"Przygody Franka karierowicza tom II" odc. 2 - wprowadzenie do tomu II (2)

(fot. ikp)

Donosy, 20-03-2019

odcinek 2 - przypomnienie zakończenia tomu I i wprowadzenie do tomu II (2)

     Na takich to rozważaniach mijał Frankowi czas, aż do chwili, kiedy otrzymał od ukochanej Kasi bardzo długi list. Wtedy to oblicze zmienił jego cały świat. W liście tym przepraszała Franka za wszystkie jej złe postępowania wobec niego, po tysiąckroć przepraszała za to co zrobiła, ale ona tego nie chciała, tak jakoś wyszło. Przypomniała mu, że to też mogło się stać z nim kiedy spali oboje u Kowalskich w Nowej Hucie, ale tam na szczęście do niczego nie doszło. Dziękowała mu za każdą chwilę spędzoną razem i to co najbardziej przykre, że nigdy nikogo tak nie pokocha jak jego. Franek czytał ten list i w żaden sposób nie mógł zrozumieć o co tej ukochanej Kasi chodzi, aż do momentu, kiedy doczytał, że ona jest w ciąży z Markiem synem wujka. Jak to? Marek jest przecież jej kuzynem i z kuzynem będzie mieć dziecko?

     O mało nie upadł na podłogę z tego krzesła na którym siedział. I w tym momencie po raz pierwszy zdenerwował się na Kasię i na cały głos powiedział: co ta cholera zrobiła? Pytanie to zarówno mogło być skierowane do Kasi, jak i do Franka. Odłożył list, wypił pełną szklankę kranówy i czytał dalej. Dopiero w dalszej części listu dowiedział się prawdy. Otóż przeczytał, że ten kuzyn Marek, to wcale do Kasi nie jest kuzynem. Jest to w stosunku do niej całkiem obcy człowiek. Wprawdzie jest on synem wujka, ale nie biologicznym, gdyż żeniąc się wziął sobie za żonę pannę z dzieckiem. Kiedy brali ślub Marek miał dwa latka, a jego ojciec biologiczny z którym żona wujka będąc wtedy panną miała brać ślub poszedł na wojnę i więcej nie powrócił. A tak mówiąc bardziej prościej Marek był wujka Kasi pasierbem. Więc do zawarcia związku małżeńskiego Kasi i Marka nie było żadnych przeszkód. I teraz jeszcze bardziej rozjaśniło mu się w głowie, że Marek tutaj bez powodu nie przyjeżdżał.

     Od dawna myślał aby zdobyć Kasię, a ten zakład krawiecki, który miał mu ojciec przekazać był dodatkową przynętą dla Kasi, która od dawna marzyła, aby założyć sobie kiedyś taki zakład. I w ten sposób okazja nadarzyła się sama, tylko Franek stał na przeszkodzie, ten jej ukochany Franuś. Ona sama długo nie wiedziała, że Marek nie jest synem wujka, dowiedziała się o tym wtedy, kiedy zaczął do nich przyjeżdżać. To dlatego Kasia nie chciała przyjąć pierścionka od Franka, bo już wtedy planowała związać się z nim na stałe. Do tego jej rodzice, którzy bardzo lubili Franka jednak namawiali ją, że z Markiem będzie miała lepszą przyszłość. Zamieszka w mieście i będzie miała własny zakład krawiecki. Dla wszystkich rodziców najważniejsze jest dobro swojego dziecka, tak i oni chcieli dla niej jak najlepiej, a Franek dobry i piękny chłopak na pewno sobie znajdzie piękną dziewczynę, bo nie jedna zazdrościła Kasi takiego chłopaka. A nawet w najskrytszych myślach rozważali, że może Franek byłby w stanie pokochać ich drugą córkę Władzię? Ale Franek za żadne skarby na to by się nie zgodził, chociaż nigdy nie wiadomo co może przynieść każda następna chwila.

