"Przygody Franka karierowicza tom II" odc. 40 - życie rodzinne Koziarów

(fot. ikp)

Donosy, 17-03-2020

odcinek 40 - życie rodzinne Koziarów

     Jeszcze przed urodzeniem drugiego dziecka młodych Koziarów, Krystyna siostra Franka wzięła ślub z tym nauczycielem, z którym się ponad pół roku temu zaręczyła, a z którym to razem pracowali w tej samej szkole. Ślub odbył się w kościele parafialnym do której należeli w Boszkowie, a wesele w ich rodzinnym domu, a częściowo w ogrodzie. Pogoda sprzyjała, było pogodnie i ciepło, więc weselisko udało się na sto pięć. Gości było dość dużo, bo to już przecież trzy rodziny poproszono: rodzina Justynki, rodzina pana młodego, no i rodzina Krystyny, a w dodatku dużo znajomych ze wsi i nie tylko, którzy rodziną nie byli.

     Na podłodze ułożonej w ogrodzie tańczono do białego rana, a ksiądz proboszcz tak się w tany zaangażował, że w pewnej chwili poczuł, że bosą nogą stąpa po podłodze. Śmiała się z tego zdarzenia żona sołtysa z którą wielebny wywijał obertasa, a gdy inni zobaczyli, że ksiądz nie ma jednego buta, śmiali się wszyscy, a niektórzy proponowali, żeby go mistrzem tańca mianować. Póki co włożył ksiądz buty Frankowe, które Franek wkładał na mniej oficjalne spotkania, a które idealnie pasowały na jego nogę.

     Oderwaną podeszwę znaleziono gdzieś w rogu podłogi, ale ksiądz stwierdził, że nie ma co iść z tym do szewca, bo to już są buty wysłużone i emerytura im się należy. Tak naprawdę to ksiądz innych butów nie miał poza jedyną parą niezbyt starą, którą gospodyni przechowywała w szafie i dawała aby je wkładał jedynie do kościoła. Na inne okazje były buty inne, zazwyczaj gorsze i tyle ksiądz miał wszystkiego obuwia. Musi zatem niezwłocznie kupić nowe buty, może nawet dwie pary jak tylko pieniędzy wystarczy.

wiejska kapela na weselu (fot. polskieradio.pl)

     Nowopoślubiony mąż Krystyny od pierwszego września, czyli od nowego roku szkolnego awansował i został kierownikiem Szkoły Podstawowej w Kalinie Wielkiej. Tam też została zatrudniona Krysia. Dostali również przy szkole mieszkanie służbowe gdzie zamieszkali. Mieszkanie nie było zbyt duże, ale funkcjonalne i na jedną rodzinę chociażby czteroosobową wystarczające.

     Po kilku tygodniach od wesela Krystyny, Justynka urodziła dorodną córkę i znów za niedługo u Koziarów ważna uroczystość - chrzest małej Justynki i przyjęcie z tej okazji. Tak, Justynki, nie ma tu żadnej pomyłki, albowiem małej dziewczynce nadano imię Justynka, taka była wola rodziców. Od tej pory było w domu dwóch Franków i dwie Justynki.

     Tymczasem Justyna wykorzystywała urlop macierzyński i zajmowała się dzieckiem, a w zasadzie dwojgiem dzieci: małą Justynką i starszym Franusiem. Ten drugi starał się już być więcej samodzielnym i drobnostkami mamie głowy nie zawracał, a wręcz przeciwnie często pomagał zająć się Justynką, kołysał ją i śpiewał co mu tylko przyszło do głowy.

     Po wykorzystaniu urlopu macierzyńskiego wzięła jeszcze rok urlopu bezpłatnego na odchowanie dziecka, jednakże nie rozwiązując umowy o pracę i pozostając nadal pracownikiem Banku Spółdzielczego. Ale czas upływa bardzo szybko, tak i w tym przypadku upłynął urlop macierzyński, upłynął urlop bezpłatny i trzeba było podjąć decyzję co do dalszej pracy w banku. Decyzja była jednoznaczna: Justyna musi się z pracy zwolnić. Albowiem nie ma innego wyjścia. Rodzice Franka jeszcze bardziej podupadli na zdrowiu, co było zrozumiałe, bo przecież lat im przybywało, a nie odwrotnie. Za dużo pracy nie można było od nich wymagać i nawet zajęcie się małym dzieckiem było dla matki Franka nie lada wysiłkiem.

     Więc rozwiązała Justynka umowę o pracę z Bankiem Spółdzielczym i poświęciła się całkowicie pracy przy dzieciach i pracy biurowej w cegielni. Od tej pory już wszyscy Koziarowie pracowali na rzecz własnego przedsiębiorstwa, o dwóch kierunkach: produkcja cegły i hodowla owiec. Póki co, to wszystko układało się należycie. Rozbudowano piec do wypału cegły do takich rozmiarów jakie zaplanował sobie Franek przed rozpoczęciem jego budowy, aby był zdolny do wypalenia na bieżąco wyprodukowanej surówki. Zbyt cegły był ogromny, a popyt tak duży, że chociażby zwiększył produkcję trzykrotnie, to rynku by nie zaspokoił. Produkowaną cegłę w cegielni "Czerwony Dom" cechowała jej wysoka odporność na naciski zewnętrzne i jej jednolitość na wszystkie jej ściany. Dużą zaletą cegły był jej jednolity czerwony kolor, na co odbiorcy często zwracali uwagę. Albowiem w związku z tym kolorem weszły w modę domy budowane pod tzw. "fugę", nie tynkowane, tylko ta piękna czerwona cegła stanowiła ścianę zewnętrzną budynku.

