Historia pewnego zegara, odc. 36 - społeczna praca w OSP

tytułowy zegar (fot. zbiory autora)

Donosy, 18-11-2016

Rozdział X, odcinek 36 - społeczna praca w OSP

     W 1976 roku zostałem wybrany do Zarządu Miejsko - Gminnego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych w Kazimierzy Wielkiej i tam powierzono mi funkcję skarbnika, oczywiście społeczną, którą pełniłem przez trzydzieści lat to jest do roku 2006, kiedy to rok wcześniej odszedłem na emeryturę. Bardzo lubiłem straże pożarne i przez ten okres otrzymałem wiele odznaczeń strażackich. Do moich obowiązków skarbnika należało inkasowanie składek członkowskich od jednostek OSP, których w tym czasie było dwadzieścia trzy. Część tych składek odprowadzane było do Zarządu Wojewódzkiego Związku OSP, a resztę na konto Związku Gminnego.

     Trzeba było prowadzić księgę przychodów i rozchodów i przynajmniej raz w roku na zebraniu sprawozdawczym składać sprawozdanie finansowe przed własnym Zarządem i na piśmie wysyłać także do Wojewódzkiego Związku OSP w Kielcach. Takie same książki prowadziły jednostki OSP na wsiach, a moim obowiązkiem było im w tym pomagać. Do moich obowiązków należało również branie udziału w corocznych zebraniach sprawozdawczych OSP i sprawozdawczo - wyborczych, które odbywały się co cztery lata.

     Każdego roku latem na stadionie Sparty w Kazimierzy Wielkiej odbywały się zawody strażackie, w których udział brały jednostki OSP. Lubiłem te zawody bardzo i starałem się ich nigdy nie opuścić. Początkowo ciekawostką dla mnie był sposób punktowania i wyłanianie zwycięzców. Zazwyczaj przyznaje się punkty za dobre wykonanie zadania i kto ma najwięcej punktów ten zwycięża. Natomiast w zawodach strażackich było odwrotnie. Punkty przyznawało się za złe lub opóźnione wykonanie zadania, z tą tylko i może aż tylko różnicą, że za złe wykonanie przyznawało się punkty karne, proszę zwrócić uwagę: punkty karne. Kto tych punktów uzbierał najmniej, ten zwyciężał, a kto miał najwięcej, ten przegrywał.

autor Zdzisław Kuliś społeczny skarbnik M.G.Z.OSP w mundurze strażackim (fot. zbiory autora)

     Dla zwycięzców były nagrody pieniężne, nagrody rzeczowe, wyróżnienia i dyplomy, a na zakończenie poczęstunek, jak to na dzielnych strażaków przystało. Nie zapomnę zwyczajnej kiełbasy, którą na zawody zawsze robili fachowcy z kazimierskiej rzeźni pod kierownictwem kierownika Jana Bracisiewicza. Kiełbasa ta, jedzona ze świeżą bułeczką, była tak dobra, że jej smaku nie mogę do tej pory zapomnieć. Obecnie jest bardzo dużo gatunków kiełbas i różnego rodzaju wędlin i próbowałem ich wiele, ale takiego smaku nie napotkałem i przypuszczam, że nie napotkam. Po prostu przysłowiowe niebo w gębie.

     Do atrakcji należały też zebrania sprawozdawcze i sprawozdawczo - wyborcze. O ile te pierwsze nie budziły wiele emocji, to te drugie budziły wśród strażaków ochotników wielkie emocje, albowiem był wybierany zarząd jednostki OSP, w tym prezes, komendant, skarbnik, gospodarz, sekretarz. Wybory odbywały się przeważnie w miesiącach lutym i marcu. Do obsługi tych zebrań jeździli członkowie Zarządu Miejsko - Gminnego samochodem strażackim marki żuk blaszak, czyli całkowicie zabudowanym i nie bardzo przystosowanym do przewozu osób. Najczęściej był to samochód OSP Zagorzyce, a kierowcą był Leszek Dratwa.

     W tych miesiącach na drodze może być wszystko: śnieg, gołoledź, deszcz, a także i uciążliwe wiatry. Zebrania były wieczorami, kiedy to temperatura w stosunku do dnia znacznie spadała. Dlatego jeździć trzeba było bardzo ostrożnie, żeby się nie wkopać w jakieś tarapaty jakie któregoś dnia nas spotkały we wsi Dalechowice. W jednym dniu obsługiwaliśmy kilka zebrań w różnych miejscowościach, cztery, pięć. Otóż zasady dowożenia były takie, że jadąc przez teren gminy w ustalonych miejscowościach kierowca zostawiał obsługującego i dalej następnego, aż do ostatniego. Z tym ostatnim samochód z kierowcą zostawał i czekał do końca zebrania. Po skończeniu zabierał go i jechał po następnych w odwrotnym kierunku jak poprzednio.

