"Przygody Franka Karierowicza" odc. 60 - żegnaj Justynko

(fot. ikp)

Donosy, 19-02-2019

odcinek 60 - żegnaj Justynko

     Kiedy tak wieczorem w sobotę w którą zajechał siedzieli we dwoje przy lampce dobrego wina i ciastkach przytuleni do siebie, zarzuciła mu niespodziewanie ręce na szyję. Na jednej z nich błyszczał zaręczynowy pierścionek, cichym i drżącym głosem zaczęła: Franuś wybacz mi, ale ja jestem mężatką, a wymawiając to ostatnie słowo zalała się takimi łzami, że Frankowi wydawało się, że to struga wody płynie, a nie łzy z oczu jego ukochanej dziewczyny. A ona gdyby nie była wsparta na jego ramieniu, zapewne by upadła na podłogę, a i on też. Takiego szoku do tej pory oboje jeszcze nie przeżyli, który sobie sami systematycznie przygotowywali. Nawet Franek po zdradzie przez Kasię nie był tak zaskoczony jak teraz.

Jak to mężatką? Poderwał się Franek na równe nogi i nie zważając na jej łzy krzyknął. Zwariowałaś? To ja się związałem z wariatką, a do tego oszustką? Usiądź Franuś zaraz ci wszystko wytłumaczę. Nie chcę żadnego wytłumaczenia, może za chwilę powiesz, że masz troje dzieci? Trzasnął drzwiami i wyszedł. Chodził ulicami miasta dwie godziny, przemierzając te same ulice i nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Nawet nie miał gdzie przenocować, bo do swojego domu już w tym dniu autobusu nie było. Robiła się noc, gdy tak będzie chodził ulicami, to znów może go zwinąć milicja, a gdy poczują z jego ust alkohol, to mogą zawieźć do izby wytrzeźwień. On to już kiedyś przeżył. Postanowił więc wrócić do Justynki i przynajmniej wysłuchać jej, co ona powie na ten temat. A kiedy zapukał do jej drzwi, przyjęła go z otwartymi ramionami i nadal płacząc powiedziała: Franuś wysłuchaj mnie.

     No dobra, powiedział Franek i poprosił o szklankę herbaty. Pijąc tą herbatę słuchał zaciekawiającej, a równocześnie zatrważającej opowieści Justynki. Otóż zawarłam tylko ślub cywilny, kiedy byłam bardzo młoda i głupia. Miałam wtedy niespełna dwadzieścia lat i pod namową moich rodziców i rodziców przyszłego męża uległam i wzięłam ślub z młodym chłopakiem z którym nigdy nie byliśmy parą.

płacz po rozstaniu (fot. papilot.pl)

     Franek słuchał tych opowieści, bo nie miał co z czasem zrobić, ale jakie by one nie były nic Justynę nie usprawiedliwia przed tym, że go okłamała. Znali się w sumie od pierwszego spotkania nad zalewem już około od trzech lat. I nawet wtedy, kiedy zbliżyli się do siebie, a ostatnio byli bardzo bliscy sobie, zataiła tak ważną i istotną wiadomość o sobie. Ona jednak płacząc opowiadała dalej: pamiętasz jak byłam u twoich rodziców i mówiłam ci o zagryzionej małej owieczce przez psa sąsiada i o złym sąsiedzie? Pamiętam, odburknął Franek. To ja z jego synem Witoldem wzięłam ślub. Co? Znów burknął Franek. A było to tak, mówiła dalej Justynka: z Witkiem znaliśmy się od dzieciństwa, bo był z tego roku co ja. Razem chodziliśmy do Szkoły Podstawowej i razem bawiliśmy się, bo jak ci powiedziałam, był sąsiadem.

Ojcowie jego mieli dość dużo pola, które graniczyło z naszym polem, ale zabudowania nie stały blisko naszych. Dzieliło je około sto pięćdziesiąt metrów. Na ogół żyliśmy z sąsiadami dobrze, ale on, czyli ojciec Witka chodził z głową w chmurach, bo miał dużo pola, dlatego uważał siebie za ważniejszego. Kłótni pomiędzy nimi i moimi rodzicami raczej nie bywało, ale i za bardzo się też nie kochaliśmy. Kiedy Witek skończył Technikum Budowlane w Krakowie, a ja Technikum Ekonomiczne oboje powróciliśmy przejściowo do rodzinnych domów. Przez te cztery lata nie widywaliśmy się wcale, bo i po co? Dopiero kiedy powróciliśmy po ukończeniu szkół i staliśmy się dorosłymi spotkaliśmy się z Witkiem przypadkowo na wiejskiej drodze. Ja szłam ze sklepu, a on szedł w stronę przeciwną i wtedy nawet przez dłuższy czas rozmawialiśmy i tyle.

Ja poszłam w swoim kierunku, on w swoim, ale od tego czasu zauważyłam, że jego drogi częściej niż dotychczas krzyżują się z moimi wszystkie spotkania kończą się krótszą lub dłuższą pogawędką. Zauważyli to nasi rodzice i szczególnie jego, zaczęli po cichu gdzieś do kogoś podszeptywać, że była by z nich śliczna para, co dotarło też do moich rodziców. Rzeczywiście Witek był przystojnym mężczyzną, a jaki miał charakter, to tak naprawdę nikt nie wiedział. Znali go tylko z dzieciństwa, ale rodzice Justynki nawet nie dopuszczali myśli do siebie o małżeństwie Justynki z Witkiem. Jego rodzice nigdy by do tego nie dopuścili, bo według nich ona była dla nich za uboga. Ale jakże się mylili, bo jego rodzice, a szczególnie ojciec namawiał Witka, żeby się ożenił i właśnie z Justynką.