     Dalej już nie chciało mu się czytać tego listu, tych dalszych przeprosin i podziękowań, ale najbardziej zainteresowało go jedno z ostatnich zdań. Pisała w nim, że temu co się z nimi stało jest w dużej mierze ona winna, ale i ty Franuś nie pozostajesz bez winy. Pamiętasz ile razy prosiłam cię, abyśmy wzięli ślub, chociażby na razie cywilny, a później kościelny, ale dla ciebie był ważniejszy dom. Zawsze zastawiałeś się domem, że nie będziemy mieli gdzie mieszać, ale nie pomyślałeś, że nasi rodzice i my wychowaliśmy się w takich domach jak mamy i świat się przez to nie zawalił. Ja zawsze myślałam, że gdybyś mnie tak bardzo kochał, to już dawno bylibyśmy małżeństwem. A gdy bylibyśmy małżeństwem, to i dom byśmy wybudowali przy pomocy twoich i moich rodziców, a i Marek nawet by o mnie nie pomyślał. Więc żegnaj Franuś. Nie mówię do zobaczenia, bo szybko się nie zobaczymy, a może już wcale, bo kiedy tylko wyjdę ze szpitala planujemy wziąć ślub cywilny i zamówić zapowiedzi w kościele, żeby przed urodzeniem się dziecka wziąć ślub kościelny. Całuję cię mocno Kasia. Tak kończy się ostatni list. Frankowi o mało serce nie pękło przyjmując z pokorą część winy, a może całą na siebie.

     Ciężkie dni nadeszły dla Franka, które to w znacznym stopniu łagodziła myśl o Justynce. Przypomniał sobie nagle, że przecież prowadzi znajomość z piękną Justynką z którą to nie lada przygodę przeżył na zalewie i z nią też może spędzać miłe chwile. Myśl o niej poprawiła mu nastrój i postanowił nawiązać z nią kontakt w krótkim jak tylko będzie możliwe czasie. Nabrał pewności siebie i wrócił mu zapał do pracy, a w marzeniach snuł najskrytsze plany. Poczekajcie, ja wam jeszcze pokażę co potrafię, myślał sobie.

     Jak zwykle, tak i w tym dniu po skończonej pracy, kiedy już zjadł obiad i trochę odpoczął w mieszkaniu poszedł na spacer, aż zaszedł do Justynki. Nie był pewien, czy ją zastanie w domu i jaki będzie jej nastrój, bo długo się nie widzieli, ale na szczęście była i z radością poprosiła go do mieszkania. Poczęstowała pachnącą kawą, a Franek położył na stole ciastka, które kupił po drodze idąc do niej, a które wiedział, że lubiła. Rozmawiając Franek nie mógł się powstrzymać o wielkiej tajemnicy, którą przed nią skrywał i opowiedział wszystko o rozstaniu z Kasią. Chcąc zabiegać o względy Justynki musiał to zrobić, bo nie mogła przecież poważnie traktować Franka jako partnera wiedząc, ze ma drugą dziewczynę i z którą miał związać się ślubem. Wysłuchała Justynka jego opowieści i cóż mogła powiedzieć? Współczuję ci Franuś powiedziała, skłoniła głowę ku niemu i lekko pocałowała go w policzek. Franek to odebrał jako dobry znak i poczuł się o wiele śmielszy wobec niej. Potem były jeszcze rożne komentarze do jego opowieści i tak upłynął cały wieczór.

     A kiedy skończyły się ciastka i w filiżankach po kawie pokazało się dno, czas było na rozstanie, chociaż mieli tyle tematów do rozmowy, że wystarczyło by ich na całą noc. Umówili się na spotkanie za trzy dni, całusa i pa na drogę i rozeszli się w miłym i serdecznym nastroju. Mijały dnie i tygodnie w codziennym rytmie, Franek odwiedzał regularnie Justynkę dwa razy w tygodniu, a zdarzało się, że nawet trzy razy był u niej. Nadeszła zima, dnie były małe, natomiast długie wieczory, ale nie zawsze mógł z nich Franek korzystać. Kiedy miał pracę na tzw. popołudniówkę, to wtedy cały tydzień się nie widywali. Natomiast w pozostałe dni często chodzili do kina na ciekawe filmy i do teatru. Bardzo rzadko poszli do dobrej restauracji na kolację, nie dlatego, że w domu nie chciało im się przyrządzić, ale tak po prostu dla fantazji posiedzieć wśród ludzi, wypić lampkę wina i potańczyć, ponieważ codziennie były dansingi.

