Zapomniane cmentarze, zapomniani ludzie! A może jednak nie?
Do sztambucha w czasie pandemii COVID-19

(fot. zbiory autora)

Proszowice, 2-04-2021

     Dla wielu mieszkańców wsi, miasteczek i miast, zwłaszcza tych, którzy uważnie słuchali rodzinnych przekazów nie jest to rzecz nieznana. Jednak wielu mniej dociekliwych mieszkańców, także tych, którzy niedawno osiedlili się w okolicy z zainteresowaniem pyta o kurhany, krzyże i kapliczki, które znajdują się zwykle w szczerych polach. Warto przypomnieć o nich dziś, w okresie pandemii COVID-19, bo za historiami z powstaniem tych kurhanów kryją się dramaty i tragedie ludzi. A w wielu przypadkach także naszych krewnych sprzed paru setek lat.

Ale zacznijmy od początku...      Po rozbiorach Polski, po Insurekcji Kościuszkowskiej, roku 1812, w 1931 roku zaświtała kolejna nadzieja na Wolną Polskę. Jednak Powstanie zwane Listopadowym upadło. Lokalne garnizony rosyjskie nie mogły dać rady świetnie wyszkolonym polskim wojskom powstańczym, dlatego sięgnięto po wsparcie kontyngentu pod dowództwem Iwana Iwanowicza Dybicza Zabałkańskiego (generał pochodzenia niemieckiego urodzony na Śląsku pod nazwiskiem Hans Karl Friedrich Anton von Diebitsch-Sabalkanski) operujące do tej pory na Bałkanach. Niestety, wojska te nie tylko głównie przyczyniły się stłumienia Powstania, ale i przywlokły też do Polski zarazę, na którą nie było lekarstwa, czyli cholerę. Nazwa ta została nadana chorobie przez arabskich żeglarzy, którzy zetknąwszy się z nią nazywali ją "kholera", co się tłumaczy jako "upływ żółci". Cholera zebrała wśród żołnierzy rosyjskich okrutne żniwo. Wedle raportów zmarło na nią o wiele więcej żołnierzy niż zginęło w boju.

     Przez stulecia zaraza pustoszyła dorzecze Gangesu i Brahmaputry. W XIX wieku, w czasie kolonizacji Indii i wzmożeniu światowego ruchu handlowego cholera stała się ogólnoświatowym zagrożeniem. Pierwsza wielka epidemia z lat 1817-1824 szalała jeszcze tylko na obszarze Azji, ale szybko to się zmieniło. W 1831r. epidemia cholery pojawiła się równocześnie w wielu miejscach świata i rozprzestrzeniała się w zastraszającym tempie. Dziś zresztą określana jest jako II pandemia światowa. Trzeba podkreślić, że medycyna wobec tej choroby była bezradna. Dopiero odkrycie przez Roberta Kocha w 1883 roku przecinkowca cholery i opisanie procesu roznoszenia choroby sprawiły, że można było z nią skutecznie walczyć a kluczowym czynnikiem w tej walce był dostęp do nieskażonej wody.

(fot. zbiory autora)

     Już w 1831 r. na cholerę zmarł książę Konstanty Romanow, namiestnik cara, który uciekł z Warszawy w listopadzie 1830 r. 10 czerwca 1831 r., zmarł dowodzący wojskami carskimi feldmarszałek Iwan Dybicz Zabałkański. Również w 1831 r. cholera zabrała Carla von Clausewitza i Georga Wilhelma Hegla. Ofiarą jednej z kolejnych fal zarazy był również Adam Mickiewicz, zmarły w 1855 r. w Stambule.

     Na terenie Polski epidemie wybuchały kolejno w latach 1831, 1837, 1848, 1855, 1866, 1872, 1886 i 1892. Doszło nawet do tego, że w Galicja Zachodniej, w latach 1847 - 48 odnotowano ujemny przyrost naturalny -32%. Trzeba podkreślić, że na ziemiach zajętych przez Austriaków, gdzie żyło 4 175 000 ludzi, zgonów było ponad 100 000! Badacze zajmujący się tym tematem uważają, iż w Kongresówce mogło być 50 000 ofiar i o wiele, wiele więcej zarażonych. Po prostu statystyki były (jak to w carstwie) szczątkowe i niedbale prowadzone. Obrazuje to spustoszenie wśród Polaków jakie poczyniła zaraza.

