Historia pewnego zegara, odc. 9

(fot. zbiory autora)

Donosy, 19-01-2016

Rozdział II, część 9

     Z tego oto rejestru, odpowiedzieliśmy zgodnie z przewodniczącym. Ten rejestr, to nie jest rejestr właścicieli gruntów, powiedział sekretarz. W tym rejestrze znajdują się wszyscy użytkownicy, dzierżawcy i posiadacze gruntów, służący do wymiaru obowiązkowych dostaw. Że tu figuruje 2,62 ha, to nie znaczy, że on jest tego gruntu właścicielem. Trzeba sobie zapamiętać, że użytkownik, dzierżawca, czy posiadacz, to nie to samo co właściciel. I zapamiętałem po dziś dzień. Za poświadczenie nieprawdy można dostać pięć lat w prezencie.

     Słysząc to przewodniczący, nałożył myckę na głowę i poszedł, obierając kierunek na Słonowice. Na drugi dzień o godzinie ósmej byliśmy w komplecie i pan Adamczyk ze Słonowic z kopertą w ręce też. Nie, nie pomyślcie sobie drodzy czytelnicy, że w tej kopercie było jakieś narzędzie przestępstwa. W tej kopercie był pieczołowicie przechowywany akt notarialny, świadczący, że Obywatel Adamczyk Julian zamieszkały w Słonowicach jest właścicielem gruntu o powierzchni 2,62 ha.

     Wydawałoby się, że to koniec wydarzenia, ale nie. Sekretarz powiedział, że to zaświadczenie trzeba przepisać, bo powinno być napisane na podstawie jakiego dokumentu to zaświadczenie zostało wydane, a więc tak: Gromadzka Rada Narodowa w Donosach niniejszym zaświadcza, że Ob. Adamczyk Julian zamieszkały w Słonowicach na podstawie przedłożonego aktu notarialnego z dnia ...... nr repertorium ........ sporządzonego w Biurze Notarialnym w Kazimierzy Wielkiej jest właścicielem gruntu o powierzchni 2,62 ha położonego w Słonowicach itd., itd... . Otóż tak powinno być prawidłowo sformułowane zaświadczenie z podkreśleniem na podstawie jakiego dokumentu zostało ono wydane. Zaświadczenie przepisał sam sekretarz, podpisał, wręczył zainteresowanemu, który zadowolony poszedł tym razem w kierunku Kazimierzy Wielkiej zapewne złożyć go w miejscu, do którego było przeznaczone.

     Taką to lekcję jak się pracuje w biurze miałem w tym dniu, która była mi przydatna na całe życie. Podobnych lekcji miałem jeszcze wiele, a pomyślenie, że sekretarz Wójcik mógł się na mnie zemścić było co najmniej nie na miejscu. Dobrze, że to były tylko myśli, które pozostały ze mną, bo jakbym coś niepotrzebnie chlapnął, to rzeczywiście miałbym przechlapane nawet na długie lata. I to była druga lekcja, która pomogła mi w dalszym życiu, że nie powinno się pochopnie oceniać kogoś lub jego czynów. Okazało się, że jego córka odeszła z pracy, bo miała odejść i właśnie szukali pracownika na jej miejsce i to szczęście przypadło mnie, bo od tego zaczęła się moja długoletnia praca w Gminie.

widok na Słonowice (fot. zbiory autora)

     Sekretarz Stanisław Wójcik natomiast okazał się bardzo dobrym pracownikiem, a przede wszystkim bardzo dobrym człowiekiem. Przez ponad rok naszej pracy razem, nauczył mnie bardzo dużo, co przy pierwszych moich krokach stawianych w biurze było dla mnie bardzo cenne. Nigdy nie okrzyczał, nie powiedział złego słowa, zawsze można było się do niego zwrócić, a on nigdy nie odmówił pomocy. Pozostał mi w pamięci taki oto sekretarza gest: Gromadzka Rada prenumerowała gazety, które przynosił listonosz. Niemal codziennie sekretarz przynosił je do naszego pomieszczenia i mówił: a teraz przerwa na poczytanie prasy. Wtedy odkładaliśmy długopisy i zatapialiśmy nasze umysły na piętnaście minut w bieżących wiadomościach jeszcze pachnących świeżą farbą drukarską, a przy tym zajadaliśmy przyniesione z domu kanapki.

     A skoro wspomniałem o wiosce Słonowice nadmienię w tym miejscu o takim oto fakcie historycznym związanym z tą wioską. Otóż prowadzone od końca lat siedemdziesiątych XX wieku badania archeologiczne pod kierunkiem dr Krzysztofa Tuni pozwoliły odkryć na polach dawnego PGR-ru pomiędzy Słonowicami, Donosami, a Kazimierzą Wielką groby ("piramidy kazimierskie"). Słonowice w połowie XV wieku własność Jana Sławca z Topoli h. Ossorya, którego córka Barbara wyszła za dziadka Mikołaja Reja, także własność Mikołaja Reja, ojca literatury polskiej i do XVII wieku wieś należała do Rejów h. Oksza.

