"Przygody Franka Karierowicza" odc. 29 - odwiedziny u rodziców i Kasi

(fot. ikp)

Donosy, 3-04-2018

odcinek 29 - odwiedziny u rodziców i Kasi

     Pot zimny wystąpił mu na czoło i swoje myśli skierował na coś milszego, a to o czym myślał nigdy nie nastąpi. Spotkanie nad zalewem z kolegami i zapoznanie Justyny traktował jako letnią przygodę. To, że ma narzeczoną Kasię, chociaż jeszcze do tej pory jej się nie oświadczył, nie oznacza, że nie może nigdzie wyjść, nikogo poznać, nie pograć w piłkę, tylko siedzieć całymi dniami w domu. Nawet mu przez głowę nie przeszło, żeby z Kasi zrezygnować i związać się z inną dziewczyną, chociaż w Nowej Hucie było ich moc.

     Pomyślał tylko, że tak czy inaczej kartę pływacką wyrobić sobie musi, bo nigdy nic nie wiadomo, co może się człowiekowi w życiu przydać. Zbliża się niedziela pomyślał, i akurat praca na zmiany tak się na tą niedzielę układa, że będzie mógł jechać na wieś. Franek pomimo, że pracował przy remontach pieców hutniczych, to pracował jednak w ruchu ciągłym i wolnych niedziel nie miał. Sobót wolnych jeszcze w tamtych czasach nie było i w związku z tym nie było wolnych weekendów. Franek miał tylko wolne od czasu do czasu między zmianami, kiedy to mógł pojechać na wieś, odwiedzić kochaną Kasię i rodziców i zobaczyć jak się owce chowają. O tym o czym marzył przed wyjazdem, że będzie pomagał rodzicom nie było mowy, bo nie było na to czasu. Urlop dopiero mógł dostać po roku pracy, a żadne inne wolne mu nie przysługiwało. Jedynie chorobowe, ale wtedy musiał by być chory i mieć zwolnienie lekarskie L4. Ale jak będzie chory, to przecież nie może pracować. Więc lepiej nie chorować i pracować dzień po dniu będąc zdrowym.

     Wreszcie nadeszła sobota w którą Franek miał jechać w rodzinne strony, zabrał ze sobą podręczną teczkę i poszedł do autobusu. Stoi na przystanku i wypatruje jego przyjazdu od strony Krakowa. Wraz z nim stała spora grupka osób, około dwanaście. Niedobrze, pomyślał, zależy ile osób pojedzie w autobusie, nie wiadomo, czy się wszyscy zabiorą. Wreszcie jedzie, krzyknął ktoś z grupy i w jednym momencie zrobiło się poruszenie wśród oczekujących. Autobus szybko się zbliżał, jest już blisko, coraz bliżej i tylko świst impetu pozostał po nim i pojechał dalej nie zatrzymując się na przystanku. Była godzina czternasta. No i co robić?, pomyślał Franek, czekać na następny?, a jak też nie stanie? Może nawet zaistnieć taka sytuacja, że w tym, dniu do domu nie dojedzie. Może iść do pociągu? Pociąg będzie pewniejszy, bo przynajmniej wszystkich zabierze, ale jest wolniejszy, dłużej jedzie. Ostatecznie na odpowiednią godzinę nie musi być, to jak zajedzie później, to też będzie, byle tylko dziś dojechać.

     I poszedł Franek, a właściwie pojechał tramwajem, do pociągu na stację w Czyżynach. Pociąg miał być o godzinie szesnastej i był prawie punktualnie. Był to pociąg szerokotorowy, który dojeżdżał tylko do Kocmyrzowa, czyli około jedną czwartą całej odległości jaką miał pokonać Franek do swej rodzinnej miejscowości. W Kocmyrzowie trzeba było się przesiąść do kolejki wąskotorowej tzw. ciuchci i nią pokonywać dalszą trasę. Różnie się tą ciuchcią podróżowało. Zazwyczaj w wagonach osobowych nie było tyle miejsca, aby wszyscy mogli się zmieścić, więc podróżowali jak się tylko dało: w wagonach towarowych jak były puste, albo na towarze przewożonym w tych wagonach, takich jak węgiel, nawozy i inne materiały.

kolejka wąskotorowa (fot. warsawtour.pl)

     Podróżowano też na dachach wagonów osobowych, a najlepiej się podróżowało na drzewie dłużycy, które często było transportowane z górskich lasów na budowę budynków na wsi. Najgorzej było na węglu, bo jak nie było co na tym węglu położyć, żeby można usiąść, to ubranie było pokryte pyłem węglowym. Jeżeli było robocze, to jeszcze można było sobie wybaczyć, ale jak ktoś ubrał się elegancko, to zniszczył ubranie.