     W latach 1847-1849 nastał wielki głód spowodowany zarazą ziemniaczaną, która zniszczyła plony ziemniaków, będących podstawą żywnościową wsi. Głód w parze ze wszechobecnym brudem stały się pożywką dla tyfusu i później kolejnej fali cholery. Według relacji tych, którzy przeżyli, chłopi chcąc zapełnić puste żołądki jedli "mieszane ze zbożem główki lnu, ciętą drobno słomę żytnią, sieczkę. Zbierano po lasach gorczycę, lebiodę i pokrzywę". To jednak jeszcze nie wszystko. Zdesperowani ludzie sięgali również po trawę oraz koniczynę, a nawet startą na mąkę korę drzew, z której wypiekano namiastkę chleba. Chaos potęgowały migracje ludności, która przenosiła zarazki na inne obszary. W wielu miejscach wybuchały rozruchy głodowe, które w Galicji ostatecznie przerodziły się w krwawą i tragiczną w skutkach "Rzeź Galicyjską".

(fot. zbiory autora)

     Następna fala zarazy, szalejąca na tym terenie, tym razem w 1873 roku znów zabrała na tamten świat ponad 90 000 ludzi.

     Dziś, kiedy męczy nas pandemia COVID - 19, mimo ogromnego postępu medycyny z przerażeniem obserwujemy najpierw setki, potem tysiące, setki tysięcy i miliony ofiar na całym świecie, mimo, że podobno śmiertelność wynosi kilka procent. Wyobraźmy sobie zatem, że śmiertelność cholery wynosiła około 50%. Tak wysoka śmiertelność wynikała z braku wiedzy na temat przyczyn zachorować, a co za tym idzie, braku skutecznych metod jej leczenia.

     Zanim jednak wiedza zdobyta przez Roberta Kocha, jak walczyć z chorobą się upowszechniła, to w 1892 roku Europę dosięgło jeszcze jedno uderzenie cholery. Tym razem jednak na polskich ziemiach nie pociągnęło ono za sobą licznych ofiar. Co innego w Rosji, gdzie zmarło około ćwierć miliona ludzi.

     Zaraza cholery docierała do wszystkich miejscowości. Od momentu zarażenia zgon następował od kilku godzin do kilku dni, ludzie strasznie cierpieli i marli masowo. Trupów było tak wiele, że nie miał kto ich grzebać. Na przykład w Galicji zmarło blisko 10% jej populacji. To tak, jakby o dzisiejszej Polsce zmarło ok. 4 milionów mieszkańców.

     Bojąc się aby zaraza nie przenosiła się dalej, do pochówków wyznaczano ustronne miejsca z dala od zabudowań wiejskich, gdzie w zbiorowych mogiłach grzebano ofiary epidemii. Trupy transportowano wozami lub wózkami ciągnionymi przez ludzi, do których przymocowane były końskie zimowe dzwoneczki lub brząkadła. Nocą zaś przypięte lub niesione latarki naftowe ostrzegały przed zbliżaniem się konduktu z ofiarami zarazy. Nad zbiorowymi grobami sypano kurhany, aby "morowe powietrze się nie wydostało". Patrząc na napisy na wielu kapliczkach lub krzyżach na tych kurhanach zauważyć można, że miejsca te były wykorzystywane wielokrotnie, podczas kolejnych nawrotów zarazy.

(fot. zbiory autora)

     Cmentarzy cholerycznych na południu Polski była duża ilość. Jednak nie wszystkie te zbiorowe mogiły zachowały się do dnia dzisiejszego. Część z nich została zapomniana, część zlikwidowana (wszak ziemia dziś jest droga) i nie pozostał po nich żaden ślad. Jednak pozostała jeszcze tych cmentarzy spora liczba. Ostały się zwłaszcza te kurhany, na których jakieś litościwe ręce wzniosły Krzyże i Kapliczki, wskazując, że ta ziemia przyjęła do siebie ludzi, którzy często zostali pogrzebani na szybko, bez modlitwy i bez księdza, często posypani niegaszonym wapnem. Nie mówiąc już o mszy czy czterech zbitych deskach, jako namiastce trumny.