     Od wysadzenia pierwszego obsługującego, jadąc, nazwijmy to w tamtą stronę, mijało dużo czasu, często nawet trzy do pięciu godzin. Kiedy w tym dniu jechaliśmy w tamtą stronę drogi były przejezdne, natomiast, kiedy my siedzieliśmy na zebraniach zaczął padać śnieg i wiać dość silny wiatr i drogi zaczęło zawiewać. Jadąc z powrotem nie spodziewaliśmy się, że napotkamy na dużą zaspę. Kierowca, nic nie mówiąc, sądził, że przez tę zaspę przejedzie, dodał gazu i co? i nic zaszumiało zabuczało i stoimy. Na próżno zdało się desperackie cofanie kierowcy, nie pojechaliśmy ani do tyłu ani do przodu. Szczere pola, ciemno, nie mieliśmy przecież w tym czasie telefonów komórkowych, aby wezwać jakąś pomoc, ale kogo mieliśmy wzywać? Straż?

jedno z odznaczeń - złoty medal za zasługi dla pożarnictwa (fot. zbiory autora)
     Przecież my byliśmy strażakami. Kierowca miał łopatę i zaczęliśmy tą łopatą odkopywać zasypane śniegiem całe koła i co jakiś czas próbować, a to do przodu, to do tyłu i nic. Tak pracowaliśmy około godziny i wreszcie udało nam się ten samochód wypchać, ale do tyłu nie do przodu, no i klapa. Przecież nie wyrzuciliśmy wszystkiego śniegu poza drogę, tylko tyle ile trzeba było, aby samochód jakoś wypchnąć, a reszta pozostała. I co tu robić? Droga wąska nawrócić się nie da. Wjechać w tę zaspę, to będzie to samo co było, nie wyjedziemy i tyle.

     Na szczęście, po zbadaniu sprawy, okazało się, że zaspa nie była na zbyt długim odcinku drogi, może jakieś dziesięć metrów i nie cała była gruba, były miejsca cienko przysypane i grubiej. Nie ma co czekać: odsypujemy. Zadecydowaliśmy jednogłośnie. Żebyśmy chociaż dwie łopaty mieli, to byłoby dużo szybciej, ale trudno, pracowaliśmy na zmianę i to dało efekty, bo po około trzydziestu minutach wspomagając samochód własną siłą przejechaliśmy to miejsce, a dalej już było lepiej.

     W następnym roku już wszystkie zebrania były ustalane na miesiąc marzec, a nawet drugą jego połowę. I tak lata płynęły i uzbierałem ich na stanowisku skarbnika trzydzieści, a pewno gdyby nie emerytura byłoby ich dużo więcej.

     Długoletnim komendantem Miejsko Gminnego Związku OSP był nieżyjący już Stefan Pozierak. Starszy ode mnie, zapalony strażak, człowiek z pasją, a drugim urodzonym strażakiem był Władysław Mucha, obaj zamieszkiwali w Kazimierzy Wielkiej. Władysław Mucha był jakiś czas prezesem Miejsko - Gminnego Związku i równocześnie przez długie lata członkiem Wojewódzkiego Związku OSP w Kielcach, zastąpiony później na stanowisku Gminnego Prezesa przez Kazimierza Zuchowicza, z którym razem działaliśmy wiele lat. Były to bardzo przyjemnie spędzone lata w oderwaniu od codziennej pracy zawodowej i trudów odpowiedzialnej księgowości.

     Wtedy, kiedy wydawało się, że wszystko co miało być poprzenoszone zostało przeniesione, co miało być złączone, zostało złączone i będzie codzienna normalna praca, oprzytomnieliśmy i przypomnieliśmy sobie, że przecież jest budowany budynek specjalnie dla celów Urzędu Miasta i Gminy i jest już na ukończeniu, a w tym co urzędujemy ma być szpital powiatowy. Spodziewaliśmy się jednak, że może za dwa, trzy lata. Ale gdzież tam. Minął rok 1976 i przyszedł rok 1977. Miesiące szybko mijały i nastało lato. Była piękna słoneczna pogoda, kiedy dostaliśmy wiadomość, że niebawem budynek zostanie odebrany do użytkowania i będzie przeprowadzka. Stało się to szybciej niż się spodziewaliśmy i znów przenosiny do nowego budynku.

cdn.

Zdzisław Kuliś   

Dzierżawa

Kiedyś, gdy siądę na skraju Nieba
I popatrzę z góry na ziemię,
Zapewne się nie rozczaruję,
Widząc to piękno oddane człowiekowi,
Którego żaden malarz nie wymaluje.

Te piękne góry, strzelające w obłoki,
Rozlane szeroko morza i jeziora,
Połączone licznymi rzekami,
Dużo drzew i roślinności różnej,
Wszystko to ozdobione kwiatami.

To piękno zostało dane
W dzierżawę człowiekowi,
Aby jemu przez wieki służyło,
A w zamian, by się nim opiekował.
Ale czy to warto było?

Zdzisław Kuliś; Donosy, maj 2010

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/info/prossoviana/online/kulis_zegar/20161118zegar36osp/art.php