"Przygody Franka karierowicza tom II" odc. 26 - przyjazd przyszłych teściów z gór

(fot. ikp)

Donosy, 22-11-2019

odcinek 26 - przyjazd przyszłych teściów z gór

     Cegła mokra jednakże o twardej konsystencji układana była na specjalnych ramkach, skąd była przewieziona do tymczasowego małego zadaszenia w celu wyschnięcia. Przy maszynie uwijali się pracownicy, którzy doglądali sprawności działania urządzenia, a najbardziej obserwował pracę maszyn Franek. Niemal dotykał każdego z nich rękami, a radość jaką przeżywał była niesamowita. Szkoda, że nie ma przy tym Justynki, ale nie mogła ze względu na pracę. Zobaczy jeszcze nie raz pocieszał się Franek. Zadowoleni byli też zgromadzeni ludzie, którzy wznosili różne okrzyki, a nawet nie wiadomo skąd pojawił się szampan, a kiedy maszyny zostały zatrzymane wołali Franka, żeby wypił lampkę szampana na szczęście, czego nie mógł odmówić. Byli tacy, którzy już teraz tytułowali Franka dyrektorem i zwracali się do niego Panie dyrektorze, co bawiło Franka.

     Wszystko to, cały proceder rozruchu był fotografowany Frankowym aparatem przez miejscowego chłopaka, który chodził do liceum w pobliskim miasteczku. Jakże tu nie mieć pamiątki z tak ważnego wydarzenia jakim jest rozruch cegielni, jego cegielni. I wtedy uświadomił sobie, że dobrze zrobił kupując aparat fotograficzny, który posłuży do utrwalenia wielu wydarzeń w jego życiu. Próbny rozruch nie trwał długo zaledwie kilkadziesiąt minut, ale na tyle był zaplanowany. To co jest wybudowane do tej pory i te urządzenia zainstalowane są jedynie częścią całego zakładu. W dalszej kolejności będą budowane szopy, czyli tzw. wiaty do schnięcia cegły, a następnie piec do jej wypalania. Prawdziwy piec do tych czynności to piec Hoffmanowski nazwany od nazwiska konstruktora tego pieca, ale na taki piec Franek nie ma gotówki. Franek wybuduje prosty piec nie zbyt kosztowny, który też powinien nieźle służyć do wypalania cegły, a może kiedyś i Hoffmana wybuduje. Kto wie.

     Po pomyślnym rozruchu maszyny do produkcji cegły i jej urządzeń towarzyszących zrobił sobie Franek przerwę w budowie cegielni na dłuższy czas. Zadowolony, że pierwszy etap wypadł pomyślnie stał się wesołym człowiekiem i to dodało mu jeszcze bardziej skrzydeł do dalszej pracy. W pierwszej kolejności zajął się pracami polowymi tak, aby na dłuższy możliwy czas mógł się od nich oderwać. Pozostały jeszcze owce, którym trzeba poświęcić sporo czasu, a mianowicie około połowę trzeba ostrzyc, bo nadeszła pora, a może niektóre starsze sprzedać i tym trzeba się zająć od zaraz.

     Bardzo szybko upływa wiosna i lato puka do drzwi, a więc nadchodzi czas ożenku Franka z Justynką. Tak sobie przyrzekali i to muszą zrealizować. W związku z tym trzeba zasiąść do stołu najlepiej wspólnie z rodzicami Franka i Justynki i wypracować wspólny plan, a przede wszystkim terminy i ich się trzymać. Justynka i Franek w pierwszej kolejności muszą ustalić proponowaną datę ślubu cywilnego, a potem kościelnego i zorganizować spotkanie ich rodziców, albo u Franka, albo w górach. Trzeba się spieszyć, gdyż musi się poczynić dużo zakupów, a to wymaga czasu. Istnieje jeszcze obawa, czy wszystko będzie można z łatwością zakupić. Tymczasem jeździł Franek do Justynki w każdą sobotę i po złożeniu jej relacji z rozruchu urządzeń do produkcji cegły, co ona wysłuchała z wielkim zainteresowaniem, zadając masę pytań przyszedł czas na rozmowy o weselu. I od tej pory każde ich spotkanie skupiało się przede wszystkim na rozmowie o tym ważnym dla nich wydarzeniu.

strój góralski (fot. kulturaludowa.pl)

     Wstępnie ustalili wszystkie daty zapisując wszystko skrzętnie w zeszycie. Wszystko to podlegało jeszcze akceptacji przez ich rodziców. Wszystkie wydatki z tym związane będą ponoszone przez rodziców, a zatem o wszystkim powinni wiedzieć, a ponadto mogą służyć doradą, bo mają więcej doświadczenia w życiu. Nie w zawieraniu ślubów, czy urządzaniu wesel, bo przeżywali to tylko jeden raz, ale z różnych przyjęć weselnych na których byli, a i rozmów ze znajomymi na ten temat, trochę tych wiadomości w pamięci pozostało. Ustalili także, że ślub cywilny wezmą w Nowej Hucie w pewną sobotę, a świadkami będzie siostra Franka Krystyna i koleżanka Justynki z pracy. Ślub skromny bez żadnego przyjęcia, a huczne wesele odbędzie się po ślubie kościelnym w górach.