Jak zaczęli krakać, tak wykrakali i doprowadzili do tego, że za pół roku wzięliśmy oboje ślub cywilny, a kościelny mieliśmy wziąć w późniejszym terminie, kiedy wszyscy będą do tego gotowi. Nie kryję, że Witek mi się podobał, podobał się a jakże, ale jakoś nie widziałam z nim wspólnego życia. Justynce oraz jej rodzicom od samego początku tego swatania nie podobało się to i podejrzewali, czy aby nie kryje się w tym jakiś podstęp i jaki Nowakowie mają w tym interes? I w tym wypadku mieli rację.

     Prawda dopiero wyszła na jaw, kiedy Witkowi przyszła karta powołania do wojska i stawienia się w oznaczonym dniu i godzinie w Jednostce Wojskowej we Wrocławiu. Wszystkie plany Nowaków dały w łeb. Otóż zaraz po wzięciu ślubu Justynki i Witka wiedząc, że przed Witkiem jest odbycie zasadniczej służby wojskowej, bo już wcześniej stawał na komisję poborową i przeznaczony był do jej odbycia, złożyli podanie o odroczenie służby wojskowej ze względu na utrzymanie rodziny. Ktoś im błędnie podpowiedział, że jeśli się ożeni, to do wojska nie pójdzie i dlatego tak namawiali, żeby się Witek ożenił. Ale dlaczego z Justyną? Dlatego, że Witek żadnej dziewczyny nie miał, a tak szybko też by jej nie znalazł, więc postanowili: po co szukać daleko, kiedy ładna dziewczyna jest za miedzą.

Ale nie wiedzieli jednego, że chcąc dostać odroczenie od odbycia zasadniczej służby wojskowej trzeba być jedynym żywicielem rodziny, czyli trzeba mieć oprócz żony jedno lub dwoje dzieci, mieszkać oddzielnie i rzeczywiście tą rodzinę utrzymywać, co musi stwierdzić komisja poborowa. W tym przypadku takie warunki nie były spełnione i Witek poszedł w kamasze na dwa lata. I tyle miałam z Witkiem do czynienia zakończyła Justynka. Będąc w wojsku napisał do mnie trzy listy, ale na żaden nie odpisałam, wyjechałam ze wsi, przyjechałam tutaj, dostałam pracę i mieszkanie o czym już wiesz i do tej pory nie miałam z nim żadnego kontaktu.

     Franek spojrzał na zegarek, dochodziła godzina czwarta oczywiście w nocy. Jak tylko skończy natychmiast idę do autobusu na godzinę piątą i jadę do domu jak najprędzej, pomyślał i słuchał dalej: złożyłam w sądzie pozew o rozwód i dlatego nie powiedziałam ci o moim zamążpójściu, bo chciałam ci to powiedzieć, kiedy dostanę rozwód i będę czysta. Jednakże ta sprawa w sądzie tak długo się wlecze, że pokrzyżowało mi to wszystkie plany.

rozstanie dwojga młodych (fot. malvina-pe.pl)

     Dopiero teraz odezwał się Franek. Nigdy nie będziesz czysta. Tobie pokrzyżowało plany, czyli miałaś to wszystko zaplanowane, czy nie pomyślałaś jak ja to przeżyję gdy dowiem się prawdy? Nie pomyślałaś? Justyna, to już koniec między nami. Nie pisz do mnie, nie przyjeżdżaj i nie płacz. Płacz nic tu nie pomoże. Powinnaś była przewidzieć jaki będzie koniec gdy dowiem się prawdy. Chciała coś powiedzieć, ale Franek był już za drzwiami, wybiegła za nim na ulicę, wołając Franuś poczekaj, zapomniałeś... Przystanął i obejrzał się, trzymała coś maleńkiego w ręce, kiedy doszła do niego oddała mu zaręczynowy pierścionek i bez słowa odwróciła się na pięcie i poszła w kierunku drzwi wejściowych do bloku.

I w tym momencie przypomniał się Frankowi cytat z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy: Hej przyjacielu, nie ufaj kobietom, ich zapewnieniom wierności nie wierz.

koniec tomu I

Zdzisław Kuliś   

Żegnaj Justynko

Ciężko było Justynce przeżyć
Tych kilka dni do przyjazdu Franka.
Sama sobie nie mogła uwierzyć,
Że w tak wielki błąd wprowadziła kochanka.

Jak mogła nie powiedzieć prawdy jemu,
Zatajając, że jest mężatką od dawna.
Przyszłemu mężowi swojemu
Gdzie nie ma miejsca tajemnica żadna.

Dlatego zanim u niej się zjawił
Justynka już na niego czekała.
Był pewien, że dobrze będzie się bawił,
Ale ta radość nie długo trwała.

Ledwie wszedł, w progu się przywitali.
Poczęstowała miłego gościa herbatką
I kiedy już wesoło rozmawiali
Powiedziała: Franuś ja jestem mężatką.

Co? żartujesz, czy zwariowałaś?
Niemal wykrzyknął wstając.
Jeśli to prawda, to czego wcześniej nie powiedziałaś?
Cały czas cnotliwą panienkę udając.

No to koniec powiedział, wychodząc z mieszkania.
Wybiegła za nim trzymając w ręce coś małego
I wołała na cały głos do swojego Frania,
Że nie zabrał pierścionka zaręczynowego.
Przystanął, wziął od niej pierścionek
I obrócili się, każde na swojej pięcie.
Nie będzie z niego żaden małżonek
I tak prysło następne szczęście.

Zdzisław Kuliś; Donosy, 22 stycznia 2019

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/autorskie/franek/20190219zegnaj60/art.php