"Przygody Franka Karierowicza" odc. 05 - wagary

(fot. ikp)

Donosy, 28-07-2017

odcinek 5 - wagary

     Tego jednak co nastąpiło później też nie przewidzieli. Około godziny dziesiątej zaczął padać drobny deszczyk, taki kapuśniaczek. Dzieci z wycieczki już wyruszały w drogę powrotną do szkoły, którą musieli przyspieszyć i zanim rozpadało się na dobre zdążyli wrócić do szkoły, nieznacznie tylko pokropieni niewielką mżawką. Dla wagarowiczów taka sytuacja była nieprzyjemna. Deszcz siąpił coraz bardziej, a do końca planowanych zajęć lekcyjnych jeszcze kilka godzin. Podchodzili pod bardziej rozłożyste drzewa, aby się od niego uchronić, ale deszcz był nieubłagalny, padał coraz bardziej, przeradzając się niemal w ulewę.

     Był miesiąc październik, ciepło też za bardzo nie było, ubrania zaczęły przemakać i ta wędrówka w tym deszczu dawała im się we znaki. Marzyła się im wtedy ciepła szkolna klasa. Nie wiedzieli zatem co mają robić, wiedzieli tylko jedno, że do domu o tej godzinie nie mogą iść, bo lekcje tego dnia mieli do godziny trzynastej trzydzieści. Więc rodzice zapytają czego nie są na lekcjach. Myśleli nawet wślizgnąć się ukradkiem do jakiejś stodoły stojącej najbliżej lasu. Ale jak?

     W każdym gospodarstwie jest pies, a w niektórym nawet dwa. Jeśli nawet są uwiązane z dala od wejścia do stodoły, to narobią tyle hałasu, że jeszcze za złodziei właściciele mogą ich posądzić, a wtedy, to i milicja i sąd może być. Ten pomysł odpadł całkowicie. Jedyny dobry pomysł co im przychodził do głów, chociaż jeszcze nie znali wyniku zakończenia, to było to, że już nigdy nie wybiorą się na wagary. Później tak jakby trochę deszcz ucichł, aby po godzinie lał jeszcze bardziej obficie. Ale dobre i tyle przerwy w deszczowej kąpieli.

WIEJSKIE PEJZAŻE - ulewny deszcz (fot. Zdzisław Kuliś)

     Wreszcie gdy tylko sobie wiadomymi sposobami zorientowali się, że nadchodzi godzina wyjścia ze szkoły, poszli do swoich domów. Planowali sobie, że niespostrzeżenie wślizgną się do domu, szybko się przebiorą w inne ubranie, a to powieszę gdzieś żeby wyschło. Ale gdzie, jak wszędzie leje, a ich domy, to zwykłe wiejskie chaty najwyżej dwuizbowe. W każdym bądź razie matki od razu zauważyły, że coś jest nie w porządku.

     Matka i ojciec Franka wzięli go w krzyżowy ogień pytań i chłopak po krótkim czasie skapitulował, przyznając się, że jeszcze z dwoma kolegami byli na wagarach. Mało tego, że już w domu Frankowi dali odpowiednią reprymendę z wszelkimi karami włącznie, to jeszcze musieli iść do szkoły, gdy kierownik dowiedział się, że ich synek był na wagarach. Oni naprawdę chcieli syna wychować na dobrego człowieka, dać mu odpowiednie nauki, żeby dostał dobrą posadę w mieście, nie siedział na tej biednej wsi na tym pożal się Boże dwuhektarowym gospodarstwie. A co najważniejsze, że Franek to rozumiał i też tego chciał, ale nie wychodziło. Zawsze chciał dobrze, a wyszło jak zwykle.

     Wynikiem tych wagarów było to, że dwaj jego koledzy rozchorowali się i przez tydzień nie chodzili do szkoły, leżąc w łóżku. Franka to ominęło, ale pozostało wydawało się to najgorsze: nienawiść do siebie wszystkich rodziców dzieci, które były w tym dniu na wagarach. Gdy to wszystko wyszło na jaw rodzice zaczęli oskarżać się wzajemnie czyje dziecko było najgorsze i nakłoniło pozostałe do wagarowania. Kłótniom nie było końca. Wzajemne oskarżenia ciągnęły się miesiącami, a rożnego rodzaju winy wywłóczyli jeszcze sprzed kilku, a nawet kilkunastu lat. Korzystali z tego tzw. podżegacze, którzy lubili innych skłócić, a sami umywać ręce. Jeden dobry wniosek, który wyciągnęli wagarowicze, który zapewne będą powtarzać nawet swoim dzieciom, to nigdy więcej wagarów.

     Franek bardzo lubił pieniądze. Chociaż prawie nigdy tych pieniędzy nie miał, ale chytry był jak przysłowiowy lis. Nawet dwadzieścia groszy pielęgnował, nie wydał na darmo, wręcz przeciwnie ciągle myślał jakby te dwadzieścia groszy pomnożyć. Ale skąd miał mieć pieniądze jak w domu ciągle ich brakowało . Myślał więc jakby tu gdzieś trochę grosza zarobić. Jak wiadomo lęku wysokości nie miał, więc na drzewo wyjść się nie bał, a tym bardziej na czereśnię. Kiedy właściciele, którzy mieli sady wynajmowali przeważnie dzieci do obrywania czereśni, Franek był pierwszy.