     Zgodnie z ustaleniami w pewną sobotę rodzice Justynki przyjechali do niej do Nowej Huty i stamtąd wspólnie pojechali do rodziców Franka. Tam już na nich czekali, a Franek ze zdenerwowania nie wiedział co ma ze sobą zrobić i chodził bezczynnie po podwórku we wszystkie strony. Aż wreszcie krzyknął: idą, kiedy zobaczył jakieś trzy postacie jeszcze hen daleko idące drogą w stronę wioski. Wpadł do domu jak porażony i teraz już przyciszonym głosem powiedział: idą. Matka w pośpiechu założyła czystą zapaskę, a ojciec włożył starą aczkolwiek jeszcze dobrą marynarkę, jeszcze spojrzenie w lustro i już wszyscy wychodzą przed furtkę powitać dostojnych gości. Patrzą w kierunku z którego mają nadejść i jakoś tych, których oczekiwali nie widać. Do ich domu natomiast zbliżało się troje w średnim wieku ludzi, dwie kobiety i jeden mężczyzna na rauszu wesoło rozmawiając i śmiejąc się przy tym na cały głos. To znajomi z ich wioski wracali z miasteczka, gdzie byli załatwić swoje sprawy, a przy okazji zawadzili o gospodę. Nadeszli powiedzieli dzień dobry i poszli dalej, a spodziewanych gości, ani słychu, ani widu.

Franuś uspokój się dziecko, bo jesteś tak zdenerwowany, że masz urojenia przed oczami. Jeszcze ci się coś stanie. Jak mają przyjść, to i bez wyglądania przyjdą powiedziała matka. Masz rację potwierdził ojciec i weszli wszyscy do domu. A Franek legł na kanapie jak długi, mówiąc: mama ma rację. Jak przyjdą, to będą, ale po głowie chodziły mu myśli, że już dawno być powinni. Słońce chyliło się ku zachodowi, a ich nie ma. Aż tu nagle usłyszeli szczekanie psa, takie mocne ujadanie jakby na całkiem nieznajomego człowieka.

Idą, zerwał się Franek na równe nogi, spojrzał w okno, a tu chłopak dalszego sąsiada wywija ósemki na drodze na rowerze, czego ich pies szczególnie nie lubi, a chłopak to wiedząc przyjeżdżał niekiedy, żeby go drażnić. Na szczęście widząc wychodzącego z domu Franka odjechał w swoją stronę. Zrobiło się ciemno więc weszli do domu, przecież nie będą w nocy stać przed domem. I w tym czasie, kiedy dopiero co weszli słyszą pukanie do drzwi. Pierwsza najbliżej drzwi była matka, pospieszyła, żeby je otworzyć, ale Justynka już je sama otwarła i weszli wszyscy troje, jedno po drugim nie pytając, czy ich ktoś prosi, czy nie.

spotkanie przy stole (fot. polskieradio.pl)

A witajcie, witajcie, już myśleliśmy, że nie przyjedziecie. Nawet przed was nie wyszliśmy, ale od dawna staliśmy na dworze, a dopiero kiedy się ściemniło weszliśmy do domu, powiedziała Zofia. Już myśleliśmy, że dzisiaj nie przyjedziemy, bo autobus tak dużo opóźnił, że niektórzy, którzy go oczekiwali mówili, że chyba wcale nie pojedzie. Powiedziała matka Justynki. Rozgośćcie się, siadajcie gdzie kto może i zdejmijcie niektóre ubrania jakby wam przeszkadzały. Zanim to uczynili przywitaniom, a zatem i pocałunkom nie było końca.

cdn.

Zdzisław Kuliś   

Przyjazd teściów

Nie krył Franek zadowolenia
Z pomyślnego rozruchu urządzeń.
Znajomi składali mu serdeczne życzenia,
A on na zawsze zapamięta ów dzień.

Tymczasem wiosna kwitła wkoło,
Na dworze pachniało świeże powietrze.
Na powitanie jej, ptaki śpiewały wesoło
Wyczyniając akrobacje w łagodnym wietrze.

Grunty rolne czekały na wiosenne uprawy,
A potem zająć się trzeba przygotowaniem wesela.
Ma jeszcze Franek do załatwienia inne sprawy,
Więc do wypoczynku pozostała tylko niedziela.

Najpierw opracować plan i termin ślubów należy,
Jeden cywilny, a drugi kościelny.
Ustalić ile zaprosić osób starszych, a ile młodzieży
Na poślubny ceremoniał weselny.

W tym celu rodzice Justynki przyjechali
I usiedli przy stole z rodzicami Frania.
Wszystkie ustalenia w zeszycie zapisywali,
A dyskusja trwała do białego rana.

Zdzisław Kuliś; Donosy, 28 października 2019

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/autorskie/franek2/20191122tesciowie26/art.php