     Ze Słonowicami z czasów, gdy wieś była własnością poety Mikołaja Reja wiąże się niezbyt przyjemna historia, a mianowicie tenże Mikołaj Rej pożyczył od parafii Św. Anny w Krakowie sporą sumę pieniędzy w zastaw dając Słonowice. Pieniędzy nie oddał, procesy ciągnęły się latami, w końcu biskup krakowski nałożył na Reja ekskomunikę, ale ponieważ poeta już zmienił wyznanie na kalwińskie, nic sobie z tego nie robił. Formalnie jednakże, mimo upływu stuleci, ekskomunika na Reju i na Słonowicach trwa...

     A tymczasem wróćmy do budowy dróg na terenie Gromadzkiej Rady Donosy. Pieniędzy na drogi było bardzo mało, ale zawsze coś się zrobiło. Najważniejsze było to, żeby te drogi na terenie gminy były przejezdne. Bywało szczególnie w okresie jesiennym, kiedy padały długotrwałe deszcze, że te drogi gminne, które były niżej położone stanowiły jedno bajoro. W czasie, kiedy rolnicy wozili furmankami buraki cukrowe do cukrowni "Łubna" w Kazimierzy Wielkiej, drogi były tak rozmiękczone, że miejscami całe koła wozów tzw. rafioków zanurzały się w tym bajorze.

wóz konny tzw. rafiok /ok. 1950/ (fot. zbiory autora)

     Pamiętam jak pewien rolnik jadąc z burakami, wjechał do takiego błotnistego dołu i ugrzązł. W żaden sposób konie nie mogły wozu naładowanego więcej jak do pełna burakami wyciągnąć, tym bardziej, że jeden z zaprzęgniętych koni był psujem. Psuj to taki koń, że jak mu coś uroiło się w głowie, lub zobaczył, że wóz jest przeładowany, to stanął i ani kroku dalej. W takiej sytuacji trzeba było prosić o pomoc znajomych, którzy zaprzęgali swoje konie do końca dyszla i w czwórkę koni ten wóz wyciągali.

     Bywały też psuje, że nawet pustego wozu nie pociągnęły. Widziałem osobiście, kiedy jeszcze byłem dzieckiem jak przyjechał chłop pustym wozem zaprzęgniętym w jednego konia po trawę na łąkę sąsiadującą z moim domem rodzinnym w Chruszczynie Wielkiej. Ukosił trochę trawy, naładował na wóz, sam też na niego wsiadł i wio mówi do konia. A koń ani rusz. Przyłożył mu parę razy batem, a koń nic. Wreszcie okłada go tym batem gdzie popadnie, a koń stoi jakby go to nie dotyczyło. Zaczął pchać tego niesfornego konia, potem poszedł do łba, złapał za uzdę, ciągnie, nic nie pomaga.

     Wreszcie wpadł na pomysł, przyniósł dość spory zwitek leżącej nieopodal na polu słomy, rzucił na ziemię pod brzuchem konia i zapalił. Chwycił za lejce i bat i wio krzyknął ile sił w piersiach, a koń nic. Nadal stoi i tyle. Leje go tym batem, gdzie tam, nic nie pomaga. Tak go ta sytuacja doprowadziła do nerwów, że nie mógł się opanować. Niedaleko rosły wierzby, patrzę gdzie on idzie, a on niemal biegnie w stronę wierzb. Ułamał dość grubą gałąź, oberwał z liści i pędzi do konia. Dobiegł i z całego rozmachu walnął biednego konia pomiędzy uszy, a ten w mgnieniu oka padł na ziemię jak nieżywy.

Dziury

Gdzie się obejrzysz
Wszędzie dziury.
Obojętnie gdzie,
W dół, czy do góry.

Spojrzysz w górę
I trochę popatrzysz,
Wielką dziurę
Ozonową zobaczysz.

Kupisz gazetę w kiosku
Dowiedzieć się co w świecie.
Czytasz o wszystkim po troszku,
A najwięcej o dziurze w budżecie.

Po tej ciekawej lekturze
Idziesz parkową drogą.
Chcesz zapomnieć o dziurze,
Lecz wpadasz w kałużę z wodą.

Dziurawe buty piją wodę.
Gotowe przeziębienie.
Nie ma pieniędzy na nowe,
Bo są dziurawe kieszenie.

Dziurawe wszystkie drogi,
Nie lepsze też ulice.
Łatwo połamać nogi,
Albo nawet miednicę.

Samochody łamią resory,
A nawet krzywią osie.
Po każdej podróży jestem chory.
Mam tego po dziury w nosie.

Zdzisław Kuliś; Donosy, styczeń 2012 r.

cdn.

Zdzisław Kuliś   

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/info/prossoviana/online/kulis_zegar/20160119zegar09/art.php