Franek ucieszył się na tą ich propozycję, a na ustach pojawił się uśmiech, a w głowie błysnęła mu myśl: a jednak o mnie nie zapomnieli. Pewno, że możemy robić zabawy, a ja będę grał znane kawałki. A nie zapomniałeś ich? Zadawali mu pytania. Skądże znowu, przecież w domu często grałem, a i u Kasi też od czasu do czasu, a i harmonia ma się dobrze - dodał. No to dobrze. Będziemy w kontakcie, odpowiedziały dziewczyny. Kiedy wrócił do domu był innym człowiekiem. Wprost promieniał, co było widać na jego twarzy i po jego zachowaniu. Matka nie wiedziała, co to takiego musiało nastąpić, że Franek po jednej mszy świętej tak się zmienił i nawet nie wypytywała go o szczegóły, bo pomyślała, że pewno ksiądz proboszcz porządne kazanie powiedział, co Franek może porównał do siebie i dlatego jest taki wesoły. Nie wiedziała jednakże, że powód jego wesołości był inny. Na następną niedzielę Franek pojechał do Nowej Huty, żeby zrobić wrażenie na rodzicach, że jedzie do Justynki, aby ich wyprzedzić z pytaniem o nią, bo wiedział, że na pewno zapytają. Nie bardzo wiedział co z czasem zrobić, więc odwiedził zalew póki jeszcze jest ciepło i jest czynny, a może spotka kogoś znajomego lub znajomą, ale akurat nikogo takiego z którym mógłby towarzysko porozmawiać nie było. A może bym tak kolegów na mieszkaniu odwiedził pomyślał i nie tracąc czasu skierował kroki w kierunku osiedla A0. Kiedy tam zaszedł zastał tylko dwóch kolegów w tym jeden co z nim mieszkał, a drugi nowy, który tam zamieszkał na jego miejscu. Ten znajomy, to był Zygmunt, który miał mandolinę i kiedy zobaczył Franka bardzo się ucieszył, a i Franek też. Porozmawiali jak to starzy znajomi, Zygmunt wyjął mandolinę i pół butelki wina, które wtedy nazywano patykiem pisane, wypili po kielichu zwanym literatką i Zygmunt zaczął grać, a Franek wtórował mu swoim, trzeba przyznać ładnym głosem. Szkoda, że nie przywiozłeś harmonii, żałował kolega, nawet nie myślałem, że do was przyjdę, ale może następnym razem przyjadę z harmonią. Dla nowego kolegi to była nowość. Wprawdzie wiedział, że Zygmunt ma mandolinę, ale nigdy nie słyszał jak na niej gra. A o tym ,że Franek, którego ledwie znał, ma harmonię nie wiedział wcale.
I tak śpiewali, a Zygmunt rzępoli na swojej mandolinie ponad godzinę, jednakże nie bardzo głośno, bo chociaż to były godziny południowe, to nigdy nie wiadomo co się pozostałym mieszkańcom hotelu może nie spodobać. Nadeszła pora obiadowa i poszli wszyscy na obiad na stołówkę do której wcześniej Franek chodził. Nie był uprawniony do korzystania ze zniżkowych obiadów, bo nie był już pracownikiem huty, ale obiad zawsze mógł zjeść za pełną odpłatnością. Na stołówce spotkał dużo znajomych w tym też znajome kelnerki, więc przy konsumpcji obiadu nie był osamotniony. W taki oto sposób chciał Franek ukryć przed rodzicami prawdę o Justynce. Przecież to nie ma żadnego sensu jeździć przymusowo do Huty i udawać, że się spotyka z nią, a to wcale tak nie było. Po to tylko żeby ukryć prawdę ma jeździć w każdą niedzielę do Huty? Przecież to nie ma żadnego sensu, bo ile tak można jeździć? Miesiąc, dwa, rok? Tego się i tak nie da ukryć, bo to w końcu wyjdzie na wierzch. Myślał dniami i nocami, żeby coś sensownego o Justynie wymyślić i nic nie przychodziło mu do głowy, aż w pewnym momencie nastąpiło olśnienie. Mam! Franek krzyknął sam do siebie. Całe szczęście, że w tym momencie znajdował się sam, bo gdyby w pobliżu byli ludzie, to by pomyśleli, że coś z nim nie jest w porządku. Kiedy nadeszła następna z kolei niedziela Franek poszedł do kościoła. Po mszy przyszedł do domu i nigdzie wyjeżdżać nie zamierzał. Matka nie wiedząc co jest grane zapytała: nie jedziesz, to dzisiaj nigdzie? A gdzie mam jechać, odpowiedział pytaniem na pytanie? A Justyna? Już o niej zapomniałeś? Nie zapomniałem mamo, tylko Justyny nie ma w Hucie, bo pojechała do swoich rodziców na wieś. Ma urlop i pozostanie tam około miesiąca. A skąd ty to wszystko wiesz? List ci przysłała, czy w jakiś inny sposób cię powiadomiła? Zapytała matka. Nic mi nie przysłała, tylko jak byłem w ubiegłą niedzielę to mi powiedziała, że wyjeżdża na dłuższy czas. Ma rodzicom pomagać, a i swoje sprawy ma do załatwienia. Matka chyba już w pełni była zaspokojona ta odpowiedzią, bo więcej o nic nie pytała, tylko poszła do swoich obowiązków. Frankowi jakby kamień spadł z serca, bo załatwił sprawę dyplomatycznie i przynajmniej przez kilka tygodni będzie miał spokój. Po obiedzie poszedł do chłopaków porozmawiać z nimi i zapytać, co z tą zabawą. Póki jeszcze ciepło to można by zorganizować ją na polu, na świeżym powietrzu, bo taka zabawa przy pięknej pogodzie ma swój urok. I rzeczywiście spotkał znajomych w rejonie remizy z którymi wcześniej na ten temat rozmawiali i jak się okazało oni też o tym myślą i nie ma co odkładać, tylko brać się do roboty. Ustalili, że taką zabawę zrobią w przyszłą niedzielę i podzielili się obowiązkami, kto za co odpowiada i spotkają się w sobotę późnym popołudniem, aby zdać relację czy wszystko jest wykonane, łącznie z zaopatrzeniem bufetu. Były nawet propozycje, żeby zabawę zrobić w sobotę, ale propozycja ta nie wypaliła. cdn. Zdzisław Kuliś Spotkanie ze znajomymiDnie szybko upływały na pracy
| ||||||||
Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/autorskie/franek2/20190423zeznajomymi05/art.php | ||||||||