Ja osobiście, ze względów rodzinnych, noszę w pamięci i w sercu jeden z takich cmentarzy...

     Jest to miejsce na granicy Naramy (gm. Iwanowice) i Owczar (gm. Zielonki). Na początku XIX wieku to były szczere pola za obydwoma wsiami. Ani w Naramie, ani w Owczarach nie było cmentarza, a ponieważ w czasie pandemii trzeba było znaleźć miejsce pochówku dla zmarłych na zarazę mieszkaców obydwu tych miejscowości, wybrano miejsce graniczne na wzgórku. Najprawdopodobniej pierwsze pochówki były związane z pandemią cholery w 1831-32 roku. Na mapach z lat 30-40 XIX wieku miejsce to jest jeszcze nie oznaczone krzyżykiem, zatem było puste. Niestety jeszcze nie udało mi się dotrzeć do informacji, czy jest to miejsce grzebalne ofiar tylko z tego okresu, czy też również z okresów późniejszych.

(fot. zbiory autora)

     Wedle przekazów rodzinnych, w miejscu tym jest pogrzebanych kilkadziesiąt osób a wśród innych mieszkańców Naramy pochowani są również członkowie rodziny zarówno ze strony mojego dziadka Franciszka Grzyba, jak i jego żony, mojej babci Bronisławy z d. Delkowskiej. To by się nawet zgadzało, bo śledząc dokumenty z tego okresu zauważyłem, że o ile w połowie XIX wieku w Naramie było kilka rodzin o nazwisku Grzyb, o tyle na początku XX wieku była tylko jedna, z których znane mi są losy dwóch braci: Franciszka (mój dziadek) i Władysława, który ożenił się i przeniósł "na Michałówkę" oraz ich sióstr.

     Według pamięci rodzinnej był jeszcze jeden brat, najstarszy, który ożenił się "wedle" Proszowic, przeprowadził się na ten teren i ... znikł z pamięci. Co się z nim stało? Co się stało z pozostałymi? Jeszcze nie udało mi się dociec, a po drodze była przecież I wojna św., wojna z bolszewikami i II wś.

     Może ktoś z czytelników IKP kojarzy Grzyba, który na początku XX wieku przywędrował z Naramy na teren Proszowic, lub wokół Proszowic? Rodziny znajdują się przecież po czasie o wiele dłuższym. Może i tak będzie w tym przypadku?

     Wydaje mi się również, że podobnie jak w mojej, w innych "starych" rodzinach są jakieś informacje przekazywane z pokolenia na pokolenie na temat cmentarzy i zbiorowych grobów cholerycznych oraz ludzi w nich pogrzebanych,. Wydaje mi się że te informacje, trzeba tylko odkurzyć i odświeżyć. Warto też aby czasu do czasu zapalić świeczkę i pomodlić się nad mogiłą w której najprawdopodobniej leżą nasi krewni, którzy żyli tu długo, długo przed nami.

cmentarz w Górce Stogniowskiej (fot. zbiory autora)

     Trzeba przyznać, że nieocenioną pracę nad pozwalającą ocalić historię przed zapomnieniem wykonują STRAŻNICY CZASU, grupa osób, która w wolnych chwilach, hobbystycznie wyszukuje, jeździ w teren i dokumentuje wszelkie ślady historyczne, które ulegają zapomnieniu. Dzięki nim wiele, wydawałoby się, że zapomnianych miejsc ujrzało ponownie światło dzienne i wiele historii powróciło do świadomości ludzi. Właśnie w ten sposób powraca także pamięć o tych, którzy odeszli w czasach zarazy. Prowadzony jest "Katalog cmentarzy epidemicznych - województwo małopolskie" (http://straznicyczasu.pl/viewtopic.php?t=208) w którym można sprawdzić, czy znany nam cmentarz jest uwzględniony. Jeżeli nie, to warto dokonać zgłoszenia, aby został do niego wpisany.

     Czym jeszcze się zajmują Świadkowie Czasu? Kto może nim zostać? O tym wszystkim można się dowiedzieć pod adresem internetowym: http://www.straznicyczasu.pl/.

Zbigniew Grzyb   

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/autorskie/godka/20210402zapomniane/art.php