"Przygody Franka karierowicza tom II" odc. 30 - przygotowanie i wyjazd na ślub w góry

(fot. ikp)

Donosy, 27-12-2019

odcinek 30 - ustalenie terminu ślubu kościelnego

     Wreszcie przyjechali do rodzinnego domu Justynki. Tam oczywiście musieli zdać relacje matce Rozalii jak było u proboszcza, wszystko od A do Z. Kiedy tak siedzieli wszyscy razem po posiłku popijając herbatę Franek z teściem rozmawiali na różne tematy.

     Władysław bardzo był zaskoczony pomysłowością Franka i jego zdolnościami do różnych robót i poczynań. Szczególnie pochwalał jego pomysł o wybudowaniu cegielni. Nie często się zdarza, aby taki młody chłopak podjął takie ryzykowne przedsięwzięcie. Ryzykowne dlatego, że przecież to będzie kosztowało dużo pieniędzy, których nie ma. Jak mu się nie uda, to zaciągniętą pożyczkę trzeba będzie spłacać latami, a pieniądze zostaną wyrzucone w błoto. Ale jak się uda, to będzie bogatym. Jednakże nie wolno się nigdy łamać, jak co zacząłeś musisz doprowadzić do końca. Mówiłeś Franku jak przyjechałeś do nas, że mamy piękne zabudowania, piękny dom, wszystko zadbane i w należytym porządku.

Wszystko to zostało stworzone dzięki naszej pracy, mojej i żony. Pochodzimy z biednych rodzin. Jeszcze jako kawaler pracowałem w lesie przy wycince drzew, a i kiedy pobraliśmy się też. Była, nie wstydzę się powiedzieć tego słowa bieda, bywało, że martwiliśmy się co jutro będziemy jeść. Ale z czasem dzięki mojej upartości i Rozalki zaczęliśmy się podnosić. Najpierw żona zaczęła haftować, wyszywać i różne tam małe robótki wykonywać, zaczęliśmy to sprzedawać, bo turystów w górach zawsze było dużo i to przynosiło zyski. Zapotrzebowanie zawsze było duże, ale tyle mogliśmy sprzedać, ile żona mogła zrobić.

Potem po wojnie, kiedy rozwijało się budownictwo rzuciłem robotę w lesie i poszedłem budować domy ze znajomym cieślą. Muszę powiedzieć, że zdolności do takich robót miałem po ojcu, który też był znanym cieślą i budowniczym drewnianych domów w tym rejonie. Ale przed samą wojną i podczas wojny, to wszystko upadło, bo mało kto budował dom, czy inny budynek w swoim gospodarstwie. Dopiero zaraz po wojnie budownictwo ruszyło pełną parą i trwać będzie jeszcze wiele lat. Najpierw pracowałem jako pomocnik u niego, a potem kiedy się przyuczyłem zacząłem budować na własną rękę. Najpierw mniejsze budynki, a z upływem czasu coraz większe i ładniejsze różnie przyozdobione i tak do dnia dzisiejszego.

Dlatego mocno wierzę, że i tobie Franku uda się spełnić twoje marzenie i kiedyś twój zakład będzie pracował pełną parą. Najważniejsze w tym jest to, żeby się nie załamywać z błahego powodu. W życiu są różne wzloty i upadki, tak i przy prowadzeniu takiego zakładu mogą wystąpić drobne niepowodzenia. W takim przypadku należy starać się je zlikwidować jak najszybciej doprowadzić do poprzedniego stanu, a nie stać z załamanymi rękami nie robiąc nic. Zapamiętaj to sobie co teść i stary doświadczony góral ci mówi. I zapamiętaj jeszcze jedno, na moją pomoc możesz zawsze liczyć. Zapamiętam
, odpowiedział Franek z uśmiechem.

zaproszenie (fot. pakamera.pl)

     I z tak podładowaną energią wracał Franek z małżonką następnego dnia do Nowej Huty, a następnie do swojej wioski rodzinnej. Całe dnie mijały na pracy w Gminnej Spółdzielni i w gospodarstwie. Trochę pracy było przy owcach, ale nimi w zasadzie to zajmował się ojciec. Praca przy nich polegała na utrzymaniu czystości w ich pomieszczeniu, żeby one nie brudziły wełny, no i dbanie o odpowiednie żywienie. Przez te lata hodowli owiec nabrali już doświadczenia w ich karmieniu i dbali o to, aby zawsze był zgromadzony zapas paszy.

     Latem przez całe dnie pasły się na łące, która była przystosowana tylko do wypasu owiec podzielona na sektory. Jak w jednym wypasają, to drugi odpoczywa i rośnie w nim trawa. A potem zmiana i ten pierwszy odpoczywa, a wypas jest w drugim. Jest też pozostawiony kawałek łąki, gdzie nie wolno owiec wypasać, albowiem tam po odpowiednim nawożeniu rośnie trawa, która jest koszona dwa razy w roku i zmagazynowana do ich karmienia zimą. Początki z owcami były bardzo trudne i już byli bliscy likwidacji całego stada, bo uznali, że ten pomysł nie wypalił, ale z biegiem czasu było coraz lepiej. Do tego stopnia lepiej, że owce przynoszą zyski, a pożyczka na nie zaciągnięta już została spłacona.

