigdy nie jadły rosołu z ziemniakami. W pierwszej chwili nie chciały tego jeść. Jednak rodzice zmusili je do zjedzenia, aby się choć trochę posiliły. Po obiedzie powychodzili do ogrodu, aby trochę wypocząć.

odpoczynek wojska i cywilów na postoju we wrześniu
(źródło: dziennikpolski24.pl)

     Droga i domy poobstawiane były rożnego rodzaju pojazdami. Ludzie włóczyli się swobodnie we wszystkich kierunkach, jak na wielkim biwaku. Gwar setki ludzi zagłuszył warkot szybko nadlatujących samolotów. Nie było czasu na namyślanie się, w którą stronę uciekać. Ludzie uciekali, gdzie było to możliwe.

     Ewa pobiegła przed siebie w pole, które rozciągało się za domem. Padła na rolę i szybko posypała się ziemią, razem z głową. Leżała, trzymając osłoniętą rękami głowę. Wkoło padały bomby, rozpryskując ziemie wysokimi fontannami. Bała się tylko, aby ją nie zranił jakiś padający odłamek, bo jeśli ją zabije, to już nic nie będzie czuć. Po długim bombardowaniu była żywa. Podniosła się, otrzepała ziemię i wracała wolno do domu. Powoli i inni wracali ze swoich kryjówek w czasie bombardowania. Zaczęło się ściemniać. Był czas do odjazdu. Przewodnicy napędzali do szybkiego wsiadania na wozy.

kolejne nagłe bombardowanie odpoczywających uciekinierów
(źródło: dzieje.pl)

     Z ich wozów byli wszyscy, oprócz ojca. Ojciec nie wrócił. Gotowi do odjazdu siedzieli na wozach. Rodzina Ewy rozpaczała, płakała, nie chciała odjeżdżać bez ojca. Inni im współczuli, i czekali, ale byli pewni, że zginął i leży gdzieś w polu. Nie sposób było szukać po polach, bo było już ciemno, pola były rozległe i nie wiadomo było, w jakim kierunku, kto uciekał, bo nikt nie patrzył na drugiego w tamtym momencie. Zrozpaczeni czekali dalej. Nagle Ewa zauważyła, że z ciemności wynurza się jakaś postać. Rozpoznała, że to był jej ojciec. Z radosnym krzykiem rzucili się wszyscy ku ojcowi, płacząc i śmiejąc się, ściskali go i zdziwieni wypytywali, gdzie był dotąd, co się z nim działo. Ojciec nie wiedząc o naszym przerażeniu zaczął spokojnie opowiadać, co się wydarzyło.

     Kiedy zaczęło się bombardowanie, uciekł w kartoflisko i położył się. Nie wiedział, czy ze strachu, czy ze zmęczenia usnął. Nie wiedział, co się dalej działo, bo przespał całe bombardowanie. Obudził go dopiero chłód wieczoru. Zbudził się i nie wiedział, gdzie jest i w którym kierunku iść, domów nie widział, bo było zaciemnienie. Szedł przed siebie z nadzieją, że gdzieś dojdzie. Po usłyszeniu tej śmiesznej opowieści, wybuchnęli gromkim śmiechem, mimo tego, że nie była to pora na śmiech. Zadowoleni z takiego zakończenia, powsiadali na wozy i pojechali dalej.

     Jadąc przez całą noc, dojechali do miejscowości Krasnystaw. W miasteczku tłoczno było jak podczas jarmarku. Jedni sprzedawali, inni kupowali tylko żywność. Nikt nie szukał sklepów, tu można było wszystko dostać. We wszystkich kierunkach ludzie nosili bochny chleba, kiełbasy przewieszone przez ręce i inną żywność. Ojciec też nabył chleb i pęto kiełbasy, i coś do picia.

Rynek w przedwojennym Krasnystawie
(źródło: krasnystaw.fotopolska.eu)

     Po dokonaniu zakupów, ruszyli w drogę. Przejechali przez drewniany most na rzece Wieprz kierując się na wschód. W czasie jazdy przyszedł czas na skromny posiłek. W nocy zaczął padać drobny deszcz. Pookrywali się kocami i derkami, którymi okrywano konie. Rano dojechali w okolice rzeki Bug. Postanowili jak najprędzej przeprawić się na drugą stronę rzeki, bo czuli, że tam będzie bezpieczniej. A deszcz siąpił coraz mocniej, ziemia była już rozmokła.

cdn.

Wanda Łukomska   

stary most na Wieprzu w Krasnystawie
(źródło: krasnystaw.fotopolska.eu)
Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/info/prossoviana/online/lukomska_wspomnienia01/20200225odc09/art.php