     Tak można było podróżować latem i to przy bezdeszczowej pogodzie w przeciwnym razie jak się nie zmieścił do wagonu osobowego, musiał przełożyć podróż na inny termin. Takie to były powojenne czasy. Franek akurat tym razem dał radę wejść do wagonu i jechał wygodnie na samo miejsce. Od stacji do rodzinnego domu szedł, chociaż mu po drodze nie było koło domu Kasi, żeby jej powiedzieć, że przyjechał i przyjdzie wieczorem. Kasia o przyjeździe wiedziała, bo tydzień temu wysłał do niej list, ale nie był pewien czy list doszedł. Jednak doszedł, bo Kasia już na niego wyglądała przed domem. Cmoknęli się na powitanie, zamienili parę słów i żeby nie tracić czasu poszedł do rodziców.

     Rodziców zastał zapracowanych, aż mu się ich żal zrobiło, szybko włożył robocze ubranie i zabrał się za robotę. Pracował prawie do wieczora, ale cały czas myślał, żeby jak najwcześniej pójść do Kasi. Wieczory teraz są bardzo krótkie, to niewiele czasu zostanie im na bycie z sobą. Kiedy zaczęło się zmierzchać umył się, zmienił ubranie i poszedł do ukochanej. Kasia zaraz zrobiła herbatę, a później poczęstowała go tym co miała, bo Franek nie miał czasu nawet zjeść w domu. Potem długo rozmawiali. Franek dużo opowiadał jej o swojej pracy i jak spędza wolne chwile po pracy. Aczkolwiek wszystkiego jej nie opowiedział, szczególnie o przygodzie nad nowohuckim zalewem. Przesiedzieli prawie całą noc, a kiedy robiło się widno Franek zaczął zbierać się do domu, gdyż w niedzielę po południu musi wracać do Nowej Huty, bo w poniedziałek pracuje na pierwszą zmianę. Żegnali się trzy razy i trudno było im rozstać się ze sobą, aż wreszcie otwarł drzwi, powiedział pa Kasia i poszedł. Gdy zaszedł położył się zaraz spać, by odpocząć po trudach dnia codziennego.

     Kiedy wstał zbliżało się południe. Zjadł śniadanie i poszedł do kościoła na sumę, bo na tą mszę chodziła zawsze w niedzielę Kasia, to dobrze było chociaż na chwilę się z nią jeszcze przed wyjazdem zobaczyć. Oczywiście z kościoła wracali razem prezentując się wszystkim ludziom, którzy wracali z kościoła. Przy rozstaniu jeszcze długo rozmawiali, ale się wreszcie musieli rozstać, bo przecież rodzice jego, jak i Kasi czekali z obiadem. Ponadto rodzice Franka chcieli z nim dłużej porozmawiać, co to będzie dalej z tą hodowlą owiec, bo oni już nie bardzo dają radę obrobić to wszystko.

powrót do domu (fot. renataidarek.com)

     Dyskutowali po obiedzie na różne sposoby i w żaden sposób nie mogli wypracować idealnego wyjścia. Na koniec uradzili, że trzeba nająć jakiegoś człowieka do pomocy przynajmniej dwa razy w tygodniu na cały dzień, ale czy im się to opłaci. Zwiększy to w znacznym stopniu wydatki, ale innego wyjścia nie ma. Zastanawiali się również, czy celowy był ten wyjazd Franka do pracy w hucie. Ale ten temat odłożyli na później, bo już niewiele czasu pozostało do Frankowego wyjazdu.

     Franek wrócił do Huty tak jak sobie zaplanował. W poniedziałek poszedł do pracy na pierwszą zmianę i tak pracował cały tydzień. Stanowisko spawacza, to nie bajka, to ciężka, żmudna praca. On pracował zazwyczaj przy remoncie pieców martenowskich na stalowni. Piece martenowskie były to wielkie kolosy długości z całą obudową około czterdzieści metrów wypełnione gotującą się płynna stalą. W tamtym czasie było ich dziewięć. Dziesiąty w budowie. W piecach tych wytapiano stal w temperaturze ponad tysiąc czterysta stopni Celsjusza. Zbudowane były z konstrukcji stalowej wyłożonej wewnątrz różnymi gatunkami cegły: chromowa, bromowa, szamotowa, magnezowa i inne odporne na działanie wysokich temperatur.

cdn.

Zdzisław Kuliś   

Spotkanie z Kasią

Długo Franek rozmyślał o zdarzeniu na zalewie,
Że ta przygoda nie powinna się zdarzyć.
O całość tego zajścia obwiniał siebie,
A o Justynie musi przestać marzyć.

Postanowił pojechać w rodzinne strony,
Aby sobie humor poprawić,
Bo całe dnie chodził zamyślony,
Bo Kasi i rodziców nie może zostawić.

Więc pojechał pociągiem w pewną sobotę
Trochę później jak zaplanował.
Zrobił w owczarni niezbędną robotę,
A wieczorem do Kasi powędrował.

Przesiedzieli oboje niemal do rana,
A rozmowom nie było końca.
Tym bardziej, że obok siedziała osoba kochana,
Jakby w mgnieniu oka nastąpił wschód słońca.

Na drugi dzień piękna niedziela była,
Więc poszli na sumę do kościoła.
W drogę powrotną Kasia mu towarzyszyła,
Która był rozmowna i bardzo wesoła.

Zdzisław Kuliś; Donosy, 20 marca 2018

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/autorskie/franek/20180403odwiedziny29/art.php