     W dzień Świąt Bożego Narodzenia nie spotkali się, ponieważ oboje pojechali w swoje rodzinne strony, natomiast w sylwestra poszli właśnie do restauracji na dansing. Bawili się do rana, a kiedy wrócili do Justynki mieszkania, siedząc przy kawie zmorzył ich sen i oboje usnęli na kanapie tak jak siedzieli i w tym w czym siedzieli. Justynka miała dzień wolny od pracy, bo to było Święto Nowego Roku, a i Franek nie spieszył się do domu, bo też miał wolne. Pierwsza obudziła się Justynka, poszła do łazienki, a gdy wróciła przebrała się w piżamę i cichutko, żeby Franka nie zbudzić położyła się do dalszego spania. Potem obudził się Franek, widząc, że Justynka śpi w piżamie, rozebrał się i on, a że piżamy nie miał położył się w spodenkach i podkoszulce obok niej.

     I spali do popołudnia, a kiedy się obudzili oboje byli zdziwieni jak się to stało i co oni robią razem w łóżku. Poleżeli jeszcze około godziny i musieli wstać i przygotować jakiś spóźniony obiad, o który upomniał się żołądek. I tak oto zakończyli okres świąteczny. Uważali siebie za narzeczonych i dobrze im z tym było. Podczas dalszych odwiedzin zażyłość pomiędzy nimi coraz bardziej się zacieśniała do tego stopnia, że zaczęli snuć swoje plany na przyszłość, powoli ich przyjaźń zamieniała się w miłość.

     Ze względu na złe zdrowie jego rodziców Franek zwolnił się z pracy w Nowej Hucie, ale regularnie odwiedzał Justynkę w jej mieszkaniu, aż dnia pewnego zaproponował jej, aby pojechała z nim do jego rodziców na wieś to zobaczy jego rodzinne strony, a i rodzice jego ją zapoznają, a ona ich i przy okazji będzie miała krajoznawczą wycieczkę. Na te słowa Justynka aż podskoczyła z radości i oczywiście wyraziła zgodę. Tam stało się coś niespodziewanego, czym Franek zaskoczył wszystkich. Po zapoznaniu się i po pysznym obiedzie, który przygotowali jego rodzice, Franek nagle ukląkł przed Justynką, wyjął z kieszeni pierścionek i zapytał: Justynko wyjdziesz za mnie? Wszystkich zamurowało, a najbardziej Justynę, jednakże po chwili zawahania odpowiedziała: tak, nie mając ani chwili do zastanowienia się. Dopiero potem dotarło do niej co zrobiła. Nie pokazując po sobie niczego złego mile spędzili odwiedziny, a później ostatnim autobusem pojechali do Huty.

     Jeździł Franek często w odwiedziny do Justynki, a tam mieli tyle tematów do rozmowy, że nie mogli się nudzić. Jednakże dnia któregoś, kiedy tak wieczorem w sobotę zajechał do niej i siedzieli we dwoje przy lampce dobrego wina i ciastkach przytuleni do siebie, zarzuciła mu niespodziewanie ręce na szyję. Na jednej z nich błyszczał zaręczynowy pierścionek, cichym i drżącym głosem zaczęła: Franuś wybacz mi, ale ja jestem mężatką, a wymawiając to ostatnie słowo zalała się takimi łzami, że Frankowi wydawało się, że to struga wody płynie, a nie łzy z oczu jego ukochanej dziewczyny. A ona gdyby nie była wsparta na jego ramieniu, zapewne by upadła na podłogę, a i on też.

     Takiego szoku do tej pory oboje jeszcze nie przeżyli, który sobie sami systematycznie przygotowywali. Nawet Franek po zdradzie przez Kasię nie był tak zaskoczony jak teraz. Jak to mężatką? Poderwał się Franek na równe nogi i nie zważając na jej łzy krzyknął. Zwariowałaś! To ja się związałem z wariatką, a do tego oszustką? Usiądź Franuś zaraz ci wszystko wytłumaczę. Nie chcę żadnego wytłumaczenia, może za chwilę powiesz, że masz troje dzieci? Trzasnął drzwiami i wyszedł. Chodził ulicami miasta dwie godziny, przemierzając te same ulice i nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Nawet nie miał gdzie przenocować, bo do swojego domu już w tym dniu autobusu nie było.

cdn.

Zdzisław Kuliś   

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/autorskie/franek2/20190320info02/art.php