     Zapłata była od łubianki. W zależności ile łubianek zebrał, za tyle miał zapłacone. Łubianka to taki pleciony koszyczek do którego wchodziło około dwa kilogramy czereśni. Ceny za zerwanie jednej łubianki były różne w zależności też jakie były ceny owoców, ale żeby zarobić pięć złotych, to nie mało trzeba się było nagimnastykować na tym drzewie. Franek w wolnych od zajęć domowych chwilach zatrudniał się też u dużych gospodarzy przy nabijaniu na druty tytoniu. Tam też wynagrodzenie było akordowe, czyli od jednego nabitego sznura, bo tak się te nabite tytoniem druty nazywały.

     Aby wyjaśnić konkretniej czytelnikom, którzy nie mieli z surowym tytoniem nic wspólnego trzeba wytłumaczyć jak to się te druty tytoniem nabijało. Otóż roślina tytoniu składa się z dość wysokiej (około 1,5 m) i grubej (około 4 cm średnicy łodygi), która jest porośnięta wielkimi liśćmi, dochodzącymi nawet do 100 cm długości, w zależności od odmiany i około 50 cm szerokości. Takich liści rośnie na tej ogłowionej łodydze około 15. Główny nerw takiego liścia ma około 1 cm grubości. Te liścia po dojrzeniu są zrywane i nabijane na cienkie druty, a potem wieszane, aby wyschły i nabrały brązowego lub żółtego koloru w zależności od odmiany. Tytoń tzw. żółty ma zazwyczaj liście dużo mniejsze, ale zasada nabijania jest jednakowa. Sznur natomiast, czyli drut miał około od 120 do 150 cm długości. Takie to sznury nabijał Franek u rolników, aby zarobić na własne potrzeby, a i trochę jeszcze dać rodzicom.

dawniej łyżwy wyglądały inaczej ;) (fot. wikimedia.org)

     Jego zawsze jakieś pieniądze się trzymały, potrafił coś tanio kupić, drożej sprzedać. Mowa tu o drobnych przedmiotach między kolegami. On miał prawie wszystkie rzeczy, które chłopcy w jego wieku miewają. Może nie wszystkie były nowe, ale zawsze w dobrym stanie, a jak kupił coś w złym stanie to sam lub przy pomocy starszej osoby zawsze potrafił naprawić i doprowadzić do używalności. Kiedy już był w takim wieku, że była moda na łyżwy, Franek je miał pierwszy. Zanim inni koledzy pomyśleli o kupnie on już na łyżwach jeździł.

     Zawsze za swoje zarobione pieniądze. Gdyby miał czekać z kupnem na rodziców, to z pewnością by się nigdy nie doczekał, bo zawsze były pilniejsze potrzeby niż łyżwy. A zresztą wszyscy rodzice z łyżew nie byli zadowoleni, bo niszczyły one buty. W owych czasach łyżwy były przykręcane do butów, co je mocno niszczyło. Przy obcasie buta była przymocowana specjalna blaszka z otworem w środku. Tam się wkładało zaczep łyżwy, w który była wyposażone jej tylna część. Po przekręceniu całej łyżwy o dziewięćdziesiąt stopni, zaczep od łyżwy zahaczał o blaszkę przy obcasie buta i w ten sposób był przymocowany tył. Można sobie wyobrazić jak mocno musiała być przybita owa blaszka, żeby nie odpadła wraz z łyżwą. Natomiast przymocowanie przodu łyżwy było bardziej skomplikowane. W tym celu przy łyżwie były takie ruchome zaczepy, w które wkładało się buta i przykręcało specjalnie do tego celu służącym kluczykiem, który trzeba było nosić w kieszeni.

cdn.

Zdzisław Kuliś   

Wagary

Oprócz psot i figli Franek też lubił pieniążki.
Zawsze mówił, że nie będzie psocił jak będzie stary.
Chcąc innym zaimponować zostawił w domu książki,
Wziął ze sobą dwóch kolegów i poszli na wagary.

Trzeba się było gdzieś schować, więc poszli do lasu.
Tam się natknęli na szkolną wycieczkę,
Która narobiła swym śpiewem hałasu
I poszła dalej nad niewielką rzeczkę.

A potem zaczął padać deszczyk niezbyt wielki,
Ale później to już była ulewa.
Franek z kolegami na wypadek wszelki
Schowali się pod rozłożyste drzewa.

Mało to jednak pomogło, bo przemokli do suchej nitki
I trzęśli się z przejmującego zimna.
Nie spodziewali się, że ten dzień będzie taki brzydki,
Bo synoptycy zapowiadali, że pogoda będzie inna.

Psoty, psotami, ale Franek był zapobiegliwy.
Żeby kupić sobie łyżwy przy zbiorze czereśni pracował.
Przez to na pieniądze był bardzo chciwy
I zarobiony przez siebie grosz szanował.

Przy nawlekaniu na druty tytoniu też pracował,
Aby zarobić, bo w domu pieniędzy nie było.
Więc ciężko na zakup łyżew harował
By koledzy zazdrościli jak mu się świetnie jeździło.

Zdzisław Kuliś; Donosy, 7 lipca 2017

Artykuł pochodzi ze strony: Internetowego Kuriera Proszowskiego
Zapraszamy: https://www.24ikp.pl/autorskie/franek/20170728wagary05/art.php