Nieporozumienia gwarowe - "Nie proście buca na salony!"

(fot. perspektywy.pl)

Proszowice, 21-01-2019

     Nie piszę tego tekstu aby epatować lub propagować wulgaryzmy. Wręcz przeciwnie, piszę w celach edukacyjnych, jako mój skromny wkład w napiętnowanie wulgaryzmów i mowy nienawiści w publicznym dyskursie.

     Otóż, zauważyłem, że od jakiegoś czasu w publicznej przestrzeni, zwłaszcza w komentarzach na popularnych portalach, pojawiało się określenie "BUC". Spotkałem się nawet z tym, że jeden z liderów politycznego ugrupowania napisał tak o liderze innej formacji. Pomyślałem wówczas; skoro lubią obrażać lub być obrażani, to ich sprawa.

     Jednak w ostatnim czasie "BUC" zaczął pojawiać się coraz częściej. Jedni zapewne używają z nieświadomości jego ciężaru gatunkowego a inni, wiedząc co oznacza, a nie widząc reakcji publiki, zaczęli go tym bardziej używać, aby spostponować i "wyżyć" się na nielubianej osobie.

     Od prawie dwudziestu lat zajmuje się gwarą krakowską. Nie tylko zbieram słowa, ale również dociekam ich pochodzenia i znaczenia. Zatem i słowu "buc" poświeciłem sporo uwagi.

Wiem, że dla wielu mieszkańców Polski północnej ma mniejszy ciężar gatunkowy, natomiast na południu naszego Kraju, dla paru milionów ludzi, zwłaszcza na Ziemi Krakowskiej, jest to określenie bardzo, bardzo wulgarne i obraźliwe o mocnym ciężarze gatunkowym. Nie ma ono odpowiednika w literackim języku polskim. Otóż, określenie "BUC" to mniej więcej krzyżówka sk... z ch... i flejtuchem.

Skoro wyjaśniłem już jego znaczenie, teraz wypada w dalszej części tekstu, wprowadzić na to słowo autocenzurę.

     Będąc grajkiem na weselach czy zabawach, nie raz nie dwa, byłem świadkiem jak dochodziło do ostrej bójki między uczestnikami, kiedy jeden drugiego nazwał właśnie "b...". Zresztą, słowo to jest nieraz jest wzmacniane: np. "b... złomany", "b... niemyty", "miyntki b...", "zd_pcaj b...", "b... ci dom" , "a b...!", itp. Zatem jego wulgarne i obraźliwe znaczenie nie ulega najmniejszej wątpliwości.

Pierwszy raz, że słowo "b..." może mieć inne znaczenie, niż u nas w krakowskiem, zdałem sobie sprawę na pierwszym roku studiów.

     Wówczas kilkoro z nas zaprosiła do swojego domu jedna z naszych koleżanek Krakowianek. Byliśmy nie tylko my z Krakowa i okolic, ale również i z innych części Polski. Było jakieś winko, dyskusja, śmiechy i żarty. Ot, takie wygłupy studenckich pierwszaków. W pewnym momencie jeden z kolegów zaczął się przechwalać i "puszyć" kim on to nie jest i co on to nie potrafi. Wtem inna z koleżanek, nie-Krakowianek, wypaliła do niego, chyba: "nie bądź b...", "ale z ciebie b...", czy coś w tym rodzaju. Widziałem, jak chłopak się rozczerwienił i gwałtownie zamilkł. Obserwowałem, jak pani domu, matka koleżanki, która nas zaprosiła, będąca akurat z nami, tężeje na twarzy, ale nic nie mówi.

     Od tego momentu impreza w ogóle się nie kleiła i szybko się zakończyła. Dowiedziałem się też później, że na odchodnym koleżanka dostała od matki nakaz, aby "więcej tej wulgarnej osoby" nie zapraszała do jej domu. Na następny dzień wyjaśniliśmy koleżance, która użyła tego felernego słowa, co ono w oznacza. Była bardzo zaskoczona i mocno speszona. Udała się do domu i przeprosiła matkę koleżanki u której byliśmy na imprezie, więc sprawa jakoś się wyjaśniła.