     Bardzo często dyskutowano na temat zbliżającego się wesela. Chociaż wesele będzie u teściów w górach, to nie znaczy, że oni nie będą partycypować w kosztach jego urządzenia. W tym celu powinni się jeszcze spotkać i ustalić, co do kogo będzie należeć. Jedno jest pewne, że na Franku ciąży obowiązek zakupu obrączek ślubnych i sukni dla panny młodej, nie mówiąc o zakupie ubrania dla siebie. Ten temat omówią z Justynką, kiedy do niej pojedzie.

     Poza tym trzeba ustalić listę osób, które będą zaproszone na ślub i wesele ze strony rodziny i znajomych Franka, a w dalszej kolejności wysłać zaproszenia. Różnych formalności przedślubnych do załatwienia było dużo, ale jednakże nie tyle w rodzinie Franka, co u rodziców Justynki. Z wszystkimi tymi pracami przygotowawczymi do wesela uporali się znakomicie i wreszcie nadszedł dzień przez wszystkich oczekiwany, dzień ślubu i przyjęcia weselnego. Ze strony Franka potwierdziło pobyt na uroczystości czterdzieści pięć osób. Byli to krewni i sąsiedzi ze wsi, a także koledzy i koleżanki.

     Nie łatwy był wówczas dojazd do miejsca zamieszkania Justynki z przesiadką w Krakowie. Po rozmowie z chętnymi pojechania na wesele, doszli do wniosku, że najlepiej będzie zamówić autobus PKS. Zapewne taki przejazd będzie droższy jak bilet normalnym autobusem kursowym, ale za to będzie wygoda. Przyjedzie do wioski, zabierze ich z umówionego miejsca i bezpośrednio zajadą na miejsce. I tak też było. O umówionej godzinie weselnicy zaczęli się schodzić przed domem Franka. Tam był skromny poczęstunek i po kieliszku czystej, a także szampan, który wypito za zdrowie Pana Młodego. Niektórzy już poprzedniego dnia zaopatrzyli się w sklepie w trunek z procentami, bo droga jest daleka, a ponadto przecież jadą na wesele.

jelczem na wesele (fot. dzieje.pl)

     Pogoda od samego rana była wymarzona, słońce świeciło wysoko, a na niebie ani chmurki. Kolegom Franka, którzy lubili sobie jabola wypić nie bardzo chciało się od stołu odejść, bo tam jeszcze została nie dopita wódka, ale kierowca ich ponaglał, że już czas i że już są opóźnieni o około piętnaście minut. Wreszcie wszyscy znaleźli się w autobusie i ruszyli. Jechali koło domu Kasi. Jej rodzice stali przed domem i machali im rękami, a matka rogiem chusteczki ocierała łzy. Nie gniewali się na Franka, ani Franek na nich też, a rodzice kiedy się spotkali nie mogli się rozstać, tyle mieli tematów do gadania.

     Droga chociaż daleka ubywała i nie wiadomo kiedy przejechali Kraków i znaleźli się na zakopiance, którą to dojechali na samo miejsce. Wesoło ubywała im podróż, bo chłopaki śpiewali różne modne wtedy piosenki, a i starsi też im wtórowali. Nad wszystkim czuwał Franek, który nie mógł dopuścić, żeby towarzystwo się upiło, bo gdyby zajechali pijani, to ani Justynka, ani jej rodzice by im tego nie darowali. Górale wypić lubią i to nawet dość sporo, ale wszystko w swoim czasie.

cdn.

Zdzisław Kuliś   

Przygotowanie do wesela

Zbliżało się ważne wydarzenie w życiu Franka i Justyny.
Czas naglił, bo czas jest nieubłagalny.
Ważne, bo to ślub, a nie zwykle imieniny,
Które są każdego roku, a ślub jest niepowtarzalny.

Co najważniejsze zostało już załatwione.
Termin ślubu u księdza proboszcza ustalony.
Suknia ślubna, garnitur i obrączki zakupione,
Nawet autobus do podwiezienia gości zamówiony.

Pozostał jeszcze zakup zaproszeń i wysłanie,
Aby na czas dotarły do adresatów.
Oczywiście wcześniej nazwisk i adresów napisanie
I w dniu ślubu nie zapomnieć kupić kwiatów.

Aż wreszcie nadszedł dzień uroczystości,
Który nowożeńcy zapamiętają na całe życie.
Przed dom Koziarów zajechał autobus po gości,
Którzy czekali przy stole zastawionym obficie.

Trudno im było odejść od trunków na nim stojących,
Ale pora iść do autobusu, bo godziny szybko mijały.
Zegar odmierzal czas tak dla pijących jak i nie pijących,
A kiedy już jechali dziewczyny śpiewem ten czas umilały.

Zdzisław Kuliś; Donosy, 5 grudnia 2019

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/autorskie/franek2/20191227wyjazd30/art.php