     Dobrą jakość cegły zawdzięczano przede wszystkim dobrej jakości materiału czyli gliny z której była produkowana. Okazało się, że ta glina ma 98% przydatności jako towar do produkcji materiałów budowlanych i szkoda by było tych jej walorów nie wykorzystać. A skoro tak, to tylko ciągła rozbudowa dawałaby korzyść i satysfakcję z wykorzystania tej kopaliny. Franek tą satysfakcję miał i chodził dumny ze swojego osiągnięcia. A wszystko to przez pamięć słów jego dziadka, który mówił, że dawniej z tej gliny garnki produkowano. Zapamiętał to Franek i efekty tych słów są teraz widoczne, tak widoczne jak kariera, którą zrobił pracując solidnie od lat młodości. Duży wkład do jego kariery mają rodzice, którzy cały czas jego dopingowali i dodawali słów otuchy, kiedy Franek w okresie niepowodzenia był załamany. Oni też pobrali z banku kilka pożyczek, bez których cegielnia by nie powstała, a Franek nie mógł ich wziąć ze względu na brak zabezpieczenia, a zatem i brak płynności płatniczej.

     Spełniło się też Frankowe marzenie, które często wspominał, że chciałby doczekać dobrze prosperującej cegielni i aby któregoś dnia jego małżonka przyszła niespodziewanie z dziećmi do jego biura w cegielni. I tak się też stało. Marzenie jego spełniło się, albowiem Justynka często zabierała dzieci, małą Justynkę do wózka, a Franusia za rękę i szli do ojca do cegielni z obiadem, bo były dnie, że był tak zajęty, że nawet na obiad nie miał czasu przyjechać. Odległość do cegielni od ich miejsca zamieszkania nie była wielka (około jednego kilometra) więc latem taki spacer w piękną słoneczną pogodę dobrze im zrobił, tym bardziej, że mały Franuś do tego spaceru był bardzo chętny. Próbował nawet pomagać mamie pchać wózek z małą Justynką.

spacer z dziećmi (fot. rodzinawruchu.pl)

     Kiedy zaszli do taty było ich czworo, a imion tylko dwa: Justynka i Franek. Często z powodu jednakowych imion zdarzało się śmieszne zamieszanie. Bywało, że jak Justyna wołała Franek, to odzywało się dwóch Franków: starszy i młody, a jak Franek zawołał Justyna, to odzywały się dwie Justyny: matka i córka. Często obie wraz krzyczały: co? Albo która? Lub który? I było tak przez dłuższy czas, dokąd nie ustalili, że muszą to zmienić w ten sposób, aby wołani, czy wołane odróżniały o którą Justynę, czy Franka chodzi. A to co ustalili było bardzo proste. Na starszego Franka wołali Franek, a na młodego Franuś i tak samo na starszą Justynę wołali Justyna, a na młodą Justynka. I to wszystko. Od tej chwili w zasadzie odzywała się osoba wołana lub wołany.

Mijały lata. Franek ukończył Liceum Ogólnokształcące z wynikiem średnim bardzo dobrym i poszedł na studia ceramiczne, natomiast Justynka uczęszczała do Liceum Ogólnokształcącego. Jaki kierunek studiów wybierze Justynka jeszcze nie wiadomo. Zapewne wybierze taki zawód, aby mogła zamieszkać i pracować w mieście.

KONIEC.

Zdzisław Kuliś   

Życie rodzinne Koziarów

U Koziarów ciągle coś się działo,
A co kilka lat coś znaczącego.
W związku z tym pracy było niemało
Dla Franka i całej rodziny jego.

Niebawem Krystyna za mąż wychodziła,
A zatem trzeba było wyprawić wesele.
Jako nauczycielka znana była,
Więc na przyjęcie gości przyszło wiele.

Za kilka miesięcy Frankowi córka się urodziła
I znów trzeba było wyprawić chrzciny.
Na przyjęciu najbliższa rodzina była,
Widząc w małej podobieństwo do Justyny.

A skoro tak, to dano jej imię Justynka,
Która rosła szybko wraz z bratem.
Chodziła z nim i mamą ta dziewczynka
Do cegielni, do ojca, szczególnie latem.

Trochę kłopotu sprawiały te jednakowe imiona,
Bo jak Franek zawołał: Justyna,
To odzywała się córka i żona,
A jak ona zawołała, to odpowiadały głosy ojca i syna.

Zdzisław Kuliś; Donosy, luty 2020

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/autorskie/franek2/20200317codzienne40/art.php