     Parę miesięcy później, z kolegą poszliśmy z wizytą do koleżanek, które mieszkały w akademiku. Zastaliśmy tam chłopaka, chyba trochę lekko "pod dobrym humorkiem", który również przyszedł w odwiedziny. Była dyskusja, rozmowa i w pewnym momencie ten nieznajomy chyba niezbyt właściwie się zachował. Mój kolega zwrócił mu na to uwagę, a ten do niego: "nie wtrącaj się b...". Mój kolega, co prawda chłopak z Północy, ale już otrzaskany w Krakowie, z początku nie zajarzył, co ten do niego rzekł, ale po chwili, kiedy dotarło do niego krakowskie znaczenie słowa, przechylił się przez stolik, złapał tamtego za "barchatki" i syczy: "ty ... do mnie ... b..."? A ponieważ był postawny i mocno zbudowany, a tamten raczej "chuderlok" wiec nieszczęśnik zaczął się wić, przepraszać i ... szybko się zmył.

     Skąd się biorą te nieporozumienia? Ano stąd, że dla nas "b..." ma ordynarne znaczenie, natomiast w gwarach mazowiecko-podlaskich, do których również odwołuje się słownik języka polskiego PWN, oznacza ni mniej, ni więcej tylko "człowieka zarozumiałego i aroganckiego".

     Na Ziemi Krakowskiej zaś "człowieka zarozumiałego i aroganckiego" określamy wyrażeniem: "KLARNET". "Klarnet", który się wywyższa, nosi wysoko głowę, a niewiele może zaoferować czyli "wyżej sro, niż dziure mo" to "KLARNET BOSY". Natomiast co oznacza "KLARNET ZŁOMANY", to chyba nie muszę bliżej wyjaśniać. Są jeszcze inne określenia: "BAJOK" - to taki klarnet, który rozsiewa plotki i baje i "BAJKLOK" - to klarnet, który nie tylko rozsiewa plotki i baje, ale na dodatek je tworzy, czyli "kleci", inaczej mówiąc tworzy fejk njusy (fake newsy).

     Zastanawiałem się i poszukiwałem skąd się wzięło określenie "b...". Spotkałem się z twierdzeniem, że może ono pochodzić od niemieckich słów: Butzenmann (straszydło zamieszkujące ciemne kąty, straszące i bijące nocą niegrzeczne dzieci, a nawet porywające najgorszych urwisów) lub Putz (tynk). Nie do końca wydaje mi się, aby to była właściwa etymologia, ponieważ w gwarze krakowskiej występuje słowo "pucować" - czyli czyścić do zupełnego błysku. A naszym odpowiednikiem słowa Butzenmann jest nasz pocziwy bobok, bebok, bebak, bobo lub bobco. Więc po co miałby ktoś szukać innego określenia? Chociaż niewykluczone, że to miękkie, północne znaczenie może wywodzić się z tego źródła.

     Mnie w poszukiwaniu pierwotnego, twardego, krakowskiego znaczenia słowa "b..." poprowadził inny trop. Otóż w Wilczkowicach (gm. Michałowice, pow. krakowski) jest zagajnik, porastający wąwóz, który mieszkańcy nazywają "BUCE". Ponieważ przylegał on do gruntu moich rodziców, więc interesowałem się skąd się wzięła taka nazwa. Okazało się, że kiedyś rosły w nim same buki (po naszymu "buce", a drewno z buka to "buce drzewo" lub "bucyna"), a od kiedy zagajnik był tak nazywany, to nikt, nawet najstarsi nie pamiętali. Natomiast małe drzewko buka, to bucek, a kij lub drąg z buka to "bucok". A, że buk to twarde drewno, chyba drugie po dębie, więc skojarzenie może być jednoznaczne. Podobnie, jak słowo "ch..." to prasłowiańskie słowo "xujƄ" oznaczające cierń, kolec. Zresztą prasłowiańska "xvoja" lub "xvojƄ" oznacza chojnę lub gałęzie drzewa iglastego.

     Jakby jednak na to nie patrzeć, ponieważ określenie "B..." jest dla znacznej części naszego społeczeństwa wulgarne, obraźliwe i nienawistne, powinno być cenzurowane i eliminowane z życia publicznego. Nie chciałbym, aby dla potrzeb chwili dostało "świadectwo czystości" podobnie jak śląski "ciul", którego zaproszono na salony, chociaż ja sam pamiętam, kiedy jako muzykant grałem do śpiewanego przez gości weselnych oberka:

Nie będę jo piwka pijoł
Bo by mi sie ciulik zwijał
Napije się gorzołecki
To mi pódzie do górecki.



opracowanie: Zbigniew Grzyb   


Przy pisaniu tego tekstu, oprócz badan własnych, wspomagałem się też internetowym Słownikiem Języka Polskiego.

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/autorskie/godka/20190